Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Kupili przepiękną kryształową trumnę, rżniętą cudnie w kwiaty i liście, ułożyli w niej ciało dziewczyny. Ustawili trumnę w pokoju, którego ściany obite były czarną materią, zapalili setki świec i przez całą noc czuwali. Skoro świt rozjaśnił niebo na wschodzie czuwanie dobiegło kresu, zbóje, jeden po drugim, jęli wychodzić z pokoju. Tylko herszt się nie poruszył. Zbliżyło się doń kilku zdziwionych kamratów i nuże potrząsać go za ramię. Ale ów ani drgnął, bowiem był już martwy. To rozpacz i ból po stracie ukochanej sprawiły, iż serce mu pękło. Naradzili się zbójcy między sobą, co im teraz czynić wypada, aż w końcu orzekli, iż banda bez wodza, to żadna banda. Rozeszli się zatem każdy w swoją stronę, rozproszyli się po całym kraju, a o domu w lesie, który przez wiele lat był ich schowem, całkiem zapomnieli. Stara żebraczka, niezmiernie uradowana, iż na koniec powiodło się jej i otruła królewnę, wróciła do stolicy po przyobiecaną nagrodę. Przeliczyła się jednak, bowiem królowa upewniwszy się, iż tym razem jej pasierbica naprawdę nie żyje, ani myślała wyzbywać się całkiem sporej kupki złota. Przykazała strażnikom, aby żebraczkę przepędzili precz, a na drogę poczęstowali kijami. Zbita, obolała, a na dodatek wściekła powlokła się baba przed siebie, gdzie oczy poniosą. Nie uszła wszelako daleko. Straciwszy nadzieję, iż ostatnie dni żywota przepędzi w dobrobycie, rozchorowała się ze zgryzoty i nie minął nawet tydzień, gdy wyzionęła ducha. Triumf królowej był pełny. Za jednym zamachem pozbyła się tej, która mogła odebrać jej tron oraz niewygodnego światka. Nareszcie po wielu, wielu latach, spała spokojnie w ogromnym łożu pod baldachimem, na pościeli z łabędziego puchu. * * * Mijały lata. Słońce wielokroć wstawało i zachodziło. Wielokroć puszysty śnieg pokrywał białym całunem świat cały. Wielokroć wiosną budziło się nowe życie. Wielokroć zboża dojrzewały. Wielokroć jesień barwiła owoce w sadach... Pewnego jesiennego popołudnia, gdy lasy przystroiły się w cudne szaty o kolorach złota, czerwieni i brązu, a łagodny wietrzyk niósł białe pasma babiego lata, pewien król, władca ościennego państwa, wybrał się z wizytą do naszej złej królowej. Podróżował konno, w otoczeniu kilku zaledwie rycerzy i sług i nie śpieszył się zbytnio. Lubił uganiać się za jeleniem czy sarną, jeśli wychyliły się z leśnego gąszczu, rosnącego zwartą ścianą wzdłuż drogi, którą akurat podążał. Gdy był już niezbyt daleko od stolicy, zobaczył rudą lisią kitę, migającą między smukłymi pniami sosen, popędził za zwierzakiem. Lisowi udało się – szczęściem dla niego – umknąć, a król dość nieoczekiwanie, wraz z towarzyszami, znalazł się w sercu puszczy. Rozglądał się po rozległej polanie, na skraju której widać było stareńką, mchem porosłą i wpół rozwaloną chatę. Zaciekawiony, do kogoż owo domostwo położone przecież dość daleko od uczęszczanych traktów, może należeć, polecił jednemu ze sług, aby zajrzał do środka. Pachołek posłuszny rozkazowi, zeskoczył z końskiego grzbietu i brodząc po kolana w wysokich trawach, podążył ku chacie. Rychło też zniknął w jej wnętrzu. Znalazłszy się tam, z zaciekawieniem patrzył dokoła. Rzucił mu się w oczy obraz kompletnej ruiny, niemniej, wiele wskazywało na to, iż przed laty owa niepozorna z wierzchu chałupa, była świetną rezydencją jakiegoś bogacza. Wpół podarte, zblakłe i wyjedzone przez mole obicia z cennych tkanin okrywały ściany, a na posadzkach leżały dywany znajdujące się w takim samym stanie. Gdy trafił do ostatniej komnaty, widok, jaki tam ujrzał, wprost go oszołomił. Oto bowiem na jej środku stała, cudownie rżnięta w roślinne ornamenty, kryształowa trumna, a w niej, obsypana klejnotami, spoczywała dziewczyna o wspaniałej urodzie. Szeroko otwartymi oczyma chłonął sługa ów widok, a później rzucił się ku trumnie i wyjmując z niej cenne przedmioty ze złota i srebra, napchał nimi kieszenie. W szale chciwości nie ominął nawet samego nawet ciała dziewczęcia, zdzierając z niej biżuterię. Wreszcie ściągnął leżącej z serdecznego palca niepozorny pierścionek z brylancikiem i machinalnie, całkiem bez zastanowienia, nasunął go na swój najmniejszy palec u lewej ręki. I w tejże samej chwili, w której owo uczynił, pociemniało mu w oczach, poczuł ból w sercu i brak tchu w piersi, ogarnęła go ciemność i cisza, a potem runął martwy na podłogę. W momencie, w którym sługa króla upadał, Joanna westchnęła cicho, otworzyła oczy, a potem usiadła. Rozejrzała się bacznie dookoła nie mogąc pojąć, co stało się z domostwem zbójców, czemu znajduje się ono w ruinie, a ona sama jest w trumnie. Nie dane jej wszakże było pozbierać myśli, bowiem król zaniepokojony długą nieobecnością pachołka, lękając się, iż mogło mu się przytrafić coś złego, sam w otoczeniu rycerzy, udał się do chaty. – Kim jesteś piękna?! – zawołał na widok dziewczyny. – Kim jesteś i skąd się tutaj wzięłaś?! – Najpierw ty, panie, powiedz mi kim jesteś? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Joanna. – Nie wyglądasz na prostego rycerza. Władca skłonił się dwornie: – Jestem królem ościennego państwa. – Ach tak! – zawołała dziewczyna. – Więc wysłuchaj mojej smutnej historii... Gdy skończyła opowiadać królowi swe dzieje, ów nie ozwał się nic, tylko zgrzytnął zębami i wydał rycerzom krótki rozkaz: – Na koń! Joanna siedząc na grzbiecie rumaka należącego do chciwego sługi, który pozostał martwy (i jakże bogaty!) w leśnej chacie, towarzyszyła jezdnym. Rychło przybyli do stolicy. A potem? Potem rycerze i lud dowiedziawszy się, iż prawa dziedziczka tronu żyje, pozbawili władzy złą królową – uzurpatorkę i wtrącili ją do lochu. Władca ościennego państwa, który urzeczony urodą Joanny poślubił ją w stołecznej katedrze, chciał uzurpatorkę ukarać śmiercią za wszelkie przewinienia i popełnione przez nią zbrodnie, tak jak tego wymagało prawo. Lecz jego świeżo poślubiona małżonka wstawiła się za nią: – Darujmy jej życie. Nie zaczynajmy naszych rządów od przelewu krwi. Niech zabiorą jej wszystko, zostawią tylko przyodziewek, dadzą kostur do ręki a torbę żebraczą na ramię i niech idzie precz poza granice naszych krajów. Jest już stara, włosy jej pobielały, a usta ma bezzębne. Nie kalajmy rąk krwią okrutnicy. I tak prędko przyjdzie po nią śmierć – kostucha. – Ale prawo wymaga by ją ściąć, Joanno – oponował król. – A czyż monarcha nie posiada prawa łaski? – odparła Joanna. – Skoro taka jest twoja wola, cóż, niech żyje. Król uśmiechnął się do swej pięknej żony, przygarnął ją do piersi i czule ucałował. O parze staruszków i ich przybranym synu Przed wielu, wielu laty, w stronach gdzie więcej jest lasów niż pól uprawnych, w maleńkiej wiosce liczącej zaledwie kilkanaście chałup, mieszkała para staruszków