Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Dla Mierzwy było to cale niespodziane zjawisko, Kietliczowi też może nie bardzo pożądane i miłe, bo na ławie się skręcił postrzegłszy wchodzących i wargę zagryzł. Sędzia wnet postawę przybrał poważniejszą, poprawił suknię na sobie, na klechę popatrzył, aby mu też wrazić powagę, na chłopca skinął, księgę posunął. Stach, przybrany rycersko, z mieczykiem u pasa, dość strojny, hardy a butny, szedł przodem ku stołowi Tuż za nim stąpał jeszcze wykwintniej przyodziany Jaśko Bogoryja, a dziesięciu poręczycieli, chłop w chłopa wszyscy szli ziemianie możni, dzieci żupanów i władyków, podczas na dworach biskupim, wojewody i książęcym nawet bawiący. Naówczas już młodzież naukę życia w ten sposób kończyła a często ją i poczynała od chłopiąt służąc przy możniejszych krewnych. Dobrze jeszcze jeżeli który wprzód klechę miał, co go choć czytać nauczył, albo trochę pobiegał do szkółki przy kościele i łaciny liznął, ubożsi czasu do tego nie mając ni ochoty, poczynali wychowanie od końskiego grzbietu, włóczni i łuków, a kończyli je na rycerskich dworach, pasa się dosługując. Dziesięciu tych poręczycieli Jaśko Bogoryja dobrał naumyślnie, co najpokaźniejszych, co najśmielszych, aby nie ulękli się i plecy mieli za sobą. Kietliczowi i sędziemu występ ten nie był do smaku i Mierzwa spoglądał niespokojnie ku górnej ławie, jakby tam z oczów pana chciał wyczytać, co ma poczynać, srogim być czy łagodnym, oczyszczać czy plątać. Dwaj wspólnicy znali się dobrze; zamieniwszy wejrzenie Mierzwa oczy wnet spuścił na księgę i przybrał postawę człowieka, na którym, cięży brzemię wielkie. Ręką swą bladą, kościstą smarował się zwolna po brodzie i twarzy, usta wydymał, głowę pochylał na strony. Kietlicz ujrzawszy wchodzących dał im stanąć przed stołem gromadą całą, ruszył się nieco i w boki ująwszy przybrał postać surową. - Ja tu jestem oskarżycielem - zawołał - ja przeciw temu! - wskazał na Stacha. - Oto ten jest, który mi, wysłańcowi, urzędnikowi książęcemu, prawej ręce pana, śmiał stawić opór! Tak samo to jest, jakby się książęciu swemu opierał! Sądźcie, jak wielka wina. Mierzwa siedział zrazu jakby struchlały, twarz surową z usty zaciśniętymi, około których fałdy wystąpiły głębokie, zwrócił ku Stachowi. Ten słuchał wcale nie zmieszany. Towarzysze jego spoglądali też na Kietlicza, na siebie, na Mierzwę, a trwogi po nich żadnej widać nie było. Sędzia z Kietliczem znowu ukradkiem poradzili się oczyma. Sędzia odegrywał swą rolę dobrze, ale skutku ona nie miała: młodzież nie zdawała się go ważyć wielce. Trzeba było przyoblec się powagą wielką i dać płochym młokosom naukę, wrazić poszanowanie. Mierzwa więc otworzył wielką księgę, kilka kart w niej przewrócił, namarszczywszy czoło zaczytał się, ręką o pargamin uderzył i podniósł głowę. - Jestli to prawdą, co prawdą być już musi, bo płynie z ust takich, co się nigdy fałszem nie zmazały - począł powoli - jestli to prawdą, możeli to być, aby ziemianin śmiał się opierać temu, któremu winien służbę i posłuszeństwo? Nie dość na tym, winien mu choćby życie dać w każdej chwili. O grozo! o czasy, o obyczaje! - zawołam z mędrcem rzymskim. Mamli wierzyć uszom moim? oczom zaufać? W jakichże to ciężkich żyjemy latach! Jestli kraj chrześcijański czy barbarzyński i bezpański? Stach słuchał, kilku młodzieży śmiało się po cichu. - Mówcie, proszę, błagam, zaklinam, macie co może na swą obronę? - dodał Mierzwa. - Innego nie mam nic - odparł Stach - krom, żem chorego starca bronił od napaści. A działo się to nie na krakowskiej dzielnicy księcia naszego, ale w sandomirskiej, kędy panem jest książę Kaźmierz. Tu Mierzwa z podziwieniem szyderskim się wzdrygnął. - Co słyszę? - zawołał. - Jest więc na tej oto ziemi dzielnica, na której by zwierzchnia władza najstarszego pana naszego nie była uznawana? Cóż to się stało? Rozerwały się więc węzły, które łączą te ziemie wszystkie? Jawnie więc wypowiedziane posłuszeństwo? - Miłościwy panie - odezwał się Stach wcale nie zmieszany - nie wywodźcie tak przemądrze ze słów moich, czego w nich nie ma. Nikt nie śmie przeczyć panu Mieczysławowi władzy zwierzchniej, ale ona w cudzej dzielnicy inaczej się sprawia niż we własnej. Jeżeli ten, którego sądziliście przed chwilą, nie miał prawa zabić niedźwiedzia nie spytawszy wprzód o pozwolenie, toć urzędnik książęcy, Kietlicz, sandomirskiego ziemianina, na którego gród naszedł, winien był oskarżyć wprzód do jego pana, domagać się nań kary, a nie sam ją domierzać. Mnie, ziemianina, wiązać i wlec do grodu prawa nie miał. Kietlicz zerwał się z ławy. - O zuchwalstwo! - krzyknął. - Otóż prawnik! Oto wywody! Uczże się, sędzio, praw od ziemian; oni je lepiej od nas znają. Mierzwa oczy sobie zakrył ręką. - Niestety - zawołał - do tegośmy przyszli, do tego, iż ziemianie prawa książąt będą rozbierali i sami o nich wyrokowali! Sodoma i Gomora! Książęta a bracia nie mogą się między sobą ułożyć ku wspólnemu zaszczytowi władzy swojej bez zezwolenia ziemian! Tu na chwilę zamilkł i powiódł oczyma. - Miłościwy panie, ziemianinie - odezwał się do Stacha - serce mi się ściska i boli, iż tak złych zaprawdę wykrętnych a nieprawnych środków zażywacie na waszą obronę. Mogliście krewkość młodzieńczą, namiętność nierozważną, uniesienie się przemijające stawić na ułagodzenie winy, a wy do praw i kodeksów ściągacie! Wy, którzyście ich ani dotknęli, ani powąchali! Samiście się tym potępili, niestety, ręce mi wiążecie! Młodość waszą widząc a litując się zaślepieniu, bylibyśmy skłonni łagodnie brać, co surowo być wziętym powinno - a - nie możemy, nie możemy! Tu jakby mu słów zabrakło, milczący Mierzwa oczy spuścił na rozwartą księgę, westchnienie głębokie z ust mu się wyrwało. Szelest nie dosłyszany prawie w tej chwili za drewnianą kratą przysłoniętą przybycie księcia zwiastował. Kietlicz spojrzał w tę stronę, Mierzwa przeczuł czy odgadł, że świadka miał i nadzorcę nad sobą. Młodzież wcale się nie domyślała tego, tylko Jaśko Bogoryja zwany Żywcem, bo był niecierpliwy, i drudzy też z nim poczynali się tym powolnym sądem niepokoić, iż się do zbytku przeciągał