Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Carramba nie miał zamiaru się odzywać; postanowił, że nie wróci na sieć, a Jola swoją biernością pomagała mu realizować to postanowienie. Jej filtry i bezczynne oczekiwanie były nieporozumieniem. Jeśli chciała, żeby wrócił, musiała zrobić coś, żeby on także poczuł ją poprzez sieć - żeby poczuł ją i zareagował, zanim zdążyłby pomyśleć. Bartek stanął na wysokości zadania: nie tylko dorobił zupełnie przyzwoitą muzykę, ale też tkliwym głosem odśpiewał tekst; Jola dostała gotową piosenkę po dwóch godzinach. Obśmiawszy się z niej, wysłała nagranie na Usenet, do swojej ulubionej grupy szyderców. Teraz pozostawało tylko czekać na reakcję - jednak humor poprawił się jej na tyle, że odpisała na kilka listów, sprawdziła poprawność ostatnio wysyłanych automatycznych odpowiedzi, umieściła nową postać Piotra w swojej witrynie, w dziale "Postaci dedykowane - można testować tylko na miejscu - pod groźbą sankcji, opisanych w regulaminie serwera Hell". Po głowie wciąż tłukły jej się słowa "zawsze cię znajdę", ale teraz towarzyszyły im też inne wspomnienia. "W sieci można udawać wszystko, z wyjątkiem tego, co się naprawdę liczy. Nie możesz udawać inteligencji, poczucia humoru ani błyskotliwości... złośliwości, przewrotności, ani całej reszty twojej paskudnej, fascynującej osobowości. Ech, Jolu... Powiadają, że sieć jest taka niezwykła, bo dla każdego wygląda inaczej. Wybierasz sobie shell, scenografię, ludzi, z którymi będziesz się spotykać i takich, których nigdy więcej nie zobaczysz. Tworzysz sobie własny, idealny świat... Bzdury! Kiedy cię spotkałem, 90% ludzi miałem już w kill-file'u, resztę znałem jak łyse konie, a mój idealny świat wyglądał jak wielka pustynia, posypana popiołem. Zjawiłaś się i nagle na tej pustyni rozkwitła oaza..." Wspomnienia przerwał jej znienawidzony dzwonek. W realnym świecie zbliżała się piąta po południu. Jej czas w sieci dobiegł końca. Musiała wziąć szybki prysznic, przebrać się i nakryć do stołu, zanim chłopak z restauracji przyniesie obiad. A potem czekała ją nuda rodzinnego wieczoru... Oglądanie holowizji, albo rozmówki o planowanych zakupach, wakacjach, wizytach u znajomych. Znów powróciła myśl o tym, jak to by było wspaniale, gdyby mogła podstawić za siebie hologram, podłączyć do niego talk-bota... Drugi dzwonek był znacznie bardziej natarczywy i Jola wylogowała się wreszcie, chcąc uniknąć brutalnego wyrzucenia jej z sieci, które następowało po trzecim dzwonku. + + + Tej nocy długo nie mogła zasnąć. Opadły ją wspomnienia, równie wyraźne, jak zapisy w archiwum - może dlatego tak wyraźne, że tyle razy przeglądała te zapisy... Na pierwszym były miliony realistycznie zsymulowanych płatków śniegu, wielkich jak mandarynki, nadlatujacych zewsząd i uniemożliwiających zobaczenie nie tylko scenografii, ale nawet wirtualnych pulpitów kontrolnych. Każda śnieżynka smutnym głosem snuła jakąś historię; gdzieś u góry błyskały światełka alarmu, od czasu do czasu część śnieżynek dezintegrował pojedynczy, poszarpany piorun, ale już za moment wszystko ginęło w powodzi nowych śnieżnych płatków, mnożących się w zastraszającym tempie. Jola na oślep próbowała znaleźć Exit na wirtualnym pulpicie, ale nic jej z tego nie wychodziło. Spod zwałów koronkowych śnieżynek błyskały tylko zarysy jakichś menu, budząc w Joli silne przekonanie, że zamiast poprawić swoją sytuację psuje pracowicie ustawiane opcje. Wreszcie doszła do wniosku, że jedyne, co może zrobić, to czekać - ale jak długo można bezczynnie czekać w środku śnieżycy, choćby i wirtualnej? Znowu więc spróbowała odszukać Exit, tym razem bardzo uważnie i czujnie, dokładnie przypominając sobie wygląd konsoli... I nagle śnieżyca zniknęła, a zamiast niej Jola zobaczyła bezkresną czarną płaszczyznę, z porozrzucanymi gdzieniegdzie srebrzystymi prostopadłościanami, beczułkami i mnóstwem innych dziwnych obiektów, połączonych ze sobą srebrzystymi nitkami... Przypominało to trochę płytę główną komputera, którą widziała w jakiejś reklamie - płytę główną sięgającą od horyzontu po horyzont. - Cześć, Jolu Wróżko - usłyszała gdzieś z tyłu wesoły głos. - Ten spamer Greetz odgrażał się, że jeszcze nam wszystkim pokaże, no i dotrzymał słowa. Nie mam pojęcia, jak mu się to udało, ale ta burza śnieżna przejdzie do historii. Jola odwróciła się i ujrzała coś w rodzaju obłoku, czy raczej gwiazdozbioru, złożonego ze srebrzystych punkcików. Obłok miał kształt sylwetki, domyśliła się więc, że w tym dziwnym shellu tak wyglądają postacie ludzkie. Podniosła własną-wirtualną dłoń, żeby jej się przyjrzeć i zobaczyła rzadką sieć srebrnych punktów. - Co to za shell? - spytała bezradnie. Odpowiedział jej śmiech, pełen niedowierzania. - Nie wiesz? Więc co tutaj robisz? - Próbowałam się wylogować z tej burzy śnieżnej. Nie śmiej się ze mnie... jesteś paskudny... zamiast mi pomóc, jeszcze mnie dobijasz. A może jesteś kumplem tego Greetza i cieszysz się, kiedy widzisz kogoś, kto ma kłopoty? - Ach! Czy to aż tak bardzo rzuca się w oczy? Oczywiście masz rację... Cieszę się, że wydaje ci się, że masz jakieś kłopoty. Od początku tej burzy czekam tu na jakąś zbłąkaną Wróżkę, aby służyć jej pomocną dłonią, silnym męskim ramieniem i dowolnymi innymi częściami ciała wedle osobistych upodobań... Co prawda daleko ci do ideału zbłąkanej wróżki. Interesujesz się tylko moim mózgiem, a właściwie informacjami w nim zawartymi, ech, życie... Z głębi mojego rozczarowania powiem ci zatem, że to nie jest shell w ścisłym znaczeniu tego słowa. To raw-shell czyli szkielet wszystkich shellów trójwymiarowych, shell bazowy... Goła tkanka sieci, że się tak obrazowo wyrażę. Nie można mieć kłopotów na tym poziomie, bo tu wszystko jest widoczne jak na dłoni. Trzeba tylko umieć patrzeć... Na kolorowych poziomach sieci szalała burza śnieżna, a w aksamitnej czerni raw-shella Carramba uczył Jolę odróżniania programów od danych, omijania martwych połączeń, interpretowania zapisów w polach tekstowych postaci..