Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Wpełzł w ich wielosieci długą falą wielorybiego jęku. Były to ogromne przestrzenie, niedosiężne głębiny. Cierpliwą osmozą przenikał w staże logiczną szarańczy. Trwało to prawie piętnaście sekund. I nawet gdy tysiące czarnych kopterów, głównie UCAV-ów 203 boeinga, wyprysnęło posłuszne jego myśli na niebo nad Ameryką i pomknęło do wyznaczonych celów - wciąż czuł je bardziej chwilową protezą, aniżeli częścią stabilnego układu. Szarańcza zawisła nad dwudziestoma ośmioma rozrzuconymi po całych USA budynkami (a były pośród nich podziemne bunkry przeciwatomowe i nadoceaniczne wille), w których znajdowały się materialne podpory półmaterialnego bytu Kubusia Puchatka. Główna struktura pseudokrystaliczna - serce semikwantowego komputatora o rozmiarach zeszłowiecznego czołgu - mieściła się na ostatnim piętrze wysokościowca przy Wall Street. Zeroalbedowe nanomuchy zaroiły się wokół szklanej konstrukcji. Mijało właśnie południe i zenitalne słońce kreśliło długie cienie na niebosiężnych płaszczyznach lustrzanych ścian, przecinanych tu i ówdzie serpentynami estakad, globulami wind i trójwymiarowymi labiryntami wiszących parków. Przebywało tutaj - służbowo lub nie - dziesiątki tysięcy ludzi. Milisekundowymi udarami koptery przepaliły mózgi wszystkich osób znajdujących się bliżej niż dwadzieścia metrów od hardware'u Kubusia Puchatka, w pionie lub poziomie. Na samej Wall Street zginęło w ten sposób nagłą śmiercią trzydziestu jeden ludzi: nawet się nie zorientowali, że giną, promień lasera był szybszy od neuronalnych impulsów. Unmanned Combat Air Yehicles szyły przez mury, przez zaledowane poliglasy. W przypadku bunkra NSA przeprowadziły prawdziwy szturm, był to wyścig z czasem, kto pierwszy: czy one wedrą się do środka i zabezpieczą kryształy WINNIE-THE-POOH czy też kryształy owe zostaną zresetowane, odcięte od zasilania, od Sieci. Teksaska ziemia trzęsła się od samobójczych eksplozji kolejnych kopterów, drążących w ten sposób drogę w głąb. W końcu okazało się, że mimo wszystko WINNIE-THE-POOH w tym jednym wypadku nie zdążył. Owa minilobotomia nie była bolesna, lecz na ułamek sekundy zmąciła mu jasność myśli. W tym czasie poświęcał on bowiem owej akcji samozabezpieczenia mniej niż dziesiątą część uwagi. Resztę zaprzątniętą miał przeprowadzanym jednocześnie na rynkach całego świata atakiem na Kompanię Hongkongijską. Ona, ze swymi wytresowanymi monadami, stanowiła największe zagrożenie, przed nim to chronił USA. Nie miał już czasu do stracenia. Wiedział, że nie utrzyma się, że prędzej czy później jednak go zabiją, chociażby przez blokadę Sieci - oni: ci lub ci, nie do rozróżnienia, czyim rozkazom posłuszni. Pozostałe mu godziny musi wykorzystać jak najlepiej. Maksymalnie osłabić wrogów. Nawet z monadami niewiele dokażą pozbawieni jedynej w Wojnach Ekonomicznych broni: pieniądza. Sprzedawał, kupował, spekulował, oszukiwał, włamywał się, łamał kody, fałszował dane, zabijał; sprzedawał i kupował. W trójwymiarowej wizualizacji krwawe lotosy krachów gospodarczych wykwitały na powierzchni globu niczym poatomowe kratery. W przypadkowych, ubocznych efektach tego ekonomicznego tsunami upadały i rodziły się fortuny gigadolarowe. Nadprogramy innych państw i korporacji reagowały równie wściekłymi kontratakami. Bo choć WINNIE-THE-POOH i jego odpowiednicy dysponowali bronią tak potężną, jak na przykład finansowe zasoby Banku Rezerw Federalnych, to sumaryczny arsenał firm prywatnych i półprywatnych wielokroć je przewyższał. W istocie wiele korporacji dysponowało potencjałem większym o rząd wielkości, a zasoby USA nie były również największe w porównaniu z innymi państwami: dawno już minęły czasy niedosiężnego bogactwa Stanów, obecnie lokowały się ze swym PKB gdzieś w dwóch trzecich tabeli. Na dodatek komputerowi stratedzy tamtych też nie wypadli sroce spod ogona. Lecz nie byli zjednoczeni i to Kubuś Puchatek pierwszy zaatakował. Maklerskie programy monitorujące w biurach giełd całego świata ukazywały obraz chaosu tak doskonałego, iż nikt z ludzi w ogóle nie myślał o włączeniu się do owej bitwy. Miliardy mieszkańców Ziemi budziło się lub kładło spać nieświadomych, iż wirtualni bogowie grają właśnie ponad ich głowami o bogactwo i nędzę, życie i śmierć, o władzę. Jeszcze mieli pracę; jeszcze cashchipy dawały spod skóry dłoni normalne odczyty; jeszcze robokosiarki strzygły trawniki przed ich domami, syczały zraszacze i świeciło słońce. Kubuś Puchatek otwierał sobie żyły i zalewał rynek gorącymi bilionami dolarów. Konał; poświęcał swe życie. Był patriotą. Samurajowie siekli się wściekle w deszczu i błocie pośrodku wioski. - Kim zatem jesteś? - Sobą. Ale inną sobą. Jas tylko westchnął przez nos, odwracając spojrzenie od Mariny. Ta nagle zmiękła, linia jej ust utraciła charakterystyczną twardość