Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Gregoryn próbował coś powiedzieć, ale myczał tylko i sapał nie mogąc wyrwać się z okowów nagłej śpiączki. Sandia nie walczyła - podczołgała się bliżej ściany, oparła o nią, poprawiła się, obdarzyła Gregoryna promiennym zachęcającym uśmiechem i zamknęła oczy. Chciał coś ważnego jej powiedzieć, ale i ta próba została stłumiona przez potężne, rodzące się gdzieś w piersi i naciskające od środka na szczęki ziewnięcie. Ostatkiem świadomych sił rozejrzał się po izbie, nie pojawiły się drzwi, nikt nie odzywał się spod sufitu, samotne dwa jajka leżały w płaskich miskach. Przysunął się bliżej Sandii i przestał walczyć. Zamknął oczy. Ogarnął go spokój i uczucie lekkości, wydało mu się, że śni barwny letni sen, w którym biegnie po piaszczystym brzegu rzeki, a drobne fale, ciepłe i łaszące się przypadają do jego uderzających w piasek stóp. Powiał chłodniejszy wietrzyk i ktoś, jakaś kobieta powiedziała: - No i co teraz z nimi zrobimy? - Nie wiem. Ja bym zabrał oboje i po kłopocie. Zresztą potrzebujemy okazów dominującego gatunku. - Wyraźnego polecenia nie dostaliśmy... - Bo jak na razie nie spotkaliśmy takiego układu: dominujący - inteligentny! - Prawda, to rzadkość... - No właśnie! - ucieszył się głos. - Dlatego powinniśmy tak zrobić. - No nie wiem... - zawahała się kobieta. - Może... Ale i tak jedno z nich nam się nie nada - chłopiec ma niedowładne kończyny. Po co nam okaz ze skazami? A tak przy okazji - to nie nasza wina? - Nie, skąd! A może spróbować rekonfiguracji komórek? - Można, ale jeśli rekonfiguracja się nie powiedzie albo nastąpi zafałszowanie systemu, to też nam do szczęścia nie jest potrzebne. - No to weźmy dziewczynkę i uciekajmy! Zapadła cisza, a Gregorynowi udało się pomyśleć: Co za głupi sen!? I jaki niezrozumiały! O czym oni mówią? Słowa są zrozumiałe, ale całość... Jakby ze zwykłych cegieł układali całkowicie niezwyczajną budowlę. Czy we śnie można słuchać nieznanego języka? Przecież nawet kiedy śnili mi się wrogowie, jacyś obcy wojownicy, to i tak mówili zrozumiale. A tutaj? Muszę się ob... - Ressenta chłopca wykazuje jakieś ruchy pływne! - powiedziała kobieta. - Gdzie? A rzeczywiście - coś drga, ale to nieważne, zresztą może aparatura źle wyskalowana. - Mężczyzna zamilkł, chwilę trwała cisza. - No to jak? - Nie wiem, naprawdę nie wiem... Jakoś mi się to nie podoba. Co on powie w domu? - Nic. Bo nic nie będzie pamiętał. No? - N - no dobrze. Ale! Ale zrobimy mu rekonfigurację, dobrze? Przynajmniej tyle możemy zrobić temu dzie... - Dobrze - dobrze! - Ucieszył się mężczyzna. - To zajmij się chłopcem, a ja zabiorę dziewczynkę. Zajmiemy się nią później. Tylko pośpiesz się, nie wiadomo czy ich nie szukają, żeby się nam tu nie zwalił cały oddział. I jak tylko go załatwisz - startujemy. - Dobrze. Zabieraj ją. Gregoryn poczuł, że przez sen ktoś dotyka jego ciała, najpierw przejeżdża łagodnym matczynym gestem po głowie, wraca od czoła do tyłu pod włos, zatrzymuje się na czubku głowy i mówi coś, ale zbyt cicho i w całkowicie niezrozumiałym języku, potem od leżącej na głowie dłoni zaczyna promieniować mocne ciepło, wnikające w czaszkę i obsuwające się aż do klatki piersiowej i niżej, potem śladem ciepła popłynęła drętwota i ostre kłucie. Gregoryn jęknął i kłucie natychmiast ustało; ciepło przeniosło się na ręce, w prawej zakłuło lekko w koniuszkach palców, przez lewą najpierw przebiegły jakieś zimne strugi, najpierw szybko, potem wolno, jeszcze wolniej i pojawił się ból. Słaby, mocniejszy, jeszcze mocniejszy i bardzo mocny, piekący, palący, wykręcający rękę w łokciu i przegubie. A potem, kiedy Gregoryn zaczął we śnie płakać, ból na dodatek przeniósł się na nogi, i znowu w zdrowej zakłuło zabolało i znikło, lewą, chorą prześwidrowało kilka lodowych trzpieni, z których rozlał się ból. Chłopiec zacisnął zęby, ale jęk wyrwał się z klatki ust i gdy już się wyrwał, trwał, i trwał, i trwał... Aż nagle z oczu spadła zasłona mroku i snu, jakiś migoczący rozmyty cień zbliżył się i wysunął smugę w stronę twarzy chłopca. Ból ustał raptownie, jak gdyby spłynął niczym woda po ciele i wsiąkł w ziemię. Wysunięta smuga była ręką, miała palce, ale na wewnętrznych ich stronach ułożone były małe wypukłe krążki, jak macki dziewięcionoga, którego kiedyś dla zabawy dali dzieciom rybacy z Tgeru. Palce nacisnęły na oczy chłopca i znowu posłusznie zaczął pogrążać się w mroku, ale nagle w oczy uderzyło światło i stwierdził, że znajduje się znowu w izbie ze stołem i jabłkami, tylko że nie było już stołu. Nie było zydli, nie było niczego prócz siedzącej pod ścianą Sandii, oba grube warkocze wyrwały się z kolistego więzi na tyle głowy i opadły z obu stron na ramiona. Dziewczynka miała zamknięte oczy, ale jej pierś unosiła się w głębokim szybkim oddechu, a spomiędzy rozchylonych warg przesłaniając białe zęby wysuwał się co kilka oddechów język i przejeżdżał po wargach. Serce Gregoryn skurczyło się w przeczuciu jakiegoś nieszczęścia, szarpnął się ku przyjaciółce. - Sandia? - wymamrotał. Na nic więcej nie było go stać. - Sandia - a... Nie rozumiał dlaczego wszystkie członki ma skute dziwną ciężką niemocą