Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Będę wdzięczna. Bardzo. Chciałabym, żeby ten policjant, czy może policjantka, przyszedł po mnie do teatru. Spektakl zaczyna się o ósmej - powiedziała, uśmiechając się słabo. Zanim skończyła z Pepper i wysłała dla niej eskortę na Broad- way, stres i zmęczenie przyprawiły ją o potworny ból głowy. Wszczęła poszukiwanie Fortneya. Obława ruszyła natychmiast. Spotkała się z adwokatem, który przedstawił jej zarzuty swo- jego klienta. Kiedy zażądał, by Breena wypuszczono do domu, bo ma pod opieką małe dziecko, Eve nie protestowała. Co wię- cej, zadziwiła adwokata, przekładając przesłuchanie na na- stępny dzień na dziewiątą rano. Wyznaczyła dwóch mundurowych, którzy mieli przez noc pilnować Breena i jego domu. Już dawno powinna była zakończyć służbę, ale usiadła przy swoim biurku i pomyślała o kawie, o śnie, o pracy. McNab, który wtargnął znienacka do jej biura, wyglądał tak promiennie i jasno, że aż oczy bolały od patrzenia. - Czy ty nie mógłbyś czasami ubrać się w coś mniej świecą- cego? - zapytała z wyrzutem. - Jest lato, Dallas. Facet musi świecić. Mam wiadomości, od których i pani zaświecą się oczy. Fortney zarezerwował bilet na prom do Nowego Los Angeles. Właśnie leci pierwszą klasą. J- D. Robb 2gQ Powtórka... - Dobra robota, McNab. Wystrzelił z palca, niczym ze spluwy, i zdmuchnął nieistnie- jący dym. - Najszybszy elektronik na Wschodnim Wybrzeżu. Pani po- rucznik, wygląda pani na konkretnie wykończoną. —Wzrok masz dobry, McNab. Zabierz Peabody do domu. Przypilnuj, żeby się dobrze wyspała. W ten delikatny sposób chciałam zasugerować, żebyście się powstrzymali przed żaba wą w króliki przez pół nocy. Peabody musi być jutro w formie. - Racja. Pani też niech się prześpi. Może kiedyś - mruknęła, po czym zabrała się do przygoto wywania dokumentów na Fortneya. Komitet powitalny złożo ny z przedstawicieli miejscowej władzy będzie na niego czekał. kiedy wysiądzie z promu. - Pani porucznik! - Peabody wpadła do gabinetu jak bom ba. - McNab mówi, że pani powiedziała... - Zainstaluję tu drzwi obrotowe, bo i tak wchodzicie bez pu kania, kiedy tylko przyjdzie wam ochota. - Drzwi były otwarte. Prawie zawsze są otwarte. McNab po wiedział, że mogę iść do domu, a ja jeszcze nie skontaktowa lam się z policją w Nowym Los Angeles w sprawie przejęcia Fortneya, ani nie przesłałam nakazu. - Już to zrobiłam. Odbiorą go i odeślą z powrotem. Obieca li, że się postarają, żeby noc spędził w pudle. Do rana nie ma szansy na zgodę na wyjście za kaucją. - To było moje zadanie. - Przymknij się już, Peabody, Idź do domu, zjedz normalny posiłek, prześpij się. Egzamin zaczyna się punkt ósma. - Pani porucznik, myślę, że powinnam przełożyć ten egza min. Śledztwo jest w punkcie krytycznym. Czuję, że tym razej! instynkt mnie nie zawiódł. Ktoś musi przesłuchać Fortneya a pani będzie zajęta Breenem, potem pewnie zorganizuje pam przesłuchanie Renąuista, żeby zamknąć ten wątek. Mam wra zenie, że w takim momencie nie powinnam brać pół dnia wo! nego, żeby załatwiać prywatne sprawy. - Masz trzęsiączkę? - Hmm, no tak, to też. ) D. Robb Powtórka... - Podejdź do tego egzaminu, Peabody. Jeśli będziesz musia- ła czekać na następną szansę przez trzy miesiące, któraś z nas skoczy z najbliższego wieżowca. Albo nie, bardziej prawdopo- dobne, że ja cię zepchnę. Wiesz co, myślę, że dam sobie radę bez ciebie przez te kilka godzin. - Ja jednak uważam... - Ósma zero zero. Masz się stawić przed komisją w sali egza- minacyjnej numer jeden. Oficer Peabody, to rozkaz. -» Nie sądzę, żeby mogła pani wydać mi takie polecenie. - Przełknęła głośno ślinę, kiedy Eve podniosła na nią wzrok. - No cóż, w zasadzie rozumiem ideę tego polecenia, pani porucz- nik. Postaram się pani nie zawieść. - Jezu, Peabody, bez względu na wyniki, nie zawiedziesz mnie. Wszystko będzie... - Wystarczy. - Peabody zamknęła oczy. - Niech pani już nic nie mówi, żeby nie zapeszyć. Niech pani nie mówi nic o powo- dzeniu. - Peabody, weź jakieś proszki. - Tak zrobię. - Uśmiechnęła się słabo