Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Najpierw tamto. - Chciałbym, żeby nikogo nie brakło - powiada. - Wieźmy najpierw Casha do doktora - mówi Darl. - Ona poczeka. Już dziewięć dni czekała. - Co wy tam wiecie - powiada tata. - Człowiek z tym kimś był młody i człowiek przy niej się starzał i ona się starzała przy człowieku, i razem nam starość w oczy zajrzała, i to był ktoś, kto ci powie, że to nic nie szkodzi, i człowiek wie, że to jedyna prawda na tym trudnym świecie i we wszystkich ludzkich ża-łościach i doświadczeniach. Co wy tam wiecie. - Jeszcze i kopanie nas czeka - mówię. - I Armstid, i Gillespie ci mówili, żebyś odkazał naprzód -mówi Darl. - Nie chcesz to jechać do doktora Peabody, Cash? - Nie zatrzymujcie - ja na to. - Nic mi ona teraz nie dokucza. Najlepiej niech każda rzecz ma swoją kolej. - Gdyby to był już wykopany - powiada tata. - I szpadla naszego żeśmy zapomnieli. - Tak - mówi Darl. - Wejdę do sklepu żelaznego. Musimy kupić szpadel. - To kosztuje pieniądze - powiada tata. - Żałujesz jej tego? - pyta Darl. - Idź i kup szpadel - mówi Klejnot. - No, dajcie pieniądze. Ale tata nie zatrzymuje wozu. - Chyba znajdzie się jakiś szpadel - powiada. - Chyba nie brak tu chrześcijan. Więc Darl usiadł spokojnie i jedziemy dalej, a Klejnot przysiadł z tyłu na wozie i patrzy na plecy Darla. Wyglądał jak jeden z tych buldogów, z tych psów, co to nigdy nie szczekają, jakby przysiadł u końca linki i patrzył na to, na co ma ochotę skoczyć. -183- I siedział tak cały czas, kiedyśmy stali przed domem pani Bundren, z którego słychać było muzykę, i tymi swoimi twardymi białymi oczami patrzył na tył głowy Darla. Muzyka grała w domu, w środku. Jeden z tych gramofonów. Całkiem jak kapela. - Chcesz jechać do doktora Peabody? - pyta Darl. - Oni tu mogą zaczekać, powiedzą tacie, a ja cię zawiozę do doktora i wrócę po nich. - Nie - mówię. Lepiej ją pochować, jak już tu jesteśmy i czekamy tylko, aż tata pożyczy ten szpadel. Jechał ulicą dotąd, aż usłyszeliśmy tę muzykę. - Może tu go będą mieli - powiada. I podjeżdża pod dom pani Bundren. Jakby wiedział. Czasami to sobie myślę, że też pracowity nie dojrzy tak łatwo okazji do pracy, jak łatwo dojrzy okazję do leniuchowania leniwy. Zatrzymuje się tam, jakby wiedział, przed tym nowym domkiem z muzyką w środku. A my czekamy i słuchamy. Pewny jestem, że Suratt opuściłby mi do pięciu dolarów za ten swój. To kojąca rzecz, muzyka. - Może tu jaki mają - powiada tata. - Chcesz, żeby Klejnot poszedł -pyta Darl - czy wolisz, żebym ja? - Chyba wolę sam - powiada tata. Zsiada z wozu i zachodzi dróżką do drzwi od tyłu. Muzyka się urwała, a potem znów zaczęła grać. - I dostanie ten szpadel - powiada Darl. - Ano - mówię. Zupełnie, jakby wiedział, zupełnie, jakby widział przez ściany i wiedział, co będzie za najbliższe dziesięć minut. Tylko że minęło więcej niż dziesięć minut. Muzyka się urwała i przez dłuższą chwilę wcale nie zaczynała na nowo, kiedy ona i tata tam w środku rozmawiali. A my czekamy na wozie. - Zgódź się, żebym cię odwiózł do doktora - mówi Darl. - Nie - mówię. - Pochowajmy ją. -184- - Jeśli ten stąd kiedy wyjdzie - powiada Klejnot. Zaczyna kląć. I już złazi z wozu. - Idę - powiada. Wtedy patrzymy, tata wraca. Wychodzi zza węgła z dwoma szpadlami. Położył je na wóz, wsiadł i ruszyliśmy. Muzyka już się nie odezwała. Tata oglądał się na dom. Rękę tak jakby odrobinę podniósł i zobaczyłem, że zasłonka w oknie się uchyliła, a za nią się pokazała jej twarz. Ale najdziwniejsze, co ta Dewey Dell. To mnie zdumiało. Cały czas rozumiem, dlaczego ludziska gadają, że on jest dziwny, ale właśnie dlatego nikt tego nie mógł brać do siebie. Jakby i on był razem z człowiekiem na zewnątrz, i wściekał się, tak jakby to było wściekanie się na kałużę, że człowieka uchla-pała błotem, kiedy w nią wdepnął. I cały czas niby wiedziałem, że on i Dewey Dell wiedzą różne rzeczy o sobie. Jakbym miał powiedzieć, że któregoś z nas ona bardziej lubiła od innych, to Darla. Ale kiedyśmy już grób zasypali i przykryli, i wyjechali z bramy, i skręcili w zaułek, gdzie czekali tamci, i kiedy tamci rzucili się na niego, a on się szarpał, to Dewey Dell pierwsza go przytrzymała, zanim jeszcze Klejnot zdążył. I wtedy to już chyba wiedziałem, skąd Gillespie się dowiedział, w jaki sposób zapaliła się jego stodoła. Słowa nie powiedziała, nawet nie spojrzała na niego, ale kiedy tamci mu powiedzieli, czego chcą i że przychodzą po niego, a on się szarpnął do tyłu, ta skoczyła na niego jak dzika kotka, aż jeden z nich musiał się odłączyć i ją przytrzymać, i drapała go, i szarpała jak dzika kotka, a ten drugi z tatą i Klejnotem powalili Darla i rozłożyli go na łopatki, i Darl patrzy na mnie. - Myślałem, że mi powiesz - powiada. - Nie sądziłem, że mi nie powiesz. - Darl - mówię. Ale on znowu się szarpie, szarpie się z Klejnotem i z tamtym, ten drugi trzyma Dewey Dell, Vardaman wrzeszczy, a Klejnot powiada: - Zabić go. Zabić skurwysyna. Tak, to było niedobrze. Niedobrze było. Nikomu się nie upiecze marna robota. Nikomu to nie ujdzie na sucho. Chciałem mu -185- to powiedzieć, ale ten tylko powiada: - Myślałem, że mi powiesz. Nie idzie mi o to, żebym... - mówi i śmieje się. Ten drugi odciągnął od niego Klejnota, A Darl siedzi na ziemi i śmieje się. Próbowałem mu powiedzieć. Gdybym to się mógł choć poruszyć, choć usiąść. Ale spróbowałem mu powiedzieć i przestał się śmiać, i patrzy na mnie. - Chcesz, żebym tam szedł? - pyta. - Tak będzie lepiej dla ciebie - mówię. - Tam będzie spokojnie, żadnego zawracania głowy i takich tam. Tak będzie lepiej dla ciebie, Darl - mówię. - Lepiej - powiada. Znów się zaczyna śmiać. - Lepiej - powiada. Ledwie mówi od śmiechu