Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Nawet nie próbujcie - ostrzegł zimno. Stał tylko, z opuszczonymi rękoma. Widział, jak usilnie myślą, jak kalkulują. Nie trzyma wycelowanej broni. Może nie jest sam? Czy zdążymy? Niemal słyszał ich myśli, czuł, jak zalewa go zimna wściekłość. Po raz pierwszy od długiego czasu jakieś uczucie. Uświadomił sobie, że polowanie na Vosslera było tylko obsesją, że nic nie rozwiązało. Dopiero teraz czuł nienawiść, do tych skurwysynów, swoich rodaków. Oni widzieli sylwetkę oświetloną z tyłu słońcem, nisko już stojącym, przefiltrowanym przez gałęzie, sterczący znad ramienia pokrowiec skrywający lufę karabinu, siwe, prawie białe włosy, związane w koński ogon. Ujrzeli paskudny uśmiech, spojrzenie, w którym tliła się nienawiść i siła. Elokwentny był także oczytany. Już nie zezował na karabiny. Z jego twarzy zniknęła buta, zastąpił ją strach, Już nie miał wątpliwości, że nie zdąży. - Wiedźmin. - wyszeptał. Jego kompan nie miał pojęcia, o co chodzi, Ale też się bał, ten strach emanował z niego, gęsty, cuchnący. - Spierdalać! - rzucił Wagner. Nie czekał na rezultat, pochylił się nad chłopakiem. Był dziwnie pewien, że posłuchają. Istotnie, posłuchali, Po chwili zostały tylko dwa garandy. Chłopak w zasadzie wyszedł z opresji obronną ręką. Stróże okupacyjnego ładu szykowali się na dłuższą zabawę, początkowo nie kopali zbyt brutalnie. Usiadł, pojękując i rozmazując łzy na umorusanej twarzy. Popatrzył spod oka na Wagnera. Jeszcze mógł, twarz dopiero zaczynała puchnąć.. - Je... - odkaszlnął, mówienie sprawiało mu ból, Nic dziwnego, pomyślał Wagner, kopali po żebrach. Z niepokojem popatrzył na rękę, którą chłopak odjął od ust. Odetchnął z ulgą, nie widać było krwi. - Nic nie mów - mruknął bardziej szorstko, niż zamierzał. Chłopak pokręcił z wysiłkiem głową. - Jest... - spróbował jeszcze raz. - Jest pan wiedzminem? Oczy trzynastolatka zabłysły. Wagner nie wiedział, co odpowiedzieć. - Jest pan wiedźminem? - Chłopak natarczywie usiłował zajrzeć mu w oczy, jakby spodziewał się ujrzeć pionowe szparki źrenic. -.Dlaczego ich pan nie zabił? No właśnie, dlaczego? Wagner sam nie wiedział. - Skąd jesteś? - spytał łagodniej. - Z War, - chłopak urwał. - Z Sądownego, Teraz, z Sądownego... Spuścił znowu głowę. - Byłem w Urlach, wtedy... Tata zawiózł nas na działkę, mnie, siostrę i mamę. Sam wrócił, mówił, że musi... Plecami chłopca wstrząsnął hamowany szloch. - Daj spokój, - Wagner niezręcznie dotknął jego ramienia. Chłopiec nie podniósł wzroku. - W domu ciężko - ciągnął cicho, ze spuszczoną głową, - Po grzyby poszedłem, Bo mamę w zeszłym tygodniu pobili. Ci sami, oni z Sądownego, z posterunku... Pan jest wiedźminem. Dlaczego ich pan puścił. Wszyscy się ich boją, nikomu nie przepuszczą. Żyć ciężko... Niech to szlag, pomyślał Wagner. - Posłuchaj, możesz chodzić? - spytał szorstko, chcąc pokryć zakłopotanie. Czy może zwykły wstyd. - Jeśli tak, to poczekaj do zmierzchu, Chyba trafisz, Oni dziś nosa nie wychylą... A jutro, pomyślał, Ochłoną i skatują chłopaka. - A jutro... - Już wiedział, co powinien zrobić. - Jutro problem już zniknie... Chłopak podniósł rozjaśnioną twarz. - Pan jest wiedźminem... - powiedział cicho. - Hej, przyjacielu. - Głos Kędziora przesycony był ironią. - Wspominamy sobie? Nie kłam, i tak wiem. Wszyscy wiedzą.. Wagner podniósł głowę. Uśmiechnął się. - Nie pieprz, stary - powiedział. - I zamów jeszcze tego bimbru. Bimber, jak to zwykle bywa, z każdą szklanką stawał się coraz lepszy. Wagner z nieufnością konstatował, że całkiem gładko przechodzi przez gardło, z obrzydzeniem myślał o jutrzejszym kacu. Gdyż jeśli chodzi o wywoływanie kaca, miejscowy bimber miał moc broni chemicznej, Przegryzł ogórem, jak nic po dwa dolce sztuka. - Dobrze - mruknął wreszcie, zirytowany spojrzeniem Kędziora. - Ale nie wcześniej niż za tydzień. Mówię o blackhawku. O reszcie jeszcze pogadamy. Przemytnik pokiwał głową. Osiągnął, co zamierzał. - Z tego? - Wskazał na stojący w kącie plamisty pokrowiec. Wagner zaprzeczył z ponurym uśmiechem. - Ten jest na ludzi. Otworzyły się drzwi, ktoś ruszył w kierunku ich stolika. Przemytnik uśmiechnął się szeroko. - Cześć, Frodo - powiedział, - Siadaj. Frodo usiadł. Ledwo wyglądał znad blatu. Stąd wziął się zresztą jego przydomek, Niektórzy zastanawiali się, czy ma owłosione pięty. Nikt nie wiedział, Frodo rzadko zdejmował adidasy. Musiał je nosić nawet w zimie, nikt nie produkował wojskowych butów ani gumofilców w takich wymiarach, a zimy ostatnio były łagodne. - Cześć, Kędzior - mruknął przybysz o posturze hobbita. - Załatwiamy, interesy czy tylko chlejemy? Wziął szklankę i powąchał, krzywiąc się z niesmakiem. - Jak wy to możecie pić? - spytał ze szczerym zdumieniem. - Nie każdy ma taki pedalski gust! - obruszył się przemytnik. Frodo przeszył go wzrokiem. - Zamiast „pedalski” wolę określenie „wyrafinowany” - oświadczył zimno, - Ty łysa pało. - dodał po chwili. - No, nie pozwalaj sobie, bo jak... - Bo co? - przerwał Frodo. - Bo jak palnę w ten kudłaty łeb... - Tylko nie kudłaty. - obruszył się Frodo. - To, co ludzie mają na głowie, nazywa się włosami. Choć ty może już o tym zapomniałeś... - Mów, co chcesz, facet, który pija tylko wino, jest pedałem - Kędzior bystrze zmienił temat. - Dobrze o tym wiesz... Wagner postanowił przerwać tę wymianę uprzejmości. - Przejdźmy do interesów - mruknął. - Albo palnę w łeb was obu. Kędzior i Frodo roześmieli się zgodnie, Choć nigdy nie potrafili sobie darować powitalnego rytuału, byli serdecznymi przyjaciółmi. - Gadaj, Frodo, ciemno się robi. - zniecierpliwił się Wagner. - Nie chlaj więcej tego metylu, od razu wzrok ci się poprawi. No dobrze, już mówię - zreflektował się Frodo. - Załatwione. Wagner pociągnął potężny łyk. To już dzisiaj ostatni, postanowił. Biorąc pod uwagę smak bimbru, przyszło mu to bez trudu, Przegryzł ogórkiem. - A ty co, na obiad przyszedłeś? - obruszył się Kędzior - Te ogórki muszą wystarczyć do następnego litra! Wagner stanowczo pokręcił głową