Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Musi jak najwięcej dowiedzieć się o Tyranie jako o przedmiocie kultu religijnego. - Na bogów! Czemu? - Kult Sheeany rozpowszechnia się. Jest teraz obecny w całym Starym Imperium i poza jego granicami, przeniesiony przez ocalałych kapłanów z Rakis. - Z Diuny - poprawił ją. - Nie myśl o niej jako o Arrakis czy Rakis. To zaciemnia umysł. Przyjęła uwagę. Był teraz w pełni mentatem, a ona czekała cierpliwie. - Sheeana przemawiała do czerwi pustyni na Diunie. Odpowiadały - powiedział i dostrzegł jej pytające spojrzenie. - Za pomocą waszych starych sztuczek Missionaria Protectiva, zapewne? - Tyran jest znany w Rozproszeniu jako Dur i Guldur - powiedziała, sycąc się jego mentacką naiwnością. - Zadanie Sheeany jest niebezpieczne. Czy ona o tym wie? - Wie, a ty mógłbyś uczynić je mniej niebezpiecznym. - W takim razie udostępnijcie mi system danych. - Bez ograniczeń? - Wiedziała, co powie na to Bell. Skinął na potwierdzenie, ale nie żywił nadziei, że ona się zgodzi. "Czy podejrzewa, jak rozpaczliwie tego pragnę?" Czuł ból w miejscu, gdzie gromadziła się wiedza o drogach ucieczki. "Nieskrępowany dostęp do informacji! Myśli, że chcę mieć złudzenie swobody." - Czy będziesz moim mentatem, Duncanie? - A czy mam jakiś wybór? - Omówię twoje postulaty z Radą i dam ci odpowiedź. "Czy otwierają się drzwi prowadzące ku wolności?" - Muszę myśleć jak Czcigodna Macierz - powiedział w stronę wizjerów i strażniczek, które będą rozpowiadać jego życzenia. - Kto zrobiłby to lepiej od kochanka Murbelli? - spytała. Korupcja nosi niezliczone maski. Tleilaxański Thu-zen "One nie wiedzą, co myślę ani co mogę zrobić - doszedł do wniosku Scytalus. - Ich Prawdomówczynie nie mogą czytać we mnie." Przynajmniej to ocalił z katastrofy - sztukę oszukiwania, której nauczył się od coraz bardziej perfekcyjnych Tancerzy Oblicza. Przechadzał się po przeznaczonej dla siebie części statku pozaprzestrzennego, obserwował, katalogował, mierzył. Każde spojrzenie miało na celu ocenę ludzi i miejsc, przekazywanej następnie umysłowi wyćwiczonemu w poszukiwaniu słabych punktów. Mistrzowie Tleilaxan wiedzieli, że pewnego dnia Bóg może wystawić któregoś na próbę, aby sprawdzić jego oddanie. Świetnie! Oto próba. Bene Gesserit, które zaklinały się, że dzielą z nim Wielką Wiarę, popełniły krzywoprzysięstwo. Były nieczyste. Nie miał już towarzyszy, którzy mogliby go oczyścić po powrocie z obcych miejsc. Czuł się porzucony we wszechświecie powindahów, więziony przez sługi Szejtana i ścigany przez dziwki z Rozproszenia. Ale żadna ze złych sił nie znała jego ukrytych możliwości. Nikt nie podejrzewał nawet, jak bardzo Bóg dopomoże mu w jego beznadziejnym położeniu. "Oczyszczam się, Boże!" Kiedy służebnice Szejtana wyrwały go z rąk dziwek, obiecując azyl i "wszelką pomoc", wiedział, że kłamały. "Im trudniejsza próba, tym silniejsza moja wiara." Zaledwie kilka minut temu oglądał przez migotliwą barierę Duncana Idaho, który odbywał poranny spacer po korytarzu. Pole siłowe, które ich dzieliło, tłumiło też dźwięki, ale Scytalus wyczytał z ruchu ust, że Duncan miota przekleństwa. "Możesz mnie przeklinać, gholo, ale to my cię stworzyliśmy i ciągle możemy posługiwać się tobą." Bóg wprowadził do tleilaxańskiego planu Święty Przypadek specjalnie dla tego gholi, ale Bóg miał zawsze wyższe zamiary. Zadanie wierzącego polega na dopasowaniu się do planów Boga, a nie żądaniu, aby to Bóg postępował wedle ludzkich chęci. Scytalus poddał się tej próbie, odnawiając swe święte śluby. Zrobił to bez słów, w odwieczny sposób, zwany przez Bene Tleilax s'tori. "Do osiągnięcia S'tori nie jest konieczne rozumienie. S'tori istnieje bez słów, nawet bez nazwy." Magia jego Boga była dlań jedynym oparciem. Scytalus czuł to dogłębnie. Najmłodszy Mistrz najwyższego kehlu wiedział od początku, że został wybrany do najtrudniejszego zadania. Ta wiedza była jego siłą i spostrzegał to za każdym razem, gdy spoglądał w zwierciadło. "Bóg stworzył mnie, abym oszukał powindahów!" Jego drobne, dziecinne ciało pokryte było szarawą skórą, zawierającą metaliczne barwniki, które zakłócały pracę sond badawczych. Niepozorny wygląd zwodził obcych i skrywał moce nagromadzone w kolejnych wcieleniach ghol. Tylko Bene Gesserit nosiły starsze wspomnienia, ale Scytalus wiedział, że one kierowały się grzesznymi pobudkami. Tleilaxanin dotknął swej piersi i przypomniał sobie, co pod nią ukryto - tak umiejętnie, że nie zdradzała tego żadna blizna. Każdy Mistrz nosił zaszyty w ciele taki zasobnik - kapsułę nullentropiczną, chroniącą komórki Mistrzów kehlu, Tancerzy Oblicza, rozmaitych specjalistów i innych, którzy mogli okazać się ponętni dla kobiet Szejtana... i dla wielu nieszczęsnych powindahów! Paul Atryda i jego ukochana Chani też się tam kryli. (Och, ile wysiłku kosztowało odnalezienie szat zmarłych, z których zebrano przypadkowe komórki!) Był tam pierwszy Duncan Idaho i inni dworzanie Atrydów - mentat Thufir Hawat, Gurney Halleck, fremeński naib Stilgar... wystarczająco wiele potencjalnych sług i niewolników pracujących dla dobra wszechświata Tleilaxan. Najcenniejszy skarb nullentropicznej kapsuły, ci, za którymi najbardziej tęsknił, ci, o których myśl zapierała mu dech w piersi. Niezrównani Tancerze Oblicza! Doskonali w sztuce mimicznej. Potrafili znakomicie naśladować osobowość ofiary. Byli zdolni wyprowadzić w pole również te czarownice Bene Gesserit. Nawet szer nie zdołałby ich powstrzymać przed zawładnięciem obcym umysłem. Uważał kapsułę za ostateczny argument przetargowy. Nikt nie mógł się dowiedzieć o jej istnieniu. Póki co katalogował usterki. W systemie ochronnym statku pozaprzestrzennego istniało dostatecznie wiele luk, by można było czuć się zadowolonym. W kolejnych żywotach Scytalus gromadził umiejętności, tak jak jego towarzysze, inni Mistrzowie, gromadzili błahostki. Uważali zawsze, że jest zbyt poważny - teraz odnalazł czas i miejsce stosowne do wykorzystania swoich zalet. Zawsze pociągały go studia nad Bene Gesserit. Przez eony przyswoił sobie ogromną wiedzę na ten temat. Zdawał sobie sprawę, iż skażona jest mitami i przekłamaniami, ale wiara w zamysł Boga upewniała go, że pogląd, który sobie wyrobił, posłuży Wielkiej Wierze, bez względu na trudności Świętej Próby. Część swego katalogu Bene Gesserit określał mianem "typowe" - od częstej uwagi " To dla nich typowe!" "Typowe" fascynowało go. Było dla nich "typowe", że tolerowały karygodne, ale niegroźne zachowanie innych, chociaż same by sobie na takie wybryki nie pozwoliły