Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Egwene wygładziła rysy twarzy i już miała odesłać służącą do własnego śniadania – Chesa uważała jedzenie, zanim jej pani skończy, za kolejne naruszenie dobrych obyczajów – nie zdążyła wszakże otworzyć ust, gdy do namiotu wbiegła otoczona poświatą saidara Nisao. Kiedy opadały lekkie klapy, Amyrlin ujrzała w przelocie czekającego na zewnątrz Sarina: łysego, czarnobrodego, niezbyt wysokiego, lecz mocno zbudowanego Strażnika Nisao. Mała siostra nie założyła wprawdzie kaptura, który leżał starannie rozłożony na jej ramionach, uwidaczniając w całej okazałości podszewkę z żółtego aksamitu, jednak otaczała się szczelnie płaszczem, jak gdyby odczuwała dotkliwy chłód. Nic nie mówiła, obrzuciła jedynie Chesę ostrym spojrzeniem. Służąca poczekała na kiwnięcie Egwene, po czym wzięła swoje okrycie i wybiegła. Może nie mogła zobaczyć poświaty Mocy, doskonale jednak wiedziała, kiedy jej pani potrzebuje prywatności. – Kairen Stang nie żyje – oświadczyła bez zbędnych wstępów Nisao. Na jej twarzy nie było emocji, głos pozostawał mocny i chłodny. Tak niska, że Egwene czuła się przy niej wysoka, Żółta siostra prostowała się dziś niczym struna, jakby chciała zyskać każdy możliwy dodatkowy cal. Zwykle się w ten sposób nie zachowywała. – Zanim dotarłam do zwłok, siedem sióstr zdążyło już sprawdzić rezonans. Nie ma wątpliwości, że Kairen zabito przy użyciu saidina. Ktoś skręcił jej kark. Miała pogruchotane wszystkie kręgi szyjne. Wyglądało na to, że gwałtownie obrócono jej głowę o sto osiemdziesiąt stopni. W każdym razie morderca zrobił to szybko. – Wzięła głęboki, niepewny oddech, a gdy to sobie uświadomiła, wyprostowała się jeszcze bardziej. – Jej Strażnika oskarżono o morderstwo. Na razie jest nieprzytomny, najprawdopodobniej ktoś mu podał jakąś miksturę ziołową, która go uśpiła, ale gdy się obudzi, będzie miał kłopoty. Mówiąc o ziołach, nie skrzywiła się lekceważąco, jak to miały w zwyczaju Żółte, co tym bardziej świadczyło o jej zdenerwowaniu (mimo iż jej twarz pozostała spokojna). Amyrlin odłożyła łyżkę na mały stolik i odchyliła się na siedzeniu. Nagle krzesło przestało jej się wydawać wygodne. Teraz najlepszą następną po Leane była Bode Cauthon. Nowicjuszka! Egwene starała się nie myśleć o innych kwestiach wiążących się z osobą Bode. Jeżeli dziewczyna sporo poćwiczy, może osiągnie stadium podobne do poziomu Kairen. Nie powiedziała jednak o tym głośno. Nisao znała wiele sekretów, lecz nie wszystkie. – Najpierw Anaiya, a teraz Kairen. Obie z Błękitnych Ajah. Wiesz jeszcze o jakichś sprawach, które je łączyły? Nisao potrząsnęła głową. – Anaiya była Aes Sedai już od pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu lat, gdy Kairen przybyła do Wieży, o ile sobie dobrze przypominam. Może miały wspólnych znajomych... Po prostu nie wiem, Matko. – Teraz w jej głosie dała się słyszeć nuta zmęczenia i ramiona kobiety nagle nieco opadły. Jej sekretne śledztwo po zabójstwie Anaiyi nie doprowadziło do żadnych efektów, lecz na pewno była świadoma, że obecnie Amyrlin zleci jej także wyjaśnienie śmierci Kairen. – Dowiedz się – rzeczywiście poleciła Egwene. – Dyskretnie. – Drugie morderstwo i bez rozgłosu wywoła panikę. Przez chwilę Amyrlin przyglądała się swej rozmówczyni. Nisao mogła się usprawiedliwiać po fakcie albo twierdzić, że od początku miała wątpliwości, jednakże aż do tej pory stanowiła modelowy wręcz przykład pewnej siebie i swoich racji Żółtej. Tym razem wszakże sytuacja wyglądała inaczej. – Wiele sióstr spaceruje, obejmując saidara? – Zauważyłam kilka, Matko – przyznała sztywno Nisao, unosząc nieco wyzywająco podbródek. Po chwili jednak otaczająca ją poświata zamigotała. Kobieta otuliła się ściślej płaszczem, jakby nagle znów poczuła zimno. – Wątpię, żeby mogło to pomóc Kairen. Jej śmierć była zbyt nagła. Jednak obejmując saidara... czujemy się... bezpieczniejsze. Gdy niska siostra wyszła, Egwene siedziała przez moment, mieszając łyżką owsiankę. Nie dostrzegła żadnych nowych ciemnych kropeczek, tyle że straciła apetyt. W końcu wstała i zawiesiła sobie na szyi stułę z siedmioma paskami, po czym zarzuciła na ramiona płaszcz. Akurat dzisiaj nie zamierzała siedzieć samotnie w ciemnościach. Akurat dzisiaj musiała postępować zgodnie ze swoim rozkładem zajęć i obowiązków. Na dworze wozy na wysokich kołach toczyły się zmrożonymi koleinami ulic obozowiska. Wozy wypełnione były dużymi beczkami z wodą, stertami porąbanego drewna opałowego lub workami z węglem drzewnym. Woźnice i pomocnicy jechali z tyłu, z powodu chłodu wszyscy podobnie owinięci płaszczami. Drewnianymi pasażami jak zwykle spieszyły Familie nowicjuszek, zazwyczaj bez zwalniania wykonujących szybki ukłon na widok przechodzącej Aes Sedai. Nieokazanie stosownego szacunku siostrze mogło się dla każdej skończyć chłostą, podobna kara czekała je wszakże za spóźnienie, a w dodatku nauczycielki cechowały się – ogólnie rzecz biorąc – mniejszą tolerancją niż mijane po drodze Aes Sedai, które przynajmniej mogły wziąć poprawkę na powody, dla których nowicjuszka tak pędzi. Odziane na biało kobiety wciąż oczywiście uskakiwały z drogi, widząc pasiastą stułę zwisającą spod kaptura Egwene, ona jednakże nie zamierzała dać sobie popsuć nastroju jeszcze bardziej próżnymi myślami na temat nowicjuszek dygających na ulicy i ślizgających się po twardej jak lód powierzchni. Niektóre tak pędziły, że co rusz któraś się potykała i pewnie upadłaby na twarz, gdyby nie podtrzymały jej Krewne