Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Zwarły się przy tym przewody i w całym domu zgasło światło. - Niech to cholera! - zaklął Guy Burckhardt. - Bezpiecznik? - zapytała sennie żona. - Zostaw to mój drogi do rana... Potrząsnął gniewnie głową. - Idź do łóżka. Zaraz przyjdę. Nie zależało mu właściwie na naprawianiu bezpieczników. Był po prostu zbyt rozdrażniony, żeby zasnąć. Odłączył śrubokrętem zepsuty wyłącznik, po omacku wszedł do kuchni, odszukał latarkę i ostrożnie zszedł do piwnicy. Odszukał zapasowy bezpiecznik, pchnął pod ścianę pustą skrzynkę, aby na niej stanąć, i wykręcił przepalony korek. Kiedy zapasowy bezpiecznik był już na swoim miejscu, usłyszał pstryknięcie i głuchy pomruk lodówki w kuchni. Skierował się z powrotem ku schodom. Nagle zamarł. Tam, gdzie stała przedtem skrzynka, podłoga dziwnie błyszczała. Spojrzał na nią w świetle latarki. To był metal! - Psiakrew! - zaklął i z niedowierzaniem potrząsnął głową. Przyjrzał się z bliska, potem pociągnął palcem po brzegu metalowej płyty - zabolało, brzegi były ostre. Brudna podłoga piwnicy pokryta była tylko cienką warstwą cementu. Odszukał młotek i trzasnął nim w podłogę w kilkunastu miejscach. Cała piwnica była jednolitym metalowym pudłem. Nawet ściany z pustaków były tylko atrapą, kryjącą metalowe podłoże! Zbity z tropu rzucił się ku jednej z belek nośnych. Ta okazała się wreszcie naprawdę drewniana... Podobnie prawdziwe były szyby w okienkach piwnicy. Ssąc bolący palec sprawdził podstawę schodów. To też było drewno, podobnie jak prawdziwe były cegły pod mazutowym piecem do ogrzewania. Natomiast pozostałe ściany i podłoga - były metalowe. Wszystko wyglądało tak, jak gdyby ktoś postawił najpierw ramę z metalu, potem zaś pracowicie dorabiał detale, maskując stan faktyczny. Największa niespodzianka czekała go w tylnej części piwnicy, zajętej przez kadłub łodzi - relikt krótkiego okresu majsterkowania sprzed paru lat. Z zewnątrz łódź wyglądała normalnie. Wewnątrz jednak - tam, gdzie powinny być poprzeczki, ławki i grodzie - znajdowała się zwykła gmatwanina niewykończonych wiązań. - Przecież to ja ją, u diabła, budowałem! - wykrzyknął, zapominając o bolącym palcu. Musiał się oprzeć o kadłub - drżał cały. Próbował raz jeszcze wszystko przemyśleć... Z jakiegoś powodu, który przekraczał jego zdolności pojmowania, ktoś zlikwidował jego łódź, piwnicę, a być może cały dom, i zastąpił je sprytnie sporządzonymi makietami. - Obłędna historia - rzucił, rozglądając się wokół w świetle latarki. - Na Boga! Na co to wszystko było komu potrzebne? - wymamrotał. Odpowiedzi nie usłyszał - właściwie żadnej sensownej nie można było znaleźć. Przez parę minut kontemplował mglisty obraz swojego stanu psychicznego. Potem raz jeszcze zajrzał pod kadłub łodzi łudząc się, że to wszystko okaże się pomyłką lub iluzją. Jednak szkielet -niedokończony i sfuszerowany - nie uległ zmianie. Wczołgał się więc pod spód, by lepiej się przyjrzeć - nie dowierzał sobie. Dotykiem wyczuł surowe, nie obrobione drewno. To było niesamowite! Zgasił latarkę i zaczął wyczołgiwać się spod kadłuba. Ale nie udało mu się. W momencie, jaki upłynął pomiędzy wysłaniem polecenia dla nóg a jego wykonaniem, poczuł gwałtowne, wszechogarniające zmęczenie. Świadomość odchodziła. Nie sama jednak. Miał wrażenie, że ktoś mu ją odbiera... Zasnął. III Rankiem 16 czerwca Guy Burckhardt obudził się skurczony, wciśnięty pod kadłub łodzi w swojej piwnicy. Pospieszył na górę po to, by odkryć, że jest 15 czerwca. Pierwszą rzeczą, jaką uczynił, była nerwowa pospieszna inspekcja łodzi i fałszywej piwnicznej podłogi, imitującej kamień. Wszystko to było takie, jakie zapamiętał - niemożliwe do pojęcia. Normalna, pogodna była natomiast kuchnia. Wskazówka elektrycznego zegara wolno wędrowała po tarczy, wskazując już prawie szóstą. Lada chwila powinna się obudzić żona. Otworzył drzwi wejściowe i spojrzał na pustą ulicę. Przy schodkach, niedbale rzucona, leżała poranna gazeta. Kiedy ją podniósł, okazało się, że jest z 15 czerwca. Ale to było niemożliwe. 15 czerwca było wczoraj! Ostatecznie to nie była data, którą mógł zapomnieć - był to przecież termin kwartalnego sprawozdania podatkowego. Powrócił do hallu i podniósłszy słuchawkę, wykręcił numer informacji meteorologicznej. Usłyszał przyjemny dla ucha, ściszony głos: - ...i nieco zimniej, przelotne opady. Ciśnienie atmosferyczne trzydzieści przecinek zero cztery; tendencja wzrostu... Prognoza federalnego biura pogody na dzień 15 czerwca. Ciepło i słonecznie, z rosnącą... Odłożył słuchawkę. Był 15 czerwca. - Wielkie nieba! - nabożnie wyszeptał Burckhardt. Sprawy rzeczywiście miały się dziwnie. Usłyszał dzwonek budzika u żony i skierował się ku schodom. Mary Burckhardt siedziała wyprostowana na łóżku, z owym przerażonym, osłupiałym wyrazem twarzy, jaki się ma, uwalniając się nagle od sennych mar. - Och! - rzuciła, kiedy wszedł do pokoju. - Kochanie, miałam najstraszniejszy sen w moim życiu! Śnił mi się jakiś wybuch jakby i... - Znowu?! - niegrzecznie spytał Burckhardt. - To jest coś przezabawnego, Mary! Wiedziałem, że coś nie gra w tym całym wczorajszym dniu. No i... Burckhardt opowiedział jej, jak zmieniła się piwnica i o zrobionej przez kogoś dziwnej makiecie jego łodzi. Mary patrzyła na niego najpierw zdumiona, potem zaniepokojona, w końcu bezradna i zmieszana. Powiedziała: - Jesteś pewien, mój drogi? Bo ja właśnie w zeszłym tygodniu czyściłam tę skrzynkę i wszystko było w porządku... - Absolutnie! - odparł Burckhardt. - Przyciągnąłem ją do ściany, aby na niej stanąć i wymienić bezpiecznik, kiedy nagle zepsuło się światło, a... - Co się stało? - Mary wyglądała na bardziej niż zaniepokojoną. - Zepsuło się światło, nie pamiętasz? Zaciął się wyłącznik przy schodach