Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Walić z góry” - spytał. - Na rozgrzewkę - w powietrzu dowódcą był Ćwietnik. Ogon odpowiedział twierdząco na pytanie sterownika działa. Ze znieruchomiałego na moment pojazdu szeroka smugą ciemności runęła w dół. Drzewa rozsypały się w proch, rośliny zmieniły się w popiół, ziemia sczerniała. Uderzenie czasowe trwało niewielką część sekundy i był to naprawdę potężny strzał. Jednak kilka figurek ludzkich skupionych wokół nieistniejącego już ogniska przetrwało. W sekundę po nieudanym ataku „Koliber” rozłożył skrzydła i dwa małe punkciki spadły na ziemię. - Po-oszli. Pierwsza dotknęła ziemi Duterly. Fotel natychmiast wypuścił ją stawiając zasłonę dymną i siekąc igłami laserów we wszystkich kierunkach. Dwóch ziemnych upadło. Zostało siedmiu. Rzucili się do ucieczki w różnych kierunkach. Niejako automatycznie Duterly odstrzeliła kulę stigieł. Odprowadzając wzrokiem dwa wypuszczone pociski sunęła na rozdbitach za uciekającymi. Stigły dopadły ziemnych paraliżując ich na miejscu. Tylne ślepię hełmu dostrzegło kobietę, która jeszcze przed strzałem oddaliła się od ogniska. Duterly obracając się w jednym z gigantycznych, przeciwnych fizyce skoków, posłała z kolan salwę Czerwieni. Najbardziej zabójczy z Kolorów opętał ziemną, gdy szara mordowała mackami crombinezonu dwie następne osoby. Qees skorygował miejsce lądowania fotela zagradzając drogę piątemu z uciekających. Załatwił go fotel, Qees jednym lotoskokiem dopadł następnego. Dotknięcie jego dłoni spaliło ziemnego na popiół. Ostatni ginął rozgniatany przez „Kolibra”. Fotele ze szczękiem wskoczyły w swoje miejsca, Duterly i Qees zaraz po nich. Ćwietnik poderwał pojazd przyśpieszając. Koniec akcji. - Eee-uhe...! - zawył Ogon. - Pięknie... - Dziesięcioro. - Dwa tysiące jak nic. - Na cztery. - Mój fotel coś nie tego - Start nawala... - Patrz, ilu teraz jest zbezczasowanych. - Cholera, rzeczywiście; tamci w Leesporte... - To kogo ja w końcu mogę ubić tym starym gratem? - rozgoryczony Ogon uderzył w obudowę celownika, z której płatami schodziła czarna farba. - Nie szapaj. Robimy koło po zboczaeh. - Jugetrani? - No... - Nie właźcie przypadkiem w las. - Ogon będzie musiał pokosić. - Ogon pokosi - westchnął strzelec. - Byle was nie skosili. Ostatnio byli siódmi na Fioletowej. - Ty wierzysz w te listy? - Po coś je robią... Po pierwszej akcji odblokowywało ich. Musieli się wygadać; to nawet nie nerwy, słowa, słowa ich dławiły. Gdyby nie to, że Ćwietnik znacznie zwolnił, nic by nie dostrzegli. Ekrany wewnętrzne i zewnętrzne zwodniczo migotały, szperacz sterownika milczał, działa też, nic, spokój. To Ogón zauważył swoim zwyczajnym okiem. Wielkie, rozłożyste drzewo; znacznie przerastające inne, zadrgało w bezwietrznym powietrzu, skurczyło się, sięgnęło potężnymi konarami w dół. - Stop! Drzewo zmalało jeszcze bardziej, prawie niknąc między konarami innych. - Co tam się dzieje? Ogon nakierował działo. - Sterowniki nic nie pokazują? - Nic. - Jugetrani? - Cóż by innego? Ćwietnik był niezdecydowany. - Schodzimy? - Jasne - to głos Duterly. - To nie może być byle kto. Stała osłona... Nie wiem, nie będzie to łatwe. - Koś. Ogon uruchomił działo zataczając koło i niszcząc w ten sposób roślinność w promieniu kilometra. (Dla puszczy nie miało to większego znaczenia. Ziemni w ciągu kilku dni rozciągali ją kryjąc zniszczone przestrzenie. Nie pozostawał najmniejszy ślad.) Ziemni nie odczuli w ogóle strzału. Ćwietnik spikował i odpalił szturmówki. Było ich trzech i Duterly z przerażeniem spostrzegła, że salwa fotela przeszła przez nich jak przez masło i nie wyrządziła szkody. Qees był dopiero w połowie drogi. W czasie akcji wszystko działo się przeraźliwie powoli. Dziwnie się zachowywali. Jeden natychmiast rzucił się w kierunku Duterly, drugi na trzeciego. Bili się między sobą! Odskakując z kierunku biegu jitgetrana zobaczyła, iż drugi zielony pada z rozerwaną implozją głową. Trzeci osobnik.(zbliżenie) schował coś, co przed chwilą miało z metr długości i lśniło w blasku słońca. Następnie mignął tylko jak rozpędzony strat w sekundę dopadając walczącego z Czerwienią jugetrana, uchylił się przed czymś niewidzialnym, a kiedy ziemny zniknął; obrócił się i uderzył ręką w powietrze. Właśnie wylądował Qees, kiedy pojawił się z powrotem jugertanin, a dłoń walczącego z nim ziemnego tkwiła w jego klatce piersiowej. Duterly wycofała Kolor, jednak za przykładem Qeesa wysłała kulę stigieł. - Co robisz? - wyszeptał Qees. - On jest z Zastępów. - Co? - Z Błogosławionych Zastępów. - Skąd wiesz? - Wiem. Widziałam - tak naprawdę to jedynie przypuszczała. Nagle urwał się ciągły cichy pisk. Spojrzeli w górę. „Koliber” spadał. Grzmotnął w ziemię sto metrów od nich. Huknęło z lekkim opóźnieniem. Biały pył osiadł na crombinezonach. - Co jest...? - nie dopowiedział do końca. Charkot stłumił słowa. Promienie, które wystrzeliły z dłoni błogosławionego, były niewidoczne, ale zwęglony materiał na piersi Qeesa mówił sam za siebie. Inna rzecz, że crombinezony miały być teoretycznie odporne na laser. Błogosławiony ich mordował. Ta myśl dotarła do mózgu Duterly, dopiero gdy skryła się w półmroku puszczy. Rzuciła się od razu do ucieczki wystrzeliwując wszystkie stigły, wszystkie Kolory, wszystko, co mogła wystrzelić. Miała nikłą nadzieję, że powstrzyma to na chwilę błogosławionego i chyba jej się udało. Chyba