Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Noe — lub Bóg Noego — uchwalił, że są dwie klasy zwierza: czyste i nieczyste. Ze zwierząt czystych dostało się na Arkę po siedmioro, z nieczystych po dwoje. Jak możecie sobie wyobrazić, ta polityka antagonizacji zwierząt wzbudziła głębokie niezadowolenie; z początku nawet zwierzęta czyste były całą tą historią zakłopotane, gdyż wiedziały, że nie zasłużyły sobie na tę protekcję. Wkrótce też zdały sobie sprawę, że bycie „czystym” ma także i złe strony. „Czysty” oznaczało także „zdatny do spożycia”. Zapraszano na pokład siedmioro zwierząt, lecz pięć miało iść pod nóż. Uczyniono im zatem dość osobliwy zaszczyt, ale przynajmniej dostały im się najbardziej komfortowe kwatery, w których mogły przebywać aż do dnia rytualnej rzezi. Czasami sytuacja ta jawiła mi się jako absurdalna i niekiedy wybuchałem śmiechem wyrzutka społecznego. Jednakże wśród gatunków, które traktowały się poważnie, zagrały najrozmaitsze formy zawiści. Świni było wszystko jedno, gdyż jest to stworzenie o znikomych ambicjach społecznych, lecz niektóre spośród innych zwierząt uważały pojęcie nieczystości za osobisty przytyk. A trzeba powiedzieć, że klasyfikacja — przynajmniej tak, jak ją rozumiał Noe — była pozbawiona sensu. Cóż jest takiego wyjątkowego w parzystokopytnych przeżuwaczach? — zadawaliśmy sobie pytanie. Dlaczego wielbłąd i królik zostali zaliczeni do drugiej kategorii? Dlaczego wprowadzono podział na ryby, które mają łuski, i te, które ich nie mają? Łabędź, pelikan, czapla, dudek — czyż gatunki te nie należą do najpiękniejszych? A jednak odmówiono im atestu zwierząt czystych. Po co znęcać się na myszach i jaszczurkach — jakby nie miały dość własnych problemów — i jeszcze bardziej pogłębiać ich kompleksy? Gdyby tylko dało się dostrzec w tym wszystkim jakąś logikę, gdyby tylko Noe lepiej wszystko wytłumaczył. No ale on był tylko posłusznym wykonawcą rozkazów. Noe, jak wam często powtarzano, był człowiekiem bardzo bogobojnym. Któż by się zresztą nie bał tak porywczej istoty? A jednak gdybyście słyszeli łkanie mięczaków, doniosłą i zdumioną skargę homara, gdybyście widzieli żałościwy wstyd bociana, zrozumielibyście, że pomiędzy nami już nigdy nie mogło być tak jak dawniej. A był jeszcze jeden mały szkopuł. Jakimś niefortunnym zbiegiem okoliczności nasz gatunek zdołał przeszmuglować na pokład siedmiu przedstawicieli. Czyli nie tylko byliśmy pasażerami na gapę (co u niektórych wzbudzało niechęć), nie tylko byliśmy nieczyści (za co niektórzy zaczęli nami pogardzać), ale na dodatek kpiliśmy sobie w żywe oczy z czystych i po- dróżujących legalnie gatunków, małpując ich uświęcony stan osobowy. Szybko zdecydowaliśmy się nie mówić prawdy, ile nas jest — i nigdy nie pojawialiśmy się razem w jednym miejscu. Wkrótce zorientowaliśmy się, na których częściach statku jesteśmy mile widziani, a których powinniśmy unikać. Jak zatem widzicie, atmosfera konwoju była od samego początku niezdrowa. Jedni z nas pogrążeni byli w żalu za tymi, których zostawili na lądzie, drudzy mieli wyrzuty o swoją pozycję społeczną, jeszcze inni, choć formalnie wyróżnieni tytułem czystych, żywili słuszne obawy, że mogą się na tym sparzyć, jeśli znajdą się w jadłospisie. Do tego wszystkiego był jeszcze Noe i jego rodzina. Nie wiem, jak wam to łagodnie przekazać, ale Noe nie był człowiekiem zbyt sympatycznym. Zdaję sobie sprawę, że jest to fakt kłopotliwy, gdyż wszyscy się od niego wywodzicie, ale taka jest prawda. Był potworem, nadętym patriarchą, który spędzał pół dnia na płaszczeniu się przed swym mocodawcą, a przez drugie pół odbijał to sobie na nas. Miał laskę z drzewa sandałowego, którą... zresztą niektóre zwierzęta do dziś noszą pręgi. To niesamowite, co potrafi zdziałać strach. Słyszałem, że osobnicy waszego gatunku mogą w kilka godzin osiwieć na skutek silnego wstrząsu — na Arce skutki strachu były jeszcze bardziej drastyczne. Była na przykład para jaszczurek, które na sam dźwięk sandałowych sabotów zbliżającego się zejściówką Noego zmieniały ubarwienie. Sam widziałem — ich skóra traciła naturalny kolor i stapiała się z tłem. Noe zatrzymywał się obok ich boksu, zastanawiał się, czemu jest pusty, po czym ruszał dalej. Gdy odgłos jego kroków zamierał, przerażone jaszczurki powracały do swej naturalnej barwy. Fortel ten znalazł szerokie zastosowanie w epoce popotopowej, lecz wszystko zaczęło się od chronicznej reakcji na „admirała”. Bardziej skomplikowana była sprawa z reniferami. Zawsze były nerwowe, ale nie był to tylko strach przed Noem, lecz coś głębszego. Wiecie, że niektóre spośród nas, zwierząt, posiadają dar przewidywania? Nawet wy zdołaliście to zauważyć, po tysiącleciach obserwacji naszych nawyków. „O, popatrz”, mówicie, „krowy na polu siadają, będzie lało”. Oczywiście rzecz przedstawia się dużo bardziej subtelnie, niż jesteście sobie w stanie wyobrazić i wcale nie chodzi o to, żeby służyć człowiekowi za tanią pogodynkę. Wracając do tematu, reniferom doskwierało coś głębszego niż Noowstręt, coś dziwniejszego niż lęk przed burzą, coś... mniej doraźnego. Pociły się niemiłosiernie w swych boksach, rżały neurotycznie w przystępie nieznośnego rozgorączkowania, wierzgały kopytami o sandałowe ścianki działowe, choć nie było żadnego bezpośredniego zagrożenia. Było tak nawet w okresach, gdy Noe wykazywał znaczną jak na niego powściągliwość w swym postępowaniu. Lecz renifery coś wyczuwały i było to coś wykraczającego poza nasz ówczesny horyzont myślowy. Tak jakby mówiły: sądzicie, że to jest najgorsze? Nie liczcie na to. A jednak nawet renifery nie były w stanie sprecyzować, co złego nas czeka w przyszłości. Coś odległego, poważnego... nie doraźnego. Reszta z nas była, co zrozumiałe, dużo bardziej zaabsorbowana sprawami bieżącymi. Choćby kwestią chorych zwierząt, z którymi obchodzono się bezlitośnie