Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Posuwała się nadal naprawo. — Nie widzisz? Ognisko tam z lewej! — To nie ognisko—mruknęła. — Chodź, nie zatrzymuj się. — Wyraźnie widzę ogień — upierał się nadal. —Nawet wydaje mi się, że ktoś tam przy nim siedzi. Gdybym miał lepszy wzrok... — Też nic byś nie zobaczył dobrego. U nas starzy ludzie powiadają, że przy tych ogniach na błocie diabeł suszy dętki. Ale on się nie podzieli, tylko na manowce wciągnie. Chciałbyś się przekonać? Mało ci było? Ale ja tam za tobą nie polezę. Tam jest pło, a dalej jezioro. Owszem, łyskom 209 I i perkozom tam się na pewno podoba, ale dla nas tam nie ma miejsca. ' ' . ; — Więc to błędne ogniki? — zdumiewał się Tomek. ¦— A przysiągłbym, że ktoś tam stoi, a terazwziąłgłownię i wymachuje do nas. •—Nie gadaj byle czego! Zbliżył się do niej, zajrzał w oczy, szukając zwykłej przekory. Ale w otaczającym ich mroku zobaczył tylko błysk oczu. Juliszka naprawdę się czegoś bała. — Chyba nie wierzysz w te bajędy o diabłach?... Błędne ogniki to zwyczajny gaz, który się wydobywa z błota. Produkt rozkładu związków organicznych. — Chemii uczę się tak samo jak ty. I mogłeś się już przekonać, że nie jestem zabobonna. Ale to zupełnie co innego. Te bajędy, z których kpisz, wynikły z przekonania, że człowieka od narodzin do śmierci otaczają dobre i złe moce. Sęk w tym, z którą stroną zawrze przymierze. A i tak ta druga strona będzie starała się go usidlić. To nie jest moje urojenie, Tomku. Sami jesteśmy siedzibą takich właśnie mocy. Skąd wiesz, jakie diabły staram się trzymać na tęgiej uwięzi, a jakie pomimo to skaczą mi do gardła? Milczał. Rzadko z kimś można pogadać jak z człowiekiem, a w kontaktach z dziewczynami zawsze rozmowa przechylała się na stronę flirtu, kokieterii, męsko-dams-kich układów, zaczepno-odpornych porozumień. Lęk Juli-szki nie był kokieterią. Zresztą dziewczyna nie potrzebowała popisywać się odwagą, na każdym niemal kroku składała jej dowody. A więc lękała się czegoś nieokreślonego, może własnych przeczuć. Lękała się zła. A skąd się ono bierze? Znów jak przez mgłę przypomniał sobie słowa ze starej, dawno czytanej księgi i bezwiednie je wyszeptał: — „Nie masz nic poza człowiekiem, co by wchodząc weń splugawić go mogło, lecz rzeczy, które od człowieka pochodzą, te go plamią..." — „...bo z wnętrza serca ludzkiego pochodzą złe myśli, cudzołóstwa, rozpusta, zabójstwa, kradzieże, chciwość, 210 przewrotność, podstęp, bezwstyd, zazdrość, bluźnierstwo, pycha i nierozwaga. Wszystko to złe z wnętrza pochodzi i kala człowieka".., ¦— dokończyła również szeptem Juliszka. Wyszli na suchy grunt. Płożące się krzewy czepiały się nóg. Szeleściły kępy wrzosu, chrzęścił piach. Juliszka wsunęła dłoń w rękę Tomka. — Zobaczysz zaraz coś niezwykłego. Cieszę się, że mo-Ljlam tu przyjść, chociaż wiem już, że babki tu nic ma. — Skąd wiesz? — Słyszę w sobie. Słyszę jak przez gruby mur. Gdyby to mówiła inna dziewczyna, pomyślał, mógłbym j;j podejrzewać, że się zgrywa. Ale wierzę Juliszce. To niesamowite. Czy naprawdę można słyszeć cudze myśli? Przebrnęli kolczaste zarośla. Juliszka szła pewnie, wynajdując wśród lasu niewidoczne przesmyki. Tomasz nie widział prawie nic. Grube okulary nie na wiele się tutaj /dały. Postępował więc na oślep za Juliszka i tylko uderzający w nozdrza zapach sygnalizował mu, że idą przez dąbrowę, ale sosnowy żywiczny aromat był coraz silniejszy. Wtem drzewa się rozstąpiły. Wędrowcy znaleźli się na kolistej polanie porośniętej wysoką, sięgającą kolan trawą. Wokół polany bielały w mroku jakieś olbrzymie kształty. Tomek cofnął się. Białe postacie zdawały się czekać na pierwsze skinienie, aby osaczyć wędrowców. Kto... — Kamienny krąg — szepnęła Juliszka. — To głazy... ('hodź. zajrzymy do szałasu. Skrajem polany przeszli w sąsiedztwo wysokiego kopca. U jego podnóża tulił się drewniany szałas. Zwyczajna buda, ale za to niewątpliwie rękoma ludzkimi wzniesiona. Tomasz wciąż miał pod powiekami obraz majaczących w mroku białych skał. Co to było? Wybryk natury? Juliszka wsunęła się do szałasu, ale zaraz wyjrzała na zewnątrz. — Musiała tu być niedawno. Zobacz, co znalazłam... Kociołek. Blaszanka z resztką kaszy. Zniszczona derka. 211 — Rozpalimy prawdziwe ognisko i nawet ugotujemy sobie kolację. Przynieś wody. Przy okazji obmyjesz się z tego błocka. Niedaleko stąd płynie struga. Słyszysz? Trafisz na słuch? -— Spróbuję. Ale jak rozpalisz ogień? Nie mamy zapałek. — Ja mam. Papierosy zresztą także. — Nie zauważyłem, żebyś paliła — zdziwił się. — Tylko w szkole. Żeby kontestować. No, idź już. — Trzeba nazbierać gałęzi na opał. Tylko skąd wziąć susz? Wszystko mokre. — W szałasie mamy zapas. Zanim obrócisz, będzie ognisko jak złoto. Palenisko jest o tam — wskazała otwartą* przestrzeń. Trochę pobłądził, jednak ostatecznie bełkot "rzeczułki naprowadził go na właściwy trop. Ściągnął ubłocone portki, sprał nogawki, oskrobał łydki ze skorupy, która już na nich zaschła. Zaczerpnął wody do kociołka i pognał z powrotem. Juliszka świetnie sobie radziła. Gdzieś wygospodarowała grube polana, ułożyła je w studzienkę, podrzuciła chrustu, płomyczek skoczył, połknął cienką gałązkę, utył, pożarł z apetytem garść suszu i zaraz podrósłszy zaczął lizać smolne szczapy