Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Dwudziestego trzeciego maja, trzy miesiące po tym, jak Francesco zginął w płomieniach, na Piazza della Signoria znowu pojawia się stos. Savonarola zostaje powieszony, a jego ciało spalone w miejscu, gdzie płonęły stosy próżności. – Co stało się z Terragnim? – pytam. – Wiemy tylko, że dotrzymał obietnicy złożonej Colonnie. Rok później, w tysiąc czterysta dziewięćdziesiątym dziewiątym, Aldus wydał Hypnerotomachię. Wstaję z krzesła. Jestem zbyt podniecony, by usiedzieć na miejscu. – Od ukazania się książki – mówi Paul – wszyscy, którzy próbowali wyjaśnić jej sens, używali wytrychów z dziewiętnastego i dwudziestego wieku, by otworzyć piętnastowieczny zamek. – Odchyla się do tyłu i robi wydech. – Aż do teraz. Paul urywa i milknie. Z korytarza dochodzą do nas odgłosy kroków, stłumione przez drzwi. Patrzę na niego zdumiony. Powoli dociera do mnie rzeczywistość, prawdziwy świat zewnętrzny, a Francesco Colonna wraca na odpowiednią półkę w moim umyśle, ale między tymi dwoma światami pozostaje niełatwy związek. Patrzę na Paula i zdaję sobie sprawę, że to on stał się łącznikiem między nimi, ligaturą między różnymi epokami. – Nie mogę w to uwierzyć – mówię. Powinien tu być mój ojciec. Ojciec, Richard Curry i profesor McBee. Wszyscy, którzy wiedzieli o tej książce i coś poświęcili, by rozwiązać jej tajemnicę. Odkrycie Paula to dar dla nich wszystkich. – Francesco podaje wskazówki, jak trafić do krypty z trzech różnych punktów – wyjaśnia Paul. – Znalezienie jej nie powinno być więc problemem. Podaje nawet odległości i listę przedmiotów zgromadzonych w krypcie. Brakuje tylko planu zamka. Terragni skonstruował specjalny, cylindryczny zamek. Wejście jest tak szczelne, że, jak pisze Francesco, ani wilgoć, ani złodzieje nie dostaną się do środka, dopóki ktoś nie odsłoni tajemnicy książki. Wielokrotnie powtarza, że zaraz poda plan zamka i instrukcje, jak go otworzyć, ale zawsze popada w dygresje na temat Savonaroli. Być może polecił Terragniemu umieścić opis w ostatnim rozdziale, lecz on miał inne sprawy na głowie i tego nie zrobił. – A więc tego szukałeś u Tafta. Paul skinął głową. – Richard twierdzi, że gdy trzydzieści lat temu znalazł dziennik kapitana portu, był w nim jakiś plan. Myślę, że Vincent go zatrzymał, gdy podsunął Billowi dziennik. – Odzyskałeś go? – Nie. Złapałem tylko jakieś odręczne notatki Vincenta. – Co zatem zamierzasz zrobić? – Jestem zdany na łaskę Tafta – wzdycha, znowu sięgając pod biurko. – Jak dużo mu powiedziałeś? Paulowi nie udało się wyciągnąć tego, czego szukał. Traci cierpliwość, odsuwa krzesło i klęka na podłodze. – Nie zna żadnych szczegółów – mówi spod biurka. – Wie tylko, że krypta istnieje. Dostrzegam na podłodze ślady, półkoliste rysy, prowadzące do nóżek biurka. – Wczoraj zacząłem rysować mapę, uwzględniając wszystkie informacje, jakie podaje Francesco w drugiej części Hypnerotomachii. Położenie, odległości, rozmiary, znaki topograficzne. Wiedziałem, że Vincent może tu przyjść szperać, dlatego schowałem mapę tam, gdzie trzymam wszystkie najważniejsze wyniki. Słychać zgrzyt metalu. Paul wyciąga spod blatu śrubokręt, z którego zwisa długa taśma klejąca – był przyklejony pod spodem. Paul odrywa taśmę, po czym przekręca biurko w moją stronę. Nogi przesuwają się po śladach na posadzce. Nagle ukazuje się przewód wentylacyjny, zamknięty metalową kratką. Cztery śruby mocujące kratkę do ściany są oskrobane z farby. Paul zaczyna odkręcać kratkę. Po kolei wykręca śruby, po czym sięga w głąb i wyciąga kopertę wypchaną papierami. W pierwszym odruchu chcę wyjrzeć przez okno w drzwiach i sprawdzić, czy nikt nas nie podgląda. Teraz rozumiem, czemu ma służyć czarny brystol zasłaniający szybę. Paul otwiera kopertę. Najpierw wyjmuje dwie fotografie, obie mocno pogniecione. Na pierwszej widać Paula i Richarda Curry’ego we Włoszech. Stoją na Piazza della Signoria we Florencji, przed Fontanną Neptuna. Na drugim planie widać nieostre zarysy kopii Dawida Michała Anioła. Paul ma na sobie szorty i niesie plecak. Richard Curry jest w garniturze, ale rozwiązał krawat i rozpiął kołnierzyk koszuli. Obaj uśmiechają się do aparatu. Drugie zdjęcie przedstawia naszą czwórkę, gdy byliśmy na drugim roku. Paul klęczy pośrodku, w pożyczonym krawacie. Podnosi do góry medal. My stoimy wokół niego. Na drugim planie widać dwóch rozbawionych profesorów. Paul właśnie wygrał coroczny konkurs na najlepszy esej, organizowany przez Towarzystwo Frankofilów w Princeton. My trzej jesteśmy przebrani za rozmaite postacie z francuskiej historii. Ja jestem Robespierre’em, Gil Napoleonem, a Charlie, w wielkiej krynolinie pożyczonej z teatru, udaje Marię Antoninę. Paul nie zwraca uwagi na fotografie, odkłada je na biurko. Z pewnością oglądał je wiele razy. Teraz wyciąga z koperty papiery. To, co wziąłem za plik kartek, okazuje się wielokrotnie złożonym dużym arkuszem papieru. – To właśnie mapa – oznajmia, rozkładając arkusz na biurku. Jest to ręcznie narysowana, bardzo szczegółowa mapa. Zaznaczone poziomice tworzą nieregularne pętle. Blisko środka, narysowany czerwoną kredką, znajduje się obiekt w kształcie krzyża. Sądząc na podstawie skali w rogu, musi być wielkości akademika. – To krypta? – pytam. Paul przytakuje. Jest ogromna. Przez chwilę obaj wpatrujemy się w milczeniu w mapę. – Co chcesz z nią zrobić? – pytam. Cela Paula jest już pusta. Paul otwiera dłoń. Cztery śruby od kratki wentylatora toczą się jak nasiona. – Umieszczę ją w jakimś bezpiecznym miejscu. – W ścianie? – Nie. Paul znów klęka i przykręca kratkę do ściany. Sprawia wrażenie, jakby ogarnął go dziwny spokój. Po chwili wstaje i zaczyna zrywać kartki ze ścian. Po kolei znikają królowie i potwory, starożytne imiona i notatki, których nie miał widzieć nikt poza nim. – Co zrobisz? – pytam ponownie, patrząc na mapę. Paul zgniata kartki i wrzuca je do kosza. Ściany znowu są białe. Siada przy biurku i starannie składa mapę. – Zamierzam dać ją tobie – mówi spokojnie. – Co takiego? Wkłada mapę do koperty i mi ją wręcza. Fotografie zatrzymał dla siebie. – Obiecałem ci, że pierwszy się dowiesz. Zasłużyłeś na to. Paul mówi to tak, jakby chodziło wyłącznie o dotrzymanie danego słowa. – A co ja mam z tym zrobić? – Tylko nie zgub – uśmiecha się w odpowiedzi. – A co będzie, jeśli Taft będzie jej szukał? – O to właśnie chodzi. Zacznie ode mnie. – Paul milknie na chwilę. – Poza tym chcę, żebyś się do niej przyzwyczaił