Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Wreszcie to dodać muszę, że gdym go prosił i do serca mu przemówił, często zmiękł. Ale krew była nieunoszona, młoda a temperament szalony. Gdyby Długosz był do końca wychowanie prowadził, inaczej by go może do karności nałamał - z Kallimachem wszystko było dozwolone, byle publicznego zgorszenia i hałasu nie wywoływało. Ledwieśmy z miasta na zamek powrócili, gdy Olbracht mnie do siebie zawołać kazał. Chodził po komnacie śpiewając, włosy długie rękami rozrzucając, śmiejąc się do siebie, postawy różne przybierając, bo jeszcze wino pana Montelupiego w głowie było. - Jaszku - zawołał nagle - alboś ty mi wiernym sługą, lub na wieki wrogiem! Przyszła godzina, że się to okaże. - Jam myślał - rzekłem - że miłość wasza dawno o tym wiesz, gdzie mnie liczyć masz. Stanął porywając mnie za ramiona. - Jaszku, ja oszaleję! - krzyknął. - Ta dziewczyna... Zmarszczyłem się. - Jaka? Gdzie? Znowu? - Jak gdybyś ty nie wiedział i nie domyślał się - ciągnął zapalczywie - a ta Włoszka u Montelupich z płomienistymi włosami a oczyma jak diamenty czarne! Chwycił się za pukle swe rozrzucone i targać je począł. - Jaszku, ratuj! - zakrzyczał. Spojrzałem na niego surowo, ale razem jakby o miłosierdzie prosząc. - Wasza miłość wiesz - odparłem - że ile razy chodzi o podwikę, ja nie pomagam, a przeszkadzam. I teraz inaczej nie będzie. Twarz się Olbrachtowi ściągnęła i pofałdowała namiętnie, groźno się postawił. - To wcale co innego jest, niż bywało - rzekł. - Oczarowała mnie bestia. - Ależ to dziecko - odparłem - a i miłość wasza jeszcze... Nie dał mi dokończyć. - Dziecko czy nie - zawołał - ja tę dziewczynę pochwycę, ukradnę, porwę, nie wiem, co uczynię, ale ona moją musi być! Nie było sposobu wpół żartami mówić o tym, począłem surowo, naprzód mu stawiać za przykład brata Kaźmirza, który nawet wejrzenia na niewiasty unikał, a jak dziewczę skromnym był, potem starałem się go gniewem ojca ustraszyć, gdyby się dopuścił jakiego szaleństwa, na ostatek wręcz oświadczyłem, że nie tylko pomagać nie myślę, ale będę przeszkadzał. Odpędził mnie precz, wyszedłem już za drzwi, odwołał nazad. - To szatan, nie dziewczę - zawołał - nie schodzi mi z oczów! Ale cóż to ma za znaczenie? Prosta jakaś służebna. - Tak - rzekłem mu - i wasza miłość gościnnie przyjęta w domu Montelupich wywdzięczysz się im, czyniąc przykrość, bałamucąc dziecko, nad którym oni mają opiekę? Olbracht się zadumał, westchnął. - Przyznasz - dodał - że wyrostek ten jest tak dziwnej piękności, iż nie służbą, ale panią godzien być. Co za oczy, a jak one patrzeć umieją... We mnie gorzało, gdy na mnie spojrzała. - Jutro wasza miłość ostygniesz - przerwałem - i zapomnisz. Chciał jeszcze przedłużać rozmowę, alem pod pozorem zajęcia mu się wymknął. Tymczasem tegoż wieczora z Kallimachem się zszedłszy, Olbracht się tak utrzymać nie umiał, iż jemu wyznał, jakie piękność dziewczęcia uczyniła na nim wrażenie. Włoch, zamiast skarcić go, począł się śmiać, o włoskich pięknościach rozprawiać, rzymskie jeszcze nad weneckie podnosząc, opowiadając o genueńskich, o bolońskich, o florenckich i opisując wszystkie, czym się odznaczały. - Weneckie może nie mają takich rysów wspaniałych jak Toskanki i Rzymianki, ale życia w nich więcej, a tylko blask życia piękność uroczą czyni. Nie zganiwszy królewiczowi, iż się do wenecjanki zapalił, nic w tym zdrożnego nie widząc, znajdując to w młodym rzeczą naturalną, ośmielił Olbrachta, a mnie pohamowanie go utrudnił. Miałem go na oku; wystrzegał się mnie, lecz czułem i widziałem, że nie tylko nie ostygł, ale coraz goręcej się tym zajmował, jak w domu Montelupich zawiązać stosunek. Nie dościgłem tego nigdy, kim się posłużył i jak potrafił się znieść z dziewczyną, ale to pewna, że ona w kilka dni wiedziała o tym, iż się sam królewicz nią zajmował i ona mu głowę zawróciła. Dziewczę było tak niedoświadczone i głupie, że się tym zaraz przed swą panią pochwaliło i pokazało pierścień z oczkiem, który jej Olbracht posłał. Zrobił się w domu alarm wielki