Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Naszym zadaniem było natarcie w kierunku Taraszczy i przedarcie się przez pozycje okopanego w lodzie i śniegu nieprzyjaciela. Natychmiast po osiągnięciu wioski, wzmocniona piąta kompania mają oczyścić z sił wroga. Wsparcia artylerii nie przewidziano. Naszą jedyną szansą było zaskoczenie. Co najgorsze, mieliśmy poważne niedobory amunicji do broni małokalibrowej. Element zaskoczenia miał skompensować znaczną przewagę nieprzyjaciela. Pułkownik Hinka przyszedł się z nami pożegnać. Podał rękę trzem młodym dowódcom kompanii. Nie byli to zwyczajni pruscy ignoranci, ale oficerowie, którzy zasłużyli na swoje dystynkcje. Nie mieliśmy złudzeń. Znaliśmy się na tej robocie. To jedyna rzecz jakiej nas nauczono i otrzymaliśmy dla tego celu najlepsze wyszkolenie. - Jestem przekonany, że rozumiecie znaczenie tego ataku - powiedział pułkownik Hinka. - Wierzę, że pod dowództwem kapitana von Barringa uda się wam całkowicie zaskoczyć nieprzyjaciela. Pójdziecie do boju na bagnety i mam nadzieję, że obędzie się bez strzelaniny. Powodzenia! Wyruszyliśmy pełni niepewności. Nie mieliśmy najmniejszego pojęcia, że ta wyprawa wydłuży się i potrwa wiele dni- Nie wiedzieliśmy również tego, że z życiem ujdą tylko nieliczni spośród nas. O zmroku von Barring zaatakował południowy kraniec wioski. Była lodowata, bezksiężycowa noc. Skrzył się śnieg- Niesprzyjająca aura była naszym sojusznikiem. Przez cały dzień zamaskowani zwiadowcy leżeli ukryci tuż pod nosem rosyjskich żołnierzy. Dowódca zwiadowców zameldował, że mamy przed sobą stosunkowo słabe siły wroga. Naszym zadaniem był atak na prawej flance. Każdy ściskał broń i wpatrywał się w groźną ciemność nocy. Przed nami oraz na skrzydłach widać było przelatujące serie pocisków smugowych. Było jasne, że kocioł staje się coraz mniejszy- Wkrótce Iwan nas dopadnie. Atak był naszą ostatnią szansą na wydostanie się z pułapki. Szeptem przekazywano rozkazy. - Bagnet na broń! Naprzód! Kompania ruszyła powoli. W białych, maskujących płaszczach byliśmy niemal niewidoczni... Wróg odkrył naszą obecność gdy byliśmy zaledwie kilka metrów od jego stanowisk. Lecz dla niego było już za późno. Zaatakowaliśmy z impetem i po krótkiej, zażartej walce zajęliśmy pozycje czerwonych. Kolejne oddziały pułku dołączały do nas i wykańczały pozostałych Rosjan. Ruszyliśmy dalej pomimo silnego ognia z lasów na zachód od Sieliszcza. Pędziliśmy oszołomieni sprzyjającym losem. Porta, z najbliższej odległości zalał następne stanowiska wroga ogniem ze swego syczącego miotacza. Znowu dopisało nam szczęście i nie ponieśliśmy prawie żadnych strat. Kiedy w środku nocy, wyczerpani i bez tchu osiągnęliśmy drogę Suchiny-Szenderowka, posłyszeliśmy od strony Szenderówki hałas, który kazał nam przyczaić się obok drogi. Każdy gorączkowo wygrzebywał sobie w śniegu jamę. Leżąc za kilkoma niszczycielami czołgów nadsłuchiwaliśmy coraz bliższego odgłosu silników. Nie musieliśmy długo czekać. Wielka kolumna olbrzymich ciężarówek pojawiła się na zaśnieżonej drodze. Z trudem toczyły się na niskim biegu, a ich silniki wyły na wysokich obrotach. Czekając w milczeniu przykucnęliśmy, niczym dzikie zwierzęta, zdecydowane zabić z zimną krwią każdego, kto znajdzie się na drodze. Zabijać ludzi, których matki i ojców przygniecie żałoba, gdy otrzymają telegram o treści: WASZ SYN POLEGŁ W WALCE Z NAZISTOWSKIMI BANDYTAMI, BRONIĄC NASZEGO UKOCHANEGO, PROLETARIACKIEGO KRAJU... Czy po drugiej stronie było inaczej? Czyż nie mieliśmy ojców i matek, którzy z bólem serc odczytywali podobną wiadomość: POLEGŁ ZA FUHRERA I OJCZYZNĘ...? Tak jakby żałosna sentencja mogła pocieszyć matkę, która wypatrywała powrotu swojego syna. Ile jeszcze matek otrzyma taką wiadomość zanim skończą się walki w Czerkasach? W tym samym czasie gazety i komunikaty wojskowe opisują tą krwawą łaźnie, jako lokalne działania obronne w rejonie Czerkasów. Stwierdziliśmy, że ciężarówki wiozą posiłki do miejsca naszego niedawnego przełamania. Najwyraźniej Rosjanie nic nie wiedzieli o tym, co się tam stało. Byli całkowicie zaskoczeni, kiedy z odległości dziesięciu metrów otworzyliśmy ogień z broni automatycznej. Kilka pierwszych ciężarówek przewróciło się i stanęło w płomieniach. Niektórym z jadących udało się wystrzelić kilka serii z pistoletów maszynowych, zanim nie zostali zmiecieni naszym ogniem. Trzy załadowane amunicją do moździerzy ciężarówki eksplodowały po kilku sekundach. Tylko jednej załodze udało się wystrzelić, ale pociski eksplodowały za naszymi plecami, nie wyrządzając nam żadnej szkody. Nieliczni szczęśliwcy, którzy jeszcze żyli, rzucili się do ucieczki, ale skosił ich ogień karabinów maszynowych. O trzeciej nad ranem nasz oddział szturmowy znowu zaatakował, tym razem była to Nowo-Buda. W wiosce panowała kompletna cisza. Kapitan von Barring postanowił, że weźmiemy wroga w kleszcze od północy i od południa, ponownie bez użycia broni palnej. Jak duchy spadliśmy na wartowników w wiosce. Widziałem jak Porta i Legionista podrzynają gardło jednemu z nich. Malutki z Bauerem podeszli do innego. Wartownicy nawet nie jęknęli, kiedy ich gardła zostały rozcięte od ucha do ucha. Jeden troszkę kopał nogami w śniegu. Krew tryskała z jego podciętej gardzieli, jak z fontanny. Skradaliśmy się dalej jak węże, równie bezgłośnie, jak groźnie. W jednym z pierwszych domów, do którego wpadliśmy, zastaliśmy śpiących na glinianej podłodze Rosjan, przykrytych długimi płaszczami. Skoczyliśmy na nich jak błyskawica. Ciężko dysząc, dźgaliśmy ich długimi nożami bojowymi