Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Garcia już nie odwiedza Mary nocami. Zupełnie stracił na nią apetyt. Przyjemnie jest słuchać jej płaczu. Czemu więc miałby ją pocieszać? Mary Fisher nie może spać w nocy. Leży samotna i płacze za Bobbem. On jest jej dzieckiem, oj- cem: jest dla niej wszystkim. Jedyną pociechę znajduje w tym, że w więzieniu Bobbo nie może być niewierny. Na niebie ponad Wysoką Wieżą nieodmiennie suną gwiezdne konstelacje, jak gdyby tu, na ziemi nie wydarzyło się nic godnego pożałowania. Mary Fisher zastanawia się, czy Bobbo ze swej więziennej celi widzi niebo i czy myśli wtedy o niej. Dziwne, że gdy go odwiedza, jakoś o tym nie rozmawiają. Rozdział dwudziesty trzeci Sędzia Bissop mieszkał w wielkim, luksusowym domu na wzgórzu, z którego rozpościerał się wi- dok na miasto. Dom był nowy, pokryty odmianą czerwonawego, chropowatego cementu, który po- lakierowany na wysoki połysk stwarzał imitację wilgotnej cegły. Otaczało go blisko pół hektara sianej murawy, wymagającej bardziej podlewania niż strzyżenia. Sędzia w obawie przed złodziejami, z któ- rymi miał tak wiele do czynienia, uzbroił całą posiadłość w zamki, sztaby i okiennice. Wszystkie ko- nieczne zabezpieczenia były dziełem artysty-rzemieślnika, który potrafił nadać kutemu żelazu finezyj- nie wygięte kształty. Z jednej strony dom przypominał zamczysko, a z drugiej pawilon kempingowy. Wnętrze zdobiły fioletowe dywany z najbardziej puszystej strzyżonej wełny, jaką można było zdo- być, liczne małe abażury z delikatnego atłasu obramowane złotymi galonami i przepastne sofy z naj- droższej, jaką można sobie wyobrazić, pomarańczowej skóry. Ściany zostały wyłożone połyskliwą mahoniową boazerią lub obite szkarłatną, przypominającą zamsz tapetą, jaką widuje się w hinduskich restauracjach. Całość urządzono zgodnie ze wskazówkami i gustem pani Bissop, a nie sędziego, w tej sprawie bowiem, jak w żadnej innej, postanowił dać jej wolną rękę. Lubił podpatrywać wyraz twarzy gości, kiedy oprowadzał ich po salonie, starając się wówczas uchwycić moment ich szybko tłumionej konsternacji. W sądzie podobne obserwacje przelotnych drgnień twarzy i ich błyskawiczna interpretacja wyrobiły mu opinię człowieka przenikliwego i mądrego. Nigdy nie miał dość tych prak- tyk. Jeśli ma się wrodzone zdolności do demaskowania kłamców, jak tu z nich nie korzystać - dywago- wał sędzia. Trzeba je rozwijać i udoskonalać: trzeba umieć dostrzec czyjeś zaczerwienione uszy, zwilżane językiem wargi, umykający wzrok. - Wygląda zupełnie jak dekoracja. - Panie sędzio, jakie to fantastyczne! - Wszystko jest pomysłem mojej żony. Ona ma niezwykły wrodzony talent, nie uważacie państwo? - Oczywiście, panie sędzio. - Czyż nie jest przemiłą dziewczyną? - Naturalnie, że tak. Szczęśliwy z pana człowiek, panie sędzio. Kłamstwa, same kłamstwa. Pani Bissop, aczkolwiek sporo młodsza od męża, nie uchodziła za piękność. Wybrał ją jednak właśnie dlatego, trwożyła go bowiem zniewalająca siła piękna. Bał się ironii losu. Zbyt wiele się na- patrzył i nasłuchał. Wystarczy, że człowiek wybierze się na koncert, a złodziej umyka ze skradzioną mu harfą. Każe namalować portret żony, a ona ucieka z artystą. Zbyt długo syci oczy pięknem kwia- tu, a natychmiast słabnie jego kontrola nad światem i oszałamia go nagły wir przypadkowych zda- rzeń. Gdyby sędzia Bissop miał własną wizję Boga, byłby to niewątpliwie wielki scenarzysta, tasują- cy w niebie fabuły podrzędnych filmów, pełne zbiegów okoliczności, nieprawdopodobnych wypad- ków i niewiarygodnych motywów. Pani Bissop nie należała zatem do tego typu kobiet, które uciekają z malarzami, albo powodują upadek Troi: miała duży nos, cofnięty podbródek i rozczarowany wyraz twarzy. Urodziła sędziemu dwóch synów: obaj podobni do niej, odznaczali się cichym i poprawnym zachowaniem. Sędzia sto- sował wobec nich te same metody wychowawcze, jakie znał z własnego dzieciństwa. Jeśli irytowali go swoim marudzeniem, potrafił zatkać im buzie czymkolwiek, co się akurat znajdowało pod ręką: piaskiem, solą, ziemią