Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Nu, bywa, widać, i tak. A o poruczniku Wysockim dowiadywał sia ja potem, czy nie oszukał mnie, nie nakłamał i pokazało sia, że tak i było: po meldunku tego oberwańca poznał w nim dowódca kadrowego oficera. Nu, już wiedział ja, że nie taka to znowu sztuka, bo sam w golcu z wody wyłażącym żołnierza rozpoznał. A ten Wysocki, porucznik jeszcze przedwojenny, przed samą wojną przeniesiony był do Lidy, gdzie w siedemdziesiątym siódmym pułku piechoty dowodził kompanią. To wszystko Rutka opowiedział. Bo poszedł do porucznika zaraz po tym cięciu wikliny, długo siedział i wrócił całkiem nie ten. Pogwizdywał i rozpytywać mnie stal, jakim zielem u nas lichoradkę z płuc leczyli? Znaczy, przyznał sia, że ten jego kaszel wcale nie z przeziębienia w eszelonie, że z nim już do naszego wagonu wlazł. Nu, pogadali my o ziołach, o tutejszych konowałach. A Rutka roześmiany, jakby rad z tej swojej płucnej choroby. Myślę: durniej-szy on jak my myśleli. Abo prosto poleżeć w szpitalu chce. Przyszedł apel, posłuchali my żołnierskiego śpiewania i poszli spać. Jeszcze nie całkiem żołnierze, jeszcze bezlatry-nowce, ale już kociołkiewicze. Jeden kociołek na dwóch nam dali. A w nocy... 132 Nu, tak. W nocy Rutka ze swojego pęczka wikliny do go przyturlawszy sia, mnie na ramieniu łapę kładzie. Ino było tu łapu strącić, a i stydno ją czuć, czort wie, • /pro ten ode mnie chce, może już pomiera? Ale nie, na-¦> ptywać stał, że tej przysługi nad Oką nigdy on nie zapomni, unie jednemu powiedzieć musi, jak z porucznikiem Wvsockim było. Nu, dobra. I okazało sia, że Rutka we wrześniu w artylerii służył, podporucznikiem rezerwy był, tylko le do tego nikomu przez te wszystkie lata nie przyznał sia. Porucznik już wszystko wie, obiecał, że przez noc zapomni. I teraz, aż Rutka całkiem nie wydobrzeje, pójdzie do niego, >lo moździerzy. A później na oficerski kurs do Riazania i zno-wuż do artylerii, bo polskich oficerów strach, jak rriało. Gadali my długo i w tu noc dowiedział sia ja, że porucznik, znaczy Wysocki, bił sia we wrześniu do końca i jak już było po wszystkim, przedzierać sia stał do Lidy, gdzie została /x>na z córką. Nu, ale nie tam on znalazł sia, tylko za Uralem, chorował ciężko na tyfus i do Andersa nie poszedł. Jak pan widzisz, dopieroż od tego Rutki dowiedział sia ja w tu noc, co znaczy: za Andersem iść. Nu, porucznik chorował, chorował, w końcu do jakiegoś sowchozu trafił i pracował w lesie przy wyrębie. Sam był jak palec, bez krewniaków i sąsiadów, nic nie wiedzący, co stało sia w Lidzie z żoną i córką. A pisać bał sia, a nuż one pod inszą familią żyją, jego wyparłszy sia? To'ż i tak bywało. Jak tylko o Sielcach posłyszał, przyjechał tu oberwańcem, znaczy sia, pod Kościuszką wojować. Nu, nie całkiem tak, toż on w tu poru wiedział, kto taki Kościuszko, nie to co my. Strach, jak Rutce ten Wysocki spodobał sia: oni swojaki i los ich całkiem podobny. Porucznik jemu radził, żeby nie ustawać, bez końca szukać takich, co później od Rutki widzieli jego najbliższych. — Wypytywać trzeba — mówił — wypytywać. Bo on sam, do Sielc przyjechawszy, znalazł takiego spod Barano-wicz, co widział daleko na północy jego żonę i córkę. Na własne oczy widział, opowiadał, że obie zdrowe. Ten człowiek, wiesz pan, odgrzebywał nawet znad ich ziemianki śnieg i pomagał kopać tunele, żeby wydostać zasypanych na boży świat. To było po wielkiej zamieci, kiedy takich 133 lepianek dużo zasypało. Chłopy, co ratować umyślili, jeździli wiele godzin po śnieżnej równinie, ludzkich śladów szukający, i do głowy żadnemu nie przyszło, że pod tym śnieżnym polem tamte żywcem pogrzebane, Wysocka z córką takoż. Żona porucznika opowiadała po odratowaniu, że słyszała jakieś skrzypienie i łomotanie na górze, ale ani ona, ani nikt inszy nie pomyślał, że to płozy sań trą sia o śnieg leżący na dachach. Dopiero kiedy jakiś koń zapadłszy sia po brzuch, ustał i odgrzebywać jego stali, natknęli sia na róg jednej ziemianki. Nu i tak prawie wszystkich odkopali. Porucznik, kiedy od tamtego spod Baranowicz to posłyszał, zamiast przestraszyć sia abo użalić, śmiał sia razem z ratownikiem, bo ważne było tylko to, że jego rodzina jest, żyje i że on już teraz wie, gdzie jej szukać. Rutka w końcu zmęczył sia tym gadaniem, zaczął kaszleć, świszczeć i przelazł na swoju wiklinu. Ale na ostatku powiedział mnie coś, co ja na całe życie zapamiętał, bo — wiesz pan — pomagało, pomagało, jak puszczańskie ziele: — Sam widzisz. Bywa, że nawet pod wozem będący, możesz śmiać sia. Toż po Wysockiej konie w kółko jeździli, śnieg udeptywali, a ona potem śmiała sia, jej mąż takoż. Nu, dobra. Na drugi dzień rano opowiedział ja chłopakom, jak mnie z naciętą trzciną w ręku porucznik Wysocki z tyłu zaszedł i jak ja przed nim w wodzie na baczność stał. Tak sobie opowiedział, o poruczniku tym zapomnieć nie mogący. Aż Żmudny jak na mnie, panie, nie nasiądzie! Kwa, kwa, głupi ja, ruskiego oficera od polskiego, i to przedwojennego, odróżnić nie umiem, kwa, kwa, toż tu pełno ruskich instruktorów, wszystkie oficery ichnie, ichnie starszyny, kwa, kwa, kwa, ani słowa po polsku nie mówią abo jakoś dziwnie mówią, głupi ja, głupi i tyle