Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Nienawidził tego sprzedawczyka. Drań myślał, że umocni swoją pozycję, że zdobędzie coś, o czym nawet nie śnił przed kilkoma minutami - nazwisko wysokiego rangą funkcjonariusza KGB z własnej jednostki, nazwisko zdrajcy, takiej samej jak on szui, którego bezlitośnie będzie mógł szantażować. Gotów był uczynić wszystko, żeby tylko je poznać. Tak, pomyślał Taleniekow, otrzyma czego pragnie; pozna może nie nazwisko, lecz stopień tego drugiego, a to już w zupełności wystarczy. Informacja będzie oczywiście nieprawdziwa. Piotra Maletkina, tej nędznej gnidy, nie zastrzelą Amerykanie, kiedy stąpając po lodzie ruszy do Yainikkali; zostanie rozstrzelany przez swoich na dziedzińcu za barakami w Wyborgu i tyle mu przyjdzie z tego wszystkiego. Nagle dojrzał budynek, którego wypatrywał. - Stańcie za najbliższym skrzyżowaniem - polecił sprzedawczykowi. - Jeśli nikogo nie zastanę, to zaraz wrócę. Jeśli osoba, z którą chcę się zobaczyć, jest w domu, wrócę mniej więcej za godzinę. Maletkin zjechał na prawy pas i zatrzymał wóz za kilkoma rowerami przywiązanymi łańcuchem do słupa na chodniku. - Pamiętajcie, towarzyszu - powiedział wysiadając Wasilij - macie dwa wyjścia. Możecie czym prędzej pojechać do siedziby KGB, która, nawiasem mówiąc, mieści się na Ligowskim Prospekcie, i mnie wydać. To zapoczątkuje ciąg przesłuchań i innych wydarzeń, zakończony waszą egzekucją. Albo możecie poczekać w samochodzie, robić to, co wam każę i w nagrodę poznać nazwisko, które w niedalekiej przyszłości bardzo wam się przyda. Będziecie mieli w garści ważnego człowieka. - W takiej sytuacji raczej nie mam wyboru, prawda? Będę czekał - odparł agent z Wyborga, ukazując w uśmiechu pożółkłe zęby. Broda lśniła mu od potu. Taleniekow zbliżył się do kamiennych schodków prowadzących do budynku; była to czteropiętrowa kamienica składająca się z dwudziestu, może trzydziestu mieszkań, w każdym z których żyło po kilka rodzin. Lodzia Kronieska mieszkała sama. Pięć lat temu KGB przy- dzieliło jej samodzielne dwa pokoje z kuchnią. Od czasów Rygi widzieli się tylko raz, przed czternastoma miesiącami, na krótkiej, sobotnio-niedzielnej konferencji w Moskwie. Pierwszą noc spędzili razem, ale ze względów zawodowych postanowili się więcej nie spotykać. Genialny Taleniekow zdradzał objawy silnego napięcia; jego arogancja i samowola drażniły wiele osób, plotkowano o nim na lewo i prawo. Ich znajomość nie powinna wykraczać poza sferę zawodową, powiedział Lodzi. Nalegał na to. Mimo że została oczyszczona z zarzutów, wciąż była obserwowana. Bliska zażyłość z kimś takim jak on mogła jej tylko zaszkodzić. Pięć lat temu Lodzia Kronieska miała duże nieprzyjemności w pracy. Niektórzy uważali, że należy ją zwolnić lub wysłać na prowincję, inni twierdzili, że potknięcia, jakich się dopuściła, wynikały z chwilowej depresji spowodowanej kłopotami rodzinnymi, a poza tym kto by ją zastąpił w sytuacjach kryzysowych? Lodzia była bowiem wysoko wykwalifikowaną matematyczką po studiach doktoranckich na uniwersytecie moskiewskim i stażu w Instytucie Lenina. Należała do najbardziej kompetentnych programistów komputerowych. Skończyło się na ostrzeżeniu, aby w przyszłości wykazywała większe poczucie odpowiedzialności za to, co robi, bo przecież państwo umożliwiło jej zdobycie wykształcenia. Nie wyrzucono jej, a tylko przeniesiono do pracy na nocnej zmianie w sekcji komputerowej KGB obwodu leningradzkiego na Ligowskim Prospekcie. To było ponad pięć lat temu. Miała tam pozostać co najmniej jeszcze dwa. „Przestępstwo”, jakie popełniła, uznano by za zwykłą pomyłkę - błędne wyliczenie matematyczne - gdyby nie pewne niepokojące zdarzenie w Wiedniu, tysiąc pięćset kilometrów od Leningradu. Brat Lodzi, wysoki rangą oficer lotnictwa, popełnił tam samobójstwo, którego przyczyny były niejasne. Na wszelki wypadek zmieniono plany dotyczące obrony powietrznej wzdłuż południowo-zachodniej granicy Niemiec, a Lodzię Kronieską wezwano na rozmowę. Obecny na przesłuchaniu Taleniekow z zaciekawieniem obserwował cichą, skupioną kobietę, której twarz oświetlono silną lampą. Słuchał zafascynowany jak wolno, z namysłem udziela przekonujących odpowiedzi na zadawane pytania, nie okazując przy tym cienia lęku. Z miejsca przyznała, że uwielbiała brata i że była bliska załamania z powodu jego samobójczej śmierci. Nie, o ile wiedziała, prowadził zupełnie normalne życie. Tak, był lojalnym członkiem partii. Nie, nie trzymała żadnych listów; nie przyszło jej to do głowy. Taleniekow, który wielokrotnie stykał się z próbami zatajenia prawdy, siedział w milczeniu, instynktownie przeczuwając, że kobieta kłamie. Od samego początku. Ale nie były to kłamstwa osoby, która zdradziła ojczyznę i teraz za wszelką cenę chce ratować własną skórę. Wynikały z czegoś całkiem innego. Kiedy zrezygnowano z codziennej inwigilacji Lodzi, Taleniekow zaczął latać do Leningradu z pobliskiej Rygi i prowadzić własne śledztwo. Szpiegując Lodzię, odkrył to, czego się spodziewał. Kobieta jeździła do Petrodworca i tam w parku spotykała się z agentem amerykańskim rezydującym w Helsinkach. Były to bardzo sprytnie zaaranżowane spotkania, ale to nie Lodzia do nich dążyła, przeciwnie, chodziła na nie niechętnie, jakby wbrew swojej woli. Któregoś wieczoru Taleniekow udał się za kobietą do jej mieszkania i zażądał od niej wyjaśnień. Instynkt podszepnął mu, żeby wstrzymać się z podjęciem oficjalnych kroków; jakoś przeczuwał, że za jej postępkiem kryje się coś innego niż zdrada. - To, co zrobiłam, jest nieważne! - zawołała; ze zmęczenia łzy napłynęły jej do oczu. - Jest niczym w porównaniu z tym, czego ode mnie chcą! Ale póki wierzą, że z nimi współpracuję, nie spełnią swojej groźby! Amerykanie pokazali Lodzi zdjęcia, dziesiątki zdjęć głównie jej brata, ale także innych wysokich rangą wojskowych przebywających w Wiedniu; wyuzdane, nieprzyzwoite zdjęcia przedstawiające całą gamę zachowań seksualnych; widniały na nich pary męsko- żeńskie, męsko-męskie, orgie, w których uczestniczyli szanowani obywatele Związku Radzieckiego. Pijani, z lubością oddawali się bezwstydnej rozpuście z każdym, kto był pod ręką. Szantaż zastosowany przez Amerykanów był prosty: albo Lodzia zgodzi się na współpracę, albo zdjęcia trafią do gazet