Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Nie miał racji – ale arcyczęsto jest sztuką w mniejszym stopniu niż poezja czy dramat. Może po prostu potrafi być mniej konwencjonalna czy też konwencja jest w niej mniej oczywista – a przecież sztuka to nic innego jak konwencja właśnie. Im mniejszy utwór, tym bardziej musi być precyzyjny. Po wtóre ciężko skrzywdzilibyśmy omówionych pisarzy, gdybyśmy chcieli ich sprowadzić do interwencji społecznej jedynie. Nawet w przypadkach, jakby się zdawało krańcowych, jest wiele zalążków (co najmniej zalążków) spraw innych. Psychologia i moralistyka miały i tutaj udział niezwykle poważny, niekiedy wręcz dominujący. Zresztą moralistyka to z jednej strony dziedzictwo (Żeromskiego także), ale z drugiej ważna cecha literatury od początku świata. Wreszcie i pozostawanie w ramach kanonów dawniej stworzonych też może być rozumiane jedynie w przybliżeniu. W sumie więc dałoby się zakwestionować taką, a nie inną przynależność wielu omówionych tu książek do nurtu „społecznego” i musimy pamiętać, że jest to klasyfikacja co nieco szkolarska, przybliżona i grubo ciosana. Ale nie całkiem fikcyjna. Ci pisarze rzeczywiście chcieli, choć pewnie nie w każdym utworze, poprawiać świat, ulepszać, zmieniać, wskazywali na obszary nędzy i poniżenia, domagali się zmian, piętnowali – słowem interweniowali, jak mogli, i w tym upatrywali sens literatury, a pewnie i życia. Był to rzeczywiście nurt w literaturze dwudziestolecia najbogatszy i z wielu względów najważniejszy. Kontynuował przeszłość – ale także stwarzał punkt wyjścia dla literatury Polski Ludowej, stając się podstawą zarówno oficjalnego, jak i, żeby było śmieszniej, opozycyjnego programu literackiego. Miało to, i ma, niezmiernie doniosłe skutki, niestety, wcale nie zawsze godne 164 zachwytu. Mało komu przychodziło do głowy, że – mówiąc przykładowo – w sporze między „Trybuną Literacką” a „Tygodnikiem Powszechnym” obie strony mogą nie mieć literackiej – tylko o takiej tu mówię – racji. Bogobojność, spolegliwość, skromna uczciwość, oddanie innym, walka o lepsze jutro, powściągliwość seksualna to przepiękne cechy poczynań społecznych. Z literaturą natomiast bywa rozmaicie. W każdym razie światowa literatura dwudziestowieczna zajęła się już bardzo innymi sprawami, Polska natomiast musiała postępować takimi szlakami, jakie jej wyznaczyła osobliwa i niełatwa historia. Ale przecież i u nas możliwości było wiele. Można było szukać sposobu na życie w egzotyce i dalekich podróżach, na licznych frontach (choć tu element przygody zawsze chadzał w narodowym kostiumie), w zawiłościach psychologii, w historii, w baśni, w fantastyce, w grotesce. Można było łączyć powieść z traktatem, a nowelę wyprowadzać z ducha poezji. Można było tak skonstruować napisany świat, żeby problematyka społeczna i narodowa w ogóle nie wkraczały w pole widzenia. A zresztą nie oznaczało to także, że narodowa tradycja prozy nurtu głównego musiała tu być całkowicie nieobecna. Spotykało się ją i tutaj, spotykało się i elementy interwencyjno-społeczne, tyle że przy okazji niejako. Ale zasadnicze źródła, ku którym przyjdzie nam teraz zstąpić, są głębsze, ciemniejsze i bardziej uniwersalne. Jak to napisał Valery? „Zstąp tu niżej, mów ciszej, mrok nie jest tak mroczny”. Zarówno fantastyka naukowa jak i literatura „głębi niesamowitych” ma w Polsce wspólnego, wielkiego protagonistę – był nim Jerzy Żuławski (1874-1915). Filozof, dramaturg, poeta, krytyk i prozaik – chyba najbardziej zdecydowany antyfeminista w literaturze polskiej, pozostał w pamięci nade wszystko jako autor fantastycznej trylogii księżycowo-przyszłościowej – Na srebrnym globie, Zwycięzca, Stara ziemia (1903-1911), jednej z najwybitniejszych książek w tym gatunku, na skalę światową. Nie należy ona do omawianego tu okresu i nie będę jej streszczał. Istotne jednak jest to, że współgrają tu i zarazem przeciwstawiają się sobie dwa wątki – fantazji technologicznej i fantazji (?) duchowej. Można się więc na Księżyc dostać za pomocą rakiety, a można także sposobem telepatyczno-duchowym. Można podjąć działania w zakresie praw materii albo praw ducha – i ten wybór określi przyszłość świata. Bo tak naprawdę nie wiemy, jaka jest tego świata natura i co właściwie nosimy w sobie samych, co reprezentujemy i co może dojść do głosu. Żuławski, jak i jego bardzo zasłużona dla kultury polskiej rodzina, był związany z Zakopanem, które odgrywało wówczas niewypowiedzianie większą rolę w kulturze polskiej niż dzisiaj. A „wówczas” to nie tylko przed pierwszą wojną światową, ale i w dwudziestoleciu również. Zresztą będziemy na ten temat mówić przy okazji Witkacego. Na razie trzeba przypomnieć, że góry były w Polsce najważniejszym bodaj teatrem niesamowitości. Nie w Polsce tylko: Jacek Kolbuszewski wywodził literacką niesamowitość gór od Dantejskiego Piekła jakoby stylizowanego na krajobraz alpejski, ale prawdziwych źródeł najlepiej nie w literaturze szukać trzeba. Jeśli idzie o Tatry, to uniesamowicił je nade wszystko Tadeusz Miciński, przede wszystkim w Nietocie. Księdze tajemnej Tatr (1910). Widzimy więc, że i ten nurt jest mocno zakorzeniony w modernizmie. Z Zakopanem właśnie i z górami była związana rodzina Pawlikowskich, rzeczników – mówiąc w uproszczeniu – wątku mistycznego w kulturze polskiej. Wśród nich interesuje nas tu Jan Gwalbert Henryk Pawlikowski (1891-1962), poeta, historyk, folklorysta, przez pewien czas maż Marii Pawlikowskiej, jeszcze nie Jasnorzewskiej. W 1928 roku ukazuje się jego książka, Bajda o Niemrawcu – mitologiczna, silnie zakorzeniona w folklorze, a zarazem symboliczna przypowieść. Półbóg wiatru, Halny, wypędza niewierną kochankę i matkę swego syna, a równocześnie zatraca mu się gdzieś wśród ludzi ów boski syn i następca, który jako nie rozpoznany przez nikogo pokurcz i kaleka wałęsa się po Podhalu