Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Słodki dzieciak - mruknęła. Nagle przypomniała sobie, co się święci. - Idziemy - powiedziała zdecydowanym tonem. - Chyba chcesz ze mną porozmawiać? Żadna z nas nie odezwała się ani słowem, zanim nie znalazłyśmy się w sanktuarium piwnicy. Małe pomieszczenie pod podłogą domu było przepełnione zapachem, zwisających z krokwi sznurów cebuli i czosnku, silnym, słodkim aromatem suszonych jabłek oraz wilgotnym zapachem ziemi, pochodzącym z kartofli wysypanych na ciężkie, brązowe derki. - Pamiętasz, jak mi mówiłaś, żebym zasadziła ziemniaki? - spytała Jenny, delikatnie przesuwając dłonią po stosie bulw. - To była dobra decyzja. Dzięki nim przeżyliśmy co najmniej jedną zimę po Culloden. Przypomniałam sobie. Mówiłam jej o tym, gdy stałyśmy razem w chłodną jesienną noc i już miałyśmy się pożegnać. Jenny musiała wracać do nowo narodzonego dziecka, a ja ruszyłam w drogę, by odnaleźć Jamiego, którego wygnano ze Szkocji z wyrokiem śmierci. Znalazłam go i ocaliłam - jego samego oraz Lallybroch. A Jenny usiłowała oddać jedno i drugie w ręce Laoghaire! - Dlaczego? - spytałam cicho po dłuższym milczeniu. Stałam ponad jej głową, schyloną przy pracy. Ręka Jenny rytmicznym ruchem wyciągała cebule z wiszącego warkocza, odrywała od nich mocne, postrzępione łodygi i wrzucała warzywa do koszyka, który trzymała na ramieniu. - Dlaczego to zrobiłaś? - powtórzyłam. Wyrwałam jedną cebulę z innego warkocza, ale zamiast ją wrzucić do koszyka, trzymałam w ręku i obracałam w różne strony. Skórka szeleściła jak papier. - To znaczy co? - Jej głos znów był doskonale opanowany. Tylko ktoś, kto ją dobrze znał, mógł wychwycić nutę napięcia. - Chcesz wiedzieć, dlaczego wyswatałam swojego brata z Laoghaire? - Szybko podniosła wzrok. Gładkie, czarne brwi uniosły się pytająco. - Masz rację. To ja zmusiłam Jamiego do małżeństwa. - A więc to tak? - mruknęłam. Wiatr zakołysał drzwiami do piwnicy, wwiewając do środka chmurkę piasku. - Był samotny - szepnęła. - Nie mogłam dłużej patrzeć, jak się męczy. Długo opłakiwał ciebie. - Myślałam, że nie żyje - powiedziałam cicho, odpowiadając na niewypowiedziane oskarżenie. - Dla ciebie to nie stanowiłoby wielkiej różnicy - powiedziała ostrym tonem. Uniosła głowę i westchnęła, odrzucając z czoła czarny lok. - No, tak. Mogłaś nie wiedzieć, że żyje. Wielu z nich zginęło pod Culloden. On natomiast był przekonany, że ty nie żyjesz. Z Anglii wrócił niby cały i zdrowy, ale... - Spojrzała na mnie skośnymi, niebieskimi oczami, równie onieśmielającymi, jak oczy brata. - Jamie nie należy do mężczyzn, którzy powinni spać samotnie. - Z pewnością - odparłam krótko. - Ale oboje tak żyliśmy. Dlaczego posłałaś po Laoghaire, kiedy przyjechaliśmy z małym Ianem? Z początku Jenny milczała. Z zaciśniętymi ustami sięgała po cebulki i obrywała je z warkocza. - Lubiłam cię - powiedziała w końcu, ale tak cicho, że ledwie ją słyszałam. - Może nawet kochałam, kiedy wcześniej tu mieszkałaś z Jamiem. - Też cię lubiłam - wyszeptałam. - Więc dlaczego? Jej ręce w końcu się zatrzymały. Spojrzała na mnie, ściskając w dłoniach cebulowe piłeczki. - Kiedy Ian mi powiedział, że przyjechałaś, z wrażenia aż zaniemówiłam. Najpierw bardzo pragnęłam cię zobaczyć. Umierałam z ciekawości. Chciałam jak najprędzej się dowiedzieć, gdzie byłaś - dodała, pytająco unosząc brwi. Nie odpowiedziałam, więc mówiła dalej. - Ale potem się przestraszyłam - wyznała cicho. Jej oczy schowały się za zasłoną czarnych rzęs. - No wiesz, zobaczyłam cię... - tłumaczyła, wpatrzona w niezgłębioną dal. - Kiedy Jamie brał ślub z Laoghaire i stał przed ołtarzem, byłaś przy nich, stałaś u jego lewego boku, pomiędzy nim i Laoghaire. Wiedziałam, że oznacza to, że go z powrotem zabierzesz. Włosy mi się nieco zjeżyły na karku. Pokręciła powoli głową. Zbladła. Przysiadła na beczułce, rozpościerając wokół siebie płaszcz jak koronę kwiatu. - Nie należę do osób, które urodziły się z szóstym zmysłem, ale chyba też nie jestem całkiem normalna. Nigdy przedtem mi się to nie przytrafiło i mam nadzieję, że już nigdy czegoś podobnego nie doświadczę. Ale widziałam cię w kościele. Tak mnie to przestraszyło, że musiałam wyjść w chwili składania przysięgi. - Spojrzała mi w oczy. Z trudem tłumiła płacz. - Nie wiedziałam, kim właściwie jesteś - wyszeptała. - Albo... albo... czym. Nie znaliśmy twojej rodziny. Nigdy nie pytałam, skąd pochodzisz. Jamie cię wybrał i to wystarczyło. Ale potem zniknęłaś na tak długi czas. Pomyślałam, że może zapomniał cię na tyle, żeby się znowu ożenić i być szczęśliwym. - Ale zaznał szczęścia? - Miał nadzieję, że to potwierdzi. Pokręciła głową. - Ale Jamie jest wiernym mężczyzną. Bez wzglądu na to, jak się między nimi układało, jeśli przysięgał, nie powinien opuścić żony. Nieważne, że większość czasu spędzał w Edynburgu. Wiedziałam, że zawsze będzie wracał w góry. Ale potem nagle pojawiłaś się. Jej dłonie, jak rzadko, leżały nieruchomo. W dalszym ciągu miały piękny kształt. Palce były długie i zgrabne, ale kostki stały się zaczerwienione i szorstkie od ciężkiej pracy, a niebieskie żyły sterczały spod cienkiej, białej skóry. - Wiesz... - odezwała się po chwili, wpatrzona we własne ręce. - Nigdy w życiu nie wyjeżdżałam, dalej niż dwadzieścia kilometrów od Lallybroch. - O! - mruknęłam, lekko zaskoczona. Powoli pokręciła głową i spojrzała mi w oczy. - Ale ty wyjeżdżałaś - stwierdziła. - Wiele podróżowałaś. Tak myślę. - Jej spojrzenie przeniknęło moją twarz w poszukiwaniu rozwiązania zagadki. - Tak. Pokiwała głową, jak gdyby powiedziała coś do siebie. - Znów wyjedziesz - szepnęła. - Wiem, że tak. Żadna więź cię tu nie trzyma, jak mnie albo Laoghaire