Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
– Znacząco spojrzał na jej jedwabiste włosy, spływające na ramiona spod słomkowego kapelusza. - Przyznam, że taki skalp byłby dumą nawet najbardziej cywilizowanego dzikusa. Lucy zadrżała pod spojrzeniem jego przymrużonych oczu. - Tym bardziej powinien pan usiąść obok Fenstera. Westchnął, jak gdyby za chwilę miała wyczerpać się jego cierpliwość. - Jeśli pani ojciec uzna to za stosowne, zatrudni kogoś, by jeździł na zewnątrz powozu. Moim obowiązkiem, jako pani osobistego ochroniarza, jest pozostawanie w pobliżu pani. -Na jego twarzy pojawił się ledwo dostrzegalny grymas. - Przez cały czas. Ta myśl była dla Lucy równie nieznośna, jak dla Claremonta. Świadomy jej przerażenia, wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza książkę i zaczął czytać. Udając, że poprawia rękawiczki, Lucy obserwowała go spod kapelusza. Zamyślony i w okularach na prostym nosie przypominał raczej nauczyciela niż wojownika. Ciekawe, co by zrobił, gdyby napadli na nich bandyci, zastanawiała się Lucy. Wy-chłostał by ich laską? A może trzepnąłby ich po rękach książką? Jej pogarda minęła, gdy przypomniała sobie, jak się przeciągał, kiedy czekali na powóz. Plecy miał szerokie i dobrze umięśnione. Pomyślała wtedy, że wygląda jak dzika bestia, którą zbyt długo więziono w klatce. Zmysłowa przyjemność, jaką sprawił mu ten prostacki odruch, poruszyła Lucy. Zastanawiała się, dlaczego od początku czuła wobec niego taką niechęć. Może z powodu jego wzrostu? Przy każdym spotkaniu wydawał się coraz większy. Nawet teraz Lucy wtulała się w skórzane obicie ławki, by przypadkiem nie potrącić jego muskularnych ud. Za każdym razem, gdy powóz podskakiwał na wybojach, ich kolana się zderzały. Jego obecność sprawiała, że brakowała jej powietrza. Jej oddech stawał się coraz szybszy i płytszy, jak gdyby obawiała się, że w powozie jest za mało tlenu dla dwóch osób. Zniechęciły ją jego maniery, to ledwo wyczuwalne balansowanie na granicy szacunku i kpiny. W końcu należał do klasy pracującej. Nie był gentlemanem, więc nie powinna porównywać go do swoich znajomych. Lucy, wiedziona poczuciem sprawied- liwości, postanowiła dać mu szansę. Kiedy nie zareagował na jej chrząknięcie, zmusiła się do uśmiechu i zapytała: - Mogę wiedzieć, jaka lektura tak zaprząta pańską uwagę? Nie oderwał wzroku od książki. - Przygody Robinsona Crusoe pióra Daniela Defoe. Czy pani to czytała? Lucy pokręciła głową. - O nie, ojciec nie pozwala mi czytać fikcji. Uważa, że to osłabia umysł. - A co pani sądzi na ten temat? - Podniósł głowę. Zaskoczona pytaniem, nie odpowiedziała. Nikt nigdy nie był ciekaw jej opinii. Rozbawiony, uniósł brew. - Panno Snow, czy chce pani powiedzieć, że nie czytała pani żadnych powieści po kryjomu? Wiedząc, że dziewczyna nieprędko się zorientuje, że ją obraził, Gerard wsadził nos w swoją książkę. Zasadnicza panna Snow nigdy nie podróżowałaby bez przyzwoitki w towarzystwie mężczyzny ze swojej sfery. W oczach jej ojca służący nie był mężczyzną. Pewnie ona też tak uważała. Ironia sytuacji nie rozbawiła go, choć chciałby, żeby tak było. Ponieważ mimo jej wysiłku, pan Claremont wrócił do lektury, Lucy postanowiła spróbować innego sposobu. - Zdaje się, że jestem pierwszą osobą, która przeżyła spotkanie z kapitanem Doomem - ogłosiła. Claremont mruknął coś niewyraźnie. - To bezlitosny łotr. Całe szczęście, że miałam zawiązane oczy. Podobno jednym spojrzeniem zamienia swoje ofiary w kamień. Jego okręt bezszelestnie wyłania się z mgły. Ludzie mówią, że to duch kapitana Kidda szuka zemsty na wspólnikach, którzy go zdradzili. Gerard powoli odłożył książkę. Lucy wiedziała, że opowiada bzdury, ale teraz, kiedy zwróciła jego uwagę, była gotowa zrobić wszystko, by jej nie stracić. Postanowiła bezwstydnie ubarwić plotki, jakie usłyszała podczas rejsu „Tiberiusem". - Doom nosi naszyjnik z ludzkich uszu. Gołymi rekami wyrywa ludziom serca i rzuca na pożarcie rekinom. Na śniadanie pije ludzką krew. Podobno jednej z ofiar wytatuował na piersiach cały kodeks piracki. Wzrok Claremonta wędrował po śnieżnobiałej skórze jej odsłoniętego dekoltu. - Pani, zdaje się, nie poniosła większego uszczerbku na zdrowiu. Nie widzę nawet siniaka. Zaniepokojona jego dociekliwością, Lucy zakryła ramiona szalem. - Miałam ogromne szczęście - powiedziała, nieświadoma wrażenia, jakie jej rozmarzona mina wywarła na towarzyszu. - Doom nie zna litości, jeśli idzie o zaspokajanie własnych żądzy. Plotka głosi, że w ciągu jednej nocy potrafi zniesławić dziesięć dziewic. I to przed północą- podpowiedziała jej rozpalona wyobraźnia. Gerard był oczarowany rumieńcami, jakie pojawiły się na policzkach Lucy. Jej zmysłowe usta wręcz domagały się pocałunku. Nagle przyłapał się na tym, że zazdrości duchowi. Bębnił palcami w grzbiet książki, próbując zamaskować swoją słabość. - Musi pani przyznać, że drań ma zdrowie - rzucił chłodno. - Dziewice bywają szalenie kłopotliwe. Lucy przez chwilę milczała, jak gdyby zastanawiała się nad jego uwagą. - Bałam się, że i mnie zamierza zniesławić. Jej szczere wyznanie nie poprawiło mu humoru. Zamknął książkę i spojrzał na jej zgrabną kibić z tak wyraźnym krytycyzmem, że miała prawo wymierzyć mu policzek. - Nie sądzę, panno Snow