Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Nagle Hieronim wstał. - Gotowe? ? - spytano. - Uhu! ! - odparł. . - To czytaj! ! - " Szanowny dziaduniu! Jeżeli korzystam z jałmużny publicznej, to do tej publiki Cię nigdy nie zaliczałem. Sto rubli odsyłam bez rachunku, na inny użytek. Jeżeli będę miał czas i ochotę, to przyjadę do Ciebie za własne fundusze, terminu nie określam i pozostaję pamiętnym wnu- kiem " . Zwinął list, wsunął do środka pieniądze i odsapnął. - Aż mi lżej! ! No, dajcie kieliszek! Zdrowie Bronki, na szczęśliwy powrót i pomyślne kursy! Dajcie i mojej żonie kropelkę! - Na szczęśliwe pożycie! ! - rzekł Grocholski. 19 - Nie wspominaj tego, , bo mi naczelnik staje w oczach! - Więc nie jedziesz w Mozyrskie? ? - zagadał tę kwestię adorator naczelnikowej. - Najpierw dajcie mi sposób przeistoczenia się w kaczkę, bo tam dostać się można za po- mocą płetw i skrzydeł, inaczej wcale nie. To kraj ziemnowodnych istot! - Statki kursują po Prypeci podobno. . - A niech sobie kursują zdrowe! Jak mi się zechce eksploracyjnej wyprawy, to ruszę. Tym- czasem pijmy, i hajda do Petersburga! Dziadunio dostanie ataku apopleksji, gdy mój list otrzyma! - Albo to prawda? - wtrącił Żabba. - On innej odpowiedzi nie czeka! Umyślnie tak napisał, żeby sto rubli odzyskać. Już ja go znam. - A często ty masz podobne odezwy? ? - spytał Szaniarski. - Miałem ich pięć w życiu. . Ilekroć mnie coś złego spotkało. Oj, ten dziadunio! Pierwszy list przyszedł, jakem matkę kładł w trumnę. I wiecie, co w nim było? Żem to ja ją do grobu wtrą- cił, ja, com ją kochał i czcił jak świętą! Miałem wtedy lat czternaście, zostałem sam! Pocho- wałem matkę i przysiągłem na jej grobie dawać sobie sam radę na świecie i prędzej zamrzeć z głodu, niż poprosić o pomoc dziadunia! W dwa lata potem otrzymałem drugi list. Dowiedział się, żem chorował przed egzaminami, chciałem zostać drugi rok w klasie. Radził, bym dał za wygraną zarozumiałej pewności siebie i poprosił go o pomoc, której może udzieli. List cały był jedną obrazą i obelgą. Zgrzytnąłem zębami i, słaniając się na nogach, poszedłem na egzaminy. Zdałem je w gorączce. Matka tam chyba modliła się za mnie i wyprosiła patent. Odwieźli mnie koledzy do mieszkania i gdyby nie Żabba, poniósłbym świeżutki patent świętemu Piotrowi jako certyfikat zgonu. Trzeci raz w Petersburgu to było. Rozmyślaliśmy z Żabbą, jaką drogę obrać, do których wrót wiedzy zapukać, jak krajowi najlepiej usłużyć; przychodzi list: " Zostań doktorem, chcę mieć swego medyka! Radzę ci to ze względów dziedzictwa; jak mi usłużysz, to ci co zapiszę " . Dosyć tego; poszedłem w drugą stronę - na inżyniera. Trafił dobrze dziadunio, bo trzeba wam wiedzieć, że boję się okropnie umarłych i chorych! Czwarty raz pisał w sprawie Wojciecha, a oto piąty! Student kopnął nogą niewinny papier. - I nigdy nie odpisywałeś? - Owszem, zawsze, ale Żabba konfiskował odpowiedzi przez oszczędność marek! Dzisiej- sza pójdzie! - Czego on chce właściwie od ciebie? ? - Kat go wie! Chce dokuczać, musi mu to sprawiać przyjemność, jak mnie kieliszek wina, a Grocholskiemu buziak naczel. . . Zaczęty wyraz skonał w ustach chłopca, podskoczył jak ruszony sprężyną. Naczelnik stał w progu. - Panowie, do roboty! Jutro wyjeżdżamy! Śpieszcie się! Białopiotrowicza zabieram z sobą. Reszta niech kończy zadania! - Mane, thekel, fares - zamruczał Hieronim, idąc na wezwanie. Reszta się rozpierzchła podniecona nadzieją wyjazdu. Bronka po swojemu usiadła na progu, nucąc dziecięcym głosikiem piosenkę, którą wczoraj śpiewał Hieronim. Była nad wyraz szczę- śliwa. 20 III , , Dziadunio " Hieronim Białopiotrowicz był już sierotą, gdy na świat przyszedł. Ojciec zginął na polowa- niu, rozszarpany przez niedźwiedzia; matka łzami oblała urodzenie jedynaka, jedyne wspo- mnienie krótkotrwałego szczęścia, jedyny łącznik między nią i rodziną męża. Niesłodkie miała życie biedna wdowa. Od chrztu syna stosunki z teściem zaostrzyły się, pa- nowała między nimi głucha walka. Pan Polikarp Białopiotrowicz, magnat, milioner, stworzony był na wschodniego satrapę, nie cierpiał oporu i nie znał go w życiu. Słuchali go ślepo synowie, bali się jak ognia podwładni, trząsł całym domem