Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Tu, w Twierdzach, nic się nie zmienia - trudno nam dostosowywać nasz sposób myślenia do zmian, które będą zachodziły na lądzie. Nasza własna technologia sprawi, że stanie się niepokonany - urządzenia zabezpieczające, bariery psychologiczne, kontrola i nadzór... Tak, myślę, że będziemy potrzebowali do tego czasu czegoś w rodzaju bomby zegarowej, żeby zagwarantować sobie możliwość dosięgnięcia go. - Z jednej strony jest to skomplikowane - powiedział Zachariasz - ale wycofuję porównanie z koniem trojańskim. Na swój sposób jest to bowiem bardzo proste. Gdy uzna się już potrzebę zastosowania metody okrężnej, widać, jak jest to proste. Sam będzie spo-dziewał się niesłychanie skomplikowanego ataku z naszej strony. Nie przyjdzie mu na myśl, że moglibyśmy brak przewrotności po-sunąć do tego stopnia, aby naszą jedyną bronią uczynić pistolet w rękach chłopca. - Może to zabrać pięćdziesiąt lat - powiedziała Kedre. - Może nie udać się za pierwszym razem. I za drugim. Wtedy trzeba będzie zmienić plan. Ale musimy zaciąć już teraz. - Pojedziesz na ląd, żeby z nim się zobaczyć? Potrząsnęła ozdobioną złotem głową. - Nie chcę jechać na ląd, Zachariaszu. Dlaczego mnie wciąż namawiasz do tego? - Będzie ciekaw, co zamierzamy zrobić. Wobec tego - powiedz mu. Ale nie - prawdę. Nie jest głupcem. Natomiast, jeśli skierujemy jego podejrzenia na sprawy mniej ważne, zajmie się tym i nie będzie zbyt dokładnie śledził naszych działań w sprawie zasadniczej - Ty pojedź. Zachariasz uśmiechnął się. - Mam również osobiste powody, moja droga. Chcę, żebyś zobaczyła Sama Reeda. Nie jest już człowie-kiem słabym. Zaczął się zmieniać. Interesuje mnie twoja reakcja na Sama Reeda - Nieśmiertelnego. Rzuciła na niego ukradkiem szybkie spojrzenie, a na jej złotych włosach i złotych brwiach zapaliły się błyski, które jarzyły się rów-nież w migotaniach złotych ziarenek na końcach rzęs. - Dobrze - odrzekła. - Pojadę. Możesz żałować, że mnie posłałeś. Hale oglądał miejsce przyszłego centrum na Wyspie Szóstej, oczyszczony teren, na którym wyrosną teraz budynki lokalnej Admi-nistracji. Praca posuwała się naprzód. Z odległych dżungli położonych bliżej wybrzeża wciąż dochodziło dudnienie zgniataczy, tutaj jednak było miejsce działalności konstruktywnej, a nie destruktywnej. Z obszaru czterech akrów ściągnięto pnie drzew i przeorano ziemię. Pracowali już mierniczy. Nie opodal jakiś stary człowiek pochylał się nad ziemią i Hale, poznawszy Logika, podszedł do niego. Ben Crowell wyprostował się, jego bystra, pobrużdżona twarz była zamyślona. - Czołem, Gubernatorze - powiedział. - Dobra tu ziemia. - Zgniótł grudę zrogowaciałymi palcami. - Jest pan niezmordowany - rzekł Hale. - Nie powinien pan tu być. Sądzę jednak, że wydawanie panu poleceń jest beznadziejne. Crowell skrzywił się. - Nic podobnego. Idzie o to, iż zawsze wiem, co się zdarzy i jak daleko mogę się posunąć. - Znowu przyjrzał się grudzie ziemi. - W tej chwili jest zatruta, ale się zregeneruje. Gdy zaczną działać beztlenowce... - Najpierw damy tej glebie bakteriofagi - wtrącił Hale. Grupa mierniczych i kopaczy znajdowała się dość daleko. Mogli rozmawiać nie obawiając się podsłuchania. - Jeden zabieg sterylizujący pomaga, ale nie wystarcza - w tym świństwie jest zbyt wiele niebez-piecznych zarazków. - Ale jest ono dobre. Aż zbyt bogate. Trochę bardziej na zachód ziemia jest zakwaszona i potrzebuje wapnowania. 'Natomiast na tej wyspie można uzyskać niezłe zbiory. Obok nich przeszedł człowiek niosąc na plecach pojemnik wyposażony w wąż i coś, co wyglądało jak olbrzymia strzykawka, skie-rował się do słupka z tabliczką i zaczął wbijać w ziemię teleskopową „igłę". - Jedna z tych rzeczy, co? - zapytał Crowell. - Jedna z najgorszych. Nad ziemią jest to zwykłe pnącze. Ale korzenie mają siedem metrów długości i sięgają trzy metry w głąb. Jedynym sposobem zniszczenia tego jest napompowanie tam trucizny. - Coś takiego było na Ziemi - nazywaliśmy to Podziemną Istotą. Nie znam nazwy naukowej. Tylko że do niszczenia używaliśmy nafty. Zielsko nigdy nie rosło na Ziemi tak szybko jak tutaj. Teraz to źle, ale stanie się korzystne, gdy zasiejemy dobre ziarno. Za-pewne zboże wyrośnie w ciągu dwudziestu dni - potrząsnął głową cmokając z uznaniem. - Jeśli zdołamy obronić się przed chwastami. - Jest tylko jeden sposób - wyrwać. Można by jednak zasiać trawę łąkową - zaproponował Crowell. - Głosuję za tą trawą nawet przeciwko wenusjańskim pnączom, a wiadomo, jakie z nich dusiciele. Przecież zamiast zatruwać tyle akrów ziemi - nie pomaga to glebie - można zasiać tę trawę. Człowieku, ależ ona rośnie! - Sprawdzę to - odrzekł Hale. - Dziękuję. Jeszcze jakieś pomysły? Czy może jest to sprzeczne z pańskimi zasadami? Logik zaśmiał się. - Bzdura. Mogę proponować różne rzeczy