Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

.. A może marzył? Po prostu rozumiał, że takie marzenia są śmieszne... Czy on po tym wszystkim będzie mógł — kiedykolwiek, choćby przez chwilę — być szczęśliwy? A jeśli on i Wizytor jednak zwyciężą? Kirył znowu drgnął — to nadzieja nierealna i złudna. Mama nie umarła... Przecież on tego nie chce! Marzy, żeby wszystko było jak przedtem! Czy może się tak zdarzyć, jeśli wszyscy wrogowie umrą? Przyjdzie na milicję — i okaże się, że mama została tylko ranna. Że jest w szpitalu, ale na pewno wyzdrowieje. Czy byłoby to możliwe, gdyby zwyciężyli? Kirył wszedł do sklepu, uchylając się przed spieszącym do środka i wylewającym się na zewnątrz tłumem ludzi. Podniósł słuchawkę automatu, wrzucił żeton, który dostał jako resztę rano w budce z hamburgerami. — Halo! Wiesnin prawie krzyczał. — To ja, Wala. Chwila ciszy, zmęczony głos: — Który? — Ten, który u ciebie nocował — wyjaśnił pokornie Kirył. — Gdzie jesteś? — Daleko. Wala, ja nie mogę wrócić. Wyśledzili mnie. Ledwie uciekłem. — To ciebie gonili przy przedszkolu? — Tak. Skąd wiesz? — Całe osiedle obleciałem jak idiota... — Wy „Nawigatorzy” wszyscy jesteście nienormalni. Powinieneś się cieszyć, że masz kłopot z głowy. — Jesteśmy nienormalni — przytaknął ochoczo Walentyn. — Umówmy się tak, że ja do ciebie przyjadę. Wymyślimy, gdzie cię ukryć. Dobrze? Kirył omal nie uległ pokusie. To byłoby takie proste i naturalne — zgodzić się na czyjąś bezinteresowną pomoc. Pozwolić się ratować... — Nie. Nie mogę, Wala. — Ale dlaczego? — To moja gra — powiedział bardzo wolno Kirył. — Jaka, do cholery, gra?! — Jestem jeszcze dzieckiem, zapomniałeś? — Mały chłopczyk — Wiesnin zaśmiał się nerwowo. W słuchawce piknęło ostrzegawczo. — Kirył, masz jeszcze żetony? — Nie. — Dzwoniłeś ty, ten drugi. Powiedział, że czeka na ciebie na Dworcu Kazańskim o dziesiątej, przy informacji. — Dziękuję! Wala, pieniądze oddam ci później, dobrze? — Zapom... Połączenie zostało przerwane. Kirył postał chwilę, patrząc na słuchawkę. Dlaczego nie ma przyjaciela-zabójcy? Jakiegoś gościa ze specnazu... Żeby mu uwierzył i pomógł. Zerknął na swój elektroniczny zegarek. 21:11. Metro jest obok, zdąży. I zada Wizytorowi najważniejsze pytanie: czy to, co się stało, może się zmienić, jeśli oni zwyciężą? Jeśli tak, gotów jest zabijać. Wezyr wyjął z kieszeni piszczący telefon, nacisnął przycisk. Samochód jechał spokojnie, nie wylałaby się nawet herbata z filiżanki. Szum silnika był niemal niesłyszalny. — Tak? — Raszid? — Nie od razu poznał głos Romanowa. Władimir był chyba porządnie pijany. — Witaj, mój drogi. Coś pilnego? — Nie oglądasz telewizji, deputowany? Wezyr zignorował drwinę w głosie Władimira i odpowiedział sucho: — Miałem bardzo ciężki dzień. Sam rozumiesz, kraj jest w kryzysie. — Naprawdę?! — Zapewniam cię. — Wezyr już miał się rozłączyć. — Dziwna rzecz się dzisiaj zdarzyła — rzekł Romanów, jakby wyczuwając jego ruch. — Na jednej z podmoskiewskich działek znaleźli profesora. Martwego. Wezyr zamarł, czekając na dalszy ciąg. — A obok niego dwóch gości. Może ich trzasnął, a potem sam się zastrzelił, Rambo skapcaniały?... Tylko kto potem dorobił nogi pistoletowi? Powierzyłeś sprawę jeszcze komuś, szakalu?! — Prześpij się — odparł Wezyr, przerywając połączenie. Pokręcił głową. Idiota! Gadać takie rzeczy przez komórkę! Oczywiście operatorzy gwarantują poufność rozmów, ale... Nikomu nie powierzał likwidacji staruszka, z tym miały sobie poradzić pachołki Romanowa. Kretyn. Pijane rosyjskie bydlę. Starzy ludzie powiadają: „Zaprzyjaźniłeś się z Rosjanami — spodziewaj się nieszczęścia”... Ale przecież nie z Uzbekistanu będzie tworzył Wielki Kraj! Ten mól książkowy nie mógł załatwić dwóch chłopów! A nawet gdyby to zrobił, nie zastrzeliłby się. Ci inteligenci tylko w gębie są tacy wrażliwi. Czyli do akcji włączył się któryś z Wysłanników. Dziewczyna i wojskowy byli w Sasowie. Pisarz w pociągu, będzie się jeszcze telepał półtora dnia. Chłopak? Bzdura! Wezyr zaczął się wiercić na wygodnym siedzeniu. Może Wysłannik Wiedzy poszedł za jego przykładem? Uznał, że dobrze będzie usunąć prototyp? Nie, to do niego nie pasowało... Który to już raz zwierali się w tej bezlitosnej walce?... Czyjeś linie znikały na zawsze, zamiast nich pojawiały się nowe, ze swoją prawdą i swoją wiarą... Zdarzało się, że szli latami, całymi dziesięcioleciami, prowadząc swoje gry wśród bezbronnych ludzi, manekinów, pokornie biegnących, gdzie im kazano. Ileż to razy on prawie zwyciężał — prawie... ...Szum armii perskiej... jak szum morza... Czy Władza zwycięża przewagą liczebną? „Nie kradnę zwycięstwa!” — w twarze doradców, już pogodzonych z klęską. Oni nie mogli, nie powinni byli go powstrzymać!... ...Step dudnił pod kopytami konnicy, która obłąkanym morzem wychlusnęła z brzegów, a w skośnookich twarzach nie znających strachu odbijały się płonące miasta... pancerz zakładali tylko na pierś, nie ma ratunku dla wojownika, który odwrócił się do wroga plecami... ...„Wiwat, Imperator! Wiwat!” Noc nad płonącą Moskwą i ucieczka przez śniegi. I władza. Nad kawałkiem skały na oceanie. ...Spodobał mu się ten kraj — po tamtej kiesce. I jakieś sto kilkadziesiąt lat później uczynił z niego kolosa, i starł w proch tego Wysłannika, który chciał sprzeciwić się Władzy, a nad spaloną Kancelarią III Rzeszy załopotała czerwona flaga. On po prostu nie zdążył, przecenił siebie, swoje okaleczone ciało, a kolos kroczył jeszcze czterdzieści lat, ale nie było już tej wiary, tej miłości, którą on umiał dać swoim niewolnikom, i Imperium rozpadło się w proch... ...I znowu musiał dźwignąć ten kraj z ruin — albowiem nie ma na tym świecie kraju, który tak by go kochał, kochał, sam o tym nie wiedząc, nie komunizm i nie kapitalizm, nie swojego i nie obcego, ale po prostu Władze, smagającą jak pański knut i łagodną jak uśmiech wodza... Nowa linia? Siódmy! Kto? Czyj moment teraz nastał, czyj dzień wypiastowany losem, kto chodzi w mroku, niewidoczny dla nich, odwiecznych konkurentów i graczy, znających tylko swoją stronę prawdy, gotowych dać ją światu, skręconemu poprzednimi zwycięstwami w węzeł sprzeczności i nienawiści? Samochód zwolnił, skręcając w boczną drogę, równiejszą i bardziej zadbaną niż szosa... I w przednią szybę uderzył ołów. 3 Kedra niemal nie czuło się w rękach. Zdumiewająco słaby odrzut — piękna koncentracja ognia. Długa seria zmieliła szybę i Ilja zobaczył, jak kierowca rzuca się, jakby skacząc na spotkanie kulom. Mercedes skręcił, na chwilę przyspieszając — widocznie umierający kierowca w agonii docisnął pedał gazu