Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Pomocnicy byli zawodowcami, toteż Achimas wiedział, że nie zgubią tropu ani nie pozwolą się zdemaskować. Faeton się zatrzymał. Milkliwy stangret, który spotkał Achimasa na dworcu i, sądząc po oficerskich manierach, na pewno nie był stangretem, otworzył drzwiczki i wykonał gest, zapraszający, by iść za nim. Na ulicy nie było żywej duszy. Parterowa willa. Skromna, ale czysta. Niezwykłe wydawało się jedno: nie zważając na letnią porę, zamknięto i pozasłaniano wszystkie okna. Jedna z zasłonek tylko się zakołysała, a wąskie usta Achimasa znowu rozciągnęły się w uśmiechu. Te dyletanckie sztuczki zaczynały go śmieszyć. Wszystko jasne: arystokraci bawią się w spisek. Stangret prowadził go przez amfiladę ciemnych pokojów. Przed ostatnim się zatrzymał i wpuścił Achimasa pierwszego. Kiedy ten wszedł, zamknęły się za nim dwuskrzydłowe drzwi i rozległ odgłos przekręcanego klucza. Achimas rozejrzał się z ciekawością. Szczególny pokoik: ani jednego okna. Z mebli tylko nieduży okrągły stół, a przy nim dwa fotele z wysokimi oparciami. Pomieszczenie zresztą niełatwo było obejrzeć, bo paliła się raptem jedna świeca, a jej słabe światło nie docierało do tonących w mroku kątów. Achimas odczekał, aż oczy przyzwyczają się do ciemności, i tak jak zawsze obejrzał ściany. Nic podejrzanego nie zobaczył — ani tajnych okienek, przez które strzelec mógłby trzymać go na muszce, ani dodatkowych drzwi. Okazało się, że w odległym kącie stoi jeszcze jedno krzesło. Achimas usiadł w fotelu. Po pięciu minutach otwarły się drzwi, przez które wszedł wysoki mężczyzna. Wzgardził drugim fotelem, przemierzył pokój i nie witając się, usiadł na krześle. Klient nie jest zatem tak naiwny, jak się wydawało. Znakomity sposób: Achimas siedział na widoku, oświetlony świecą, a partner znalazł się w głębokim cieniu. Nie było widać jego twarzy, tylko sylwetkę. Człowiek ów, w przeciwieństwie do „barona von Steinitza”, nie tracił czasu, od razu przeszedł do rzeczy. — Chciał pan rozmawiać z pierwszą osobą — rzekł po rosyjsku siedzący w kącie. — Zgodziłem się. Niech mnie pan zatem nie rozczaruje, panie Welde. Nie będę się przedstawiał, dla pana jestem monsieur NN. Sądząc po wymowie, należał do wyższych sfer; po głosie — miał jakieś czterdzieści lat. Może zresztą i mniej — to był głos nawykły do rozkazywania, a takie zawsze brzmią starzej. A zachowanie wskazywało, że monsieur NN jest człowiekiem poważnym. Wniosek: jeśli nawet spiskują ludzie z wielkiego świata, to sprawa nie jest błaha. — Proszę powiedzieć, o co chodzi — rzekł Achimas. — Świetnie pan mówi po rosyjsku. — Cień kiwnął głową. — Doniesiono mi, że w przeszłości był pan rosyjskim poddanym. To bardzo dobrze. Zbędne są zatem wszelkie dodatkowe objaśnienia. A już na pewno nie będę musiał panu tłumaczyć, jak ważna jest persona, którą trzeba zabić. Achimas zauważył zadziwiającą otwartość mówiącego: żadnych eufemizmów w rodzaju „usunąć”, „unieszkodliwić” albo „zneutralizować”. A monsieur NN ciągle takim samym tonem, bez żadnej pauzy oświadczył: — To Michaił Sobolew. — Ten, którego nazywają Białym Generałem? — upewnił się Achimas. — Bohater ostatnich wojen i najpopularniejszy dowódca w wojsku rosyjskim? — Tak, adiutant generalny Sobolew, dowodzący czwartym korpusem armijnym — potwierdziła beznamiętnie sylwetka. — Proszę wybaczyć, ale zmuszony jestem odmówić — uprzejmie rzekł Achimas i skrzyżował ręce na piersi. Zgodnie z nauką o gestach taka poza oznacza spokój i absolutną stanowczość. A oprócz tego prawa ręka Achimasa spoczęła na rękojeści małego rewolweru, leżącego w specjalnej kieszeni kamizelki. Rewolwer o nazwie „welodog” przeznaczony był dla rowerzystów, którym dokuczają bezpańskie psy. Cztery kulki kalibru dwadzieścia dwa, z okrągłymi czubkami. To oczywiście zabawka, ale w podobnych sytuacjach bywa bardzo przydatna. Odmowa podjęcia zadania, kiedy obiekt został już nazwany, to moment najbardziej niebezpieczny. W razie kłopotów Achimas zamierzał postąpić tak: wsadzić kule w łeb klientowi i skoczyć w najciemniejszy kąt. Niełatwo go będzie tam dopaść. Przy wejściu nikt Achimasa nie rewidował, więc cały arsenał pozostał nienaruszony — i colt sporządzony na indywidualne zamówienie, i noże: do rzucania oraz sprężynowy, hiszpański. Można się utrzymać przez dwie minuty, a potem na odgłos strzałów przybiegną pomocnicy. Dlatego Achimas był czujny, ale spokojny. — Czyżby pan też należał do zwolenników Sobolewa? — spytał rozdrażniony klient. — Sobolew mnie nie obchodzi, jestem natomiast zwolennikiem zdrowego rozsądku. A ten podpowiada mi, żeby nie uczestniczyć w sprawach, w których naturalne wydaje się usunięcie wykonawcy, w danym wypadku — mnie samego. Po akcji takiego formatu nie zostawia się świadków. Radzę panu poszukać kogoś spośród nowicjuszy. Zwykłe zabójstwo polityczne — to znowu nie taka trudna sprawa. Achimas podniósł się i ostrożnie wycofał do drzwi, gotowy w każdej chwili strzelać. — Proszę usiąść. — Człowiek w kącie rozkazującym gestem wskazał fotel. — Potrzebny mi nie nowicjusz, ale ktoś najlepszy w pańskim fachu, bo sprawa jest wręcz niezwykle trudna. Sam pan zobaczy. Ale najpierw odsłonię panu okoliczności, które rozwieją pańskie obawy. Czuło się, że monsieur NN nie przywykł się tłumaczyć przed nikim i siłą powstrzymuje się, by nie wybuchnąć. — To nie zabójstwo polityczne i nie spisek