Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Moje mięso tego nie zrobi, a ja nie dam rady pokierować tym z tej strony. Ty... - Której strony? - Podłączonej. Z wnętrza systemu. Nie ma mnie już w mięsie. Mówiłem ci, że wyrwałem się z mojego pudełka... - Taa, jasne - odparł Keely z niedbałą jowialnością. - Założę się, że to ty grzebałeś w rzeczach Rivery i spierdoliłeś to i tamto. Sukinsyn nic o tobie nie wie, myśli, że ja to zrobiłem. Cokolwiek to było. A tak właściwie to co zrobiłeś? - Tylko sobie popatrzyłem - powiedział Marek z irytacją. - Co się z tobą dzieje? - A co ma się, kurwa, dziać. Najebałem się prywatnym specjałem Zespołu z Góry. Może i są zacofaną bandą kutasów, ale wiedzą, co dobre. Ani razu nie padłem w ciągu paru godzin zwykłego chlania. - Do tej roboty nie musisz być trzeźwy - powiedział ponaglająco Marek. - Po prostu stąd wyjdź, zejdź do mojej hali... - - A gdzie jest ta twoja hala? - przerwał mu Keely z ziewnięciem. - Na szesnastym. Ostatnia po lewej na końcu korytarza od strony wind. Będzie tam moje ciało... - A umysł fruwa sobie wolny. - Keely zamachał gwałtownie rękoma. - Zgadza się? - Idź do windy, zjedź na szesnaste piętro. Otworzę ci drzwi hali. Będziesz musiał je tylko pchnąć, wejść do środka, wziąć w garść przyłącza i wyrwać je z mojej głowy. - To - Keely pochylił się bliżej monitora - najprawdopodobniej spieprzy całe to sranie. Może wystrzelić ci udar, a nawet cię zabić. Zakładając, że uda mi sieje wyciągnąć. Czemu po prostu nie ustawisz tego ze swojej strony i nie rozpieprzysz konsoli? Wyłączy się i wyjdzie na to samo, przyłącza się dezaktywują. Obraz na ekranie znieruchomiał, zaś Keeły nabrał pewności, że jego sieciowy kumpel opuścił go. Ale pozostawił swoją wizytówkę, a może bardziej pasowałoby powiedzieć zakładkę, więc z pewnością jeszcze tu wróci. Będzie mógł się więc napić, czekając na niego. Pociągnął z butelki i położył głowę na biurku, obok klawiatury. Po jakimś czasie zdał sobie sprawę z tego, że przygląda się laptopowi, którego przytwierdzono do blatu biurka za pomocą mnóstwa dodatkowych elementów. Sukinsyn - gdyby naprawdę chciał wyjść rzekomo odryglowanymi drzwiami, mógłby wyrwać sprzęt z biurka i mieć info-na-wynos, dane-na-do-widzenia, czad-na-wolności... - Nie da rady - zabrzmiał głos Marka, wyrywając go ze stanu częściowego zamroczenia, w jaki popadł. Keely podniósł się ociężale i popatrzył mętnym wzrokiem w ekran. - Co nie da rady? - Nie da rady dostać się do mojej konsoli. To był dobry pomysł, sam powinienem wpaść na to wcześniej, ale teraz jest za późno. To już tam jest. Wydostało się z obszaru Rivery i znalazło mięso. Teraz musi tylko poczekać, aż mięso wystrzeli Wielgasa. Niech to szlag, może właśnie to coś sprawi, że mięso wystrzeli Wielgasa. - O czym ty, do chuja, gadasz? - rzucił Keeły, usiłując zapanować nad opadającymi powiekami. - Kto kogo wystrzeli? Głos wydobywający się z głośnika zmieszał się z szumem w jego głowie. Cokolwiek Marek usiłował wyjaśnić, ześlizgiwało się po nim i spadało na podłogę. W każdym razie uważał za pewne, że jest to bardzo ważne; za każdym razem, kiedy otwierał oczy, Marek wciąż znajdował się na ekranie, mówiąc: - Jeszcze raz. Wytłumaczę ci jeszcze raz, a ty odpowiedz mi... Gostek najwyraźniej nie był przyzwyczajony do alkoholu. Ech, ta dzisiejsza młodzież, pomyślał z goryczą Marek. Zawsze miała wszystko zbyt czyste, zbyt sprawne, nawet własne prochy. Zażywała tylko te, które przynosiły taki czy inny konkretny skutek, a przy tym był to niezwykle elegancki sposób na to, żeby się najzwyczajniej w świecie nagiąć. Snajperzy; nie byli w stanie wytrzymać dawnych kul armatnich. Tak działo się ze wszystkim, pomyślał, usiłując po raz trzeci dobudzić gostka. Infostrada była uszczegółowiona w podobny sposób; różnorodność kanałów, ale żadnej różnorodności na kanałach - zorganizowane do samego podłoża, poza którym żadna dalsza organizacja nie była już możliwa. I tak było dobrze, pod warunkiem, że nigdy nic nie ulegało zmianom. Jednakże jeśli coś pojawiło się i zaczynało zabawiać się ze wszystkimi tymi rygorystycznie zorganizowanymi danymi, zbyt wiele fragmentów rozsypywało się w zbyt wielu kierunkach - następowała całkowita zapaść. Niczym alkohol w organizmie gostka, który właśnie padł przed monitorem. Marek słyszał, jak chrapie wprost do słuchawki telefonu. Jeśli chciał, mógł go również zobaczyć za sprawą kamery ukrytej w żyrandolu, ale dawała ona paskudny kąt widzenia. Wyemitował pięć ostrych tonów o wysokiej częstotliwości, które można by porównać do odgłosu paznokci przesuwanych po tablicy - prawdziwy dreszcz po plecach. W chrapaniu dzieciaka nastąpiła krótka przerwa, po czym powrócił regularny rytm. - No to świetnie, mały! - ryknął na niego Marek. Brak reakcji. Przez tyle nocy nie tykał zapasów trunków. I akurat dziś wieczór musiał się ich czepić. Należało się tego spodziewać, należało sporządzić wykres jego ruchów. Należało sporządzić wykres samego siebie. Wówczas być może udałoby mu się przewidzieć to wszystko, włącznie z uwolnieniem się infekcji z jego własnego żałosnego mięsa. Na chwilę przerzucił swoją świadomość do sieci, żeby sprawdzić jej status. Żadnych zmian w przeciągu ostatnich piętnastu minut, co niekoniecznie stanowiło dobrą wiadomość