Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Liliowa suknia do pory dnia pasowała, chwyciłam szybko koronkową narzutkę i ametysty na szyję i spokojnym krokiem na dół zeszłam. Ciekawa byłam Ewy wprost szaleńczo.... No i znów, jakiej Ewy, nie żadnej Ewy, tylko Eweliny Borkowskiej, której przeszło osiem lat nie widziałam! Jednym rzutem oka zdołałam ją obejrzeć, a pewność miałam, że i ona mnie. Szczupła była, doskonale ubrana, jednakże wydała mi się co najmniej o pięć lat starsza, a byłyśmy przecież rówieśnicami! Chwyciła mnie w objęcia, rzewnymi łzami płacząc. - O, moja Kasiu biedna! - wykrzyknęła. Pojęcia nie mając, dlaczego jestem biedna i dlaczego ona płacze, na wszelki wypadek wycisnęłam z siebie kilka łez do towarzystwa. Chwalić Boga, Ewelina zaraz w następnych słowach swoje łkania wytłumaczyła. - Ach, moja droga, za późno o twoim nieszczęściu się dowiedziałam, list przyszedł już długo po pogrzebie! Byłabym przyjechała, żeby ci bodaj okrucha pociechy dostarczyć! Tyle starań, tyle poświęceń i wszystko na nic! I jeszcze tyle kłopotów po nieboszczyku na ciebie spadło, a teraz ten skandal w Montilly...! Aż do skandalu w Montilly rozumiałam, że mówi o śmierci mojego męża i zwykłe kondolencje mi składa, ale skandal mnie oszołomił. Na miły Bóg, co tam było, czyżby ona o ostatnich wydarzeniach wiedziała? Obecne zbrodnie miały miejsce sto lat wcześniej czy co...? Karol do mnie przystąpił. - Gdybyśmy o tragedii na czas usłyszeli, sam bym się postarał wszelką pomocą pani służyć. Racz pani przyjąć najszczersze wyrazy współczucia... Dłoń moją z szacunkiem wielkim ucałował i trzeba przyznać, że stosowne słowa podziękowania z trudem przez usta mi przeszły, bo omal się do niego zwyczajnie per "ty" nie zwróciłam. W dodatku prawie skrępowanie poczułam, że czarnej sukni z welonem nie mam na sobie, ale znów mnie to zirytowało i zdecydowałam się z miejsca wziąć byka za rogi. - Już mi się żałoba skończyła - zwróciłam im uwagę, pilnując, by nie okazać z tej racji uciechy i taktownym smętkiem zionąć. - A kłopotów istotnie miałam tyle, nie tylko tu, ale także w tej męczącej podróży, że wydaje mi się, jakbym wdową od pięciu lat była. Jakże się cieszę, że was widzę, najprzyjemniejsza wiadomość, jaką po powrocie uzyskałam, to ta o waszej obecności. I pociecha to dla mnie, i radość! - A ileż sobie mamy do powiedzenia! - wykrzyknęła żywo Ewelina, porzucając grobowe nastroje. - Czyś chociaż, kuzynko droga, we Francji swoje odzyskała...? Już widać było, że tematów do rozmowy nam nie zabraknie. Nieznacznie zadzwoniłam na służbę, Mączewska stanęła na wysokości zadania, bo zaraz Wincenty, mój kamerdyner, się pokazał z trunkami rozmaitymi i maleńką przegryzką, ciasteczkami serowymi, stanowiącymi jej specjalność. Jednakże nie spełniłam jeszcze wszystkich obowiązków pani domu. - Mam wrażenie, że z kuzynostwem drogim ktoś więcej jechał? - spytałam grzecznie i bez nacisku, żeby na wścibstwo nie wyszło. - Czy to znajomy jakiś na spacer się wybrał? Ewelina rzuciła na Karola błyskawiczne spojrzenie, ale on zachował twarz kamienną, więc zdecydowała się ujawnić zakłopotanie. -Ach, mój Boże, powinnam była od razu powiedzieć... Ale na twój widok, Kasiu moja kochana, takie wzruszenie mnie ogarnęło, żem o wszystkim zapomniała, i nawet o manierach przyzwoitych. I nadal niepewna siebie jestem, bo mam obawy, że ci nietakt wielki wyrządzam. Z góry o przebaczenie cię proszę! Gotowa byłam przebaczyć jej wszystko natychmiast, bo i ciekawość mnie ogarnęła, i jakiś niepokój. W stresie i lęku żyłam już od paru tygodni i wszelkich niepewności zaczynałam mieć po dziurki w nosie. Cóż tam za jakaś podejrzana postać wokół nich się plątała? - Ależ ja tu żadnego nietaktu nie widzę, najdroższa Ewelino, i nie mam nic do przebaczania! Toż wiesz przecież, że w moim domu jesteś u siebie, tośmy sobie przecież już dawno przyrzekły! O cóż chodzi? - O, zatem wprost powiem. Przywieźliśmy ci gościa w pośpiechu wręcz gorszącym, ale tak nalegał, żem mu odmówić nie umiała. Poznał cię jeszcze za twoich panieńskich czasów i teraz odnowić znajomość pragnie, od niedawna tu jest, bo podróżował i o nikim innym, jak tylko o tobie, nie mówi. Ma dla ciebie, tak twierdzi, ważne jakieś wiadomości. Tyle jeszcze przyzwoitości okazał, że nie ośmielił się wejść razem z nami bez twojego zaproszenia, a w ogóle jest to przecież twój daleki krewny, tyle że od francuskiej strony. Armand...! Zimno mi się zrobiło, ale opanowanie zachowatam. Raz kozie śmierć. - Ależ moja droga, oczywiście, zaraz Wincentego wyślę, któż to widział tak gościa za drzwiami trzymać! Zadzwoniłam, polecenie szybko wydałam. - I kto to jest? - spytałam, całe męstwo zbierając. - Hrabia Gaston de Montpesac, z Felicji Radomińskiej się rodzi... Coś tam jeszcze dalej Ewelina mówiła, ale nie usłyszałam ani jednego słowa. Dobry Boże, Gaston...!!! Szczęście, że zdążyłam już Wincentego po niego wysłać, bo teraz nie byłabym do tego zdolna. Słabo mi się zrobiło, usiadłam czym prędzej, kolana się same pode mną ugięły, nie wiem, co moja twarz mogła wyrażać, ale płomień na niej poczułam, radość buchnęła we mnie tak, że mi tchu zabrakło. Głos Eweliny brzmiał mi w uszach niczym jakieś brzęczenie, trwałam w bezruchu, w wejście do salonu wpatrzona, o wszystkim już zapomniawszy. I w tym wejściu ukazał się Gaston. Że mu od razu w objęcia nie padłam, to cud istny, bo zerwałam się z fotela jak sprężyną rzucona. Miłosiernie fotel z Karolem na drodze mi stanął, co mnie wyhamowało odrobinę, a i Gaston tak się zachował, że oprzytomniałam. Nie runął ku mnie, elegancko już od drzwi zaczął się kłaniać, dał mi czas na powrót do jakiej takiej równowagi. Mój impet niestosowny i nieprzyzwoity nabrał dzięki temu charakteru przeprosin, że tak długo gościa nie przyjmowałam, każąc mu czekać przed domem... Opanowałam się. No tak, oczywiście, moja pamięć dobrze działała. Był to ten właśnie młodzieniec, który w oko mi wpadł w przeddzień mojego ślubu, dziś o osiem lat starszy, ten sam, którego spotkałam w Paryżu i rozpoznałam natychmiast, w którym zakochałam się na śmierć i życie i którego miałam poślubić w październiku, o czym, zdaje się, on nie miał najmniejszego pojęcia... Mimo wszystko może i zdołałabym poślubić go w październiku, tylko ciekawa rzecz, którego roku...? Na to drugie śniadanie, w żadnym razie nie będące obiadem, został zaproszony i po krótkich certacjach zaproszenie przyjął