Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Gdybyście się jednak postarali, to najprawdopodobniej w opowieści tej znajdziecie pełno śmiechu, łez i wzruszenia, a to może być albo i nie być warte zachodu. Co się tyczy dziewczyny, to nie była ona dziewczyną dlatego, że była chłopakiem. Już widzę, jak was wściekle odrzuca od tej książki! Powiecie: "Któż u licha chce czytać o parze pedałów?". Uspokójcie się. Nie znajdziecie tu sekretów chuci i perwersji dla specyficznej publiczki. Bo gdybyście zobaczyli tę dziewczynę, nie domyślilibyście się, że w jakimkolwiek sensie jest chłopakiem. Piersi: dwie. Pochwa: jedna. Biodra: jak u Wenus; twarz: bez zarostu; płaty nadoczodołowe - brak. Od razu nazwalibyście ją osobnikiem żeńskim, choć co prawda mógłby was zdezorientować ogon, jedwabista skóra, czy też szczeliny skrzelowe za każdym uchem. Znowu cię odrzuca. O rany, stary, masz moje słowo honoru. To jest słodkie stworzenie i tobie, normalnemu facetowi, wystarczy godzinka razem z nią, w jednym pokoju, a poruszysz niebo i ziemię, żeby ją wpakować do łóżka. Dora (tak ją będziemy nazywać; jej "imię" brzmiało Omikron-Dibase siódma grupa zanikająca S Doradus 5314 - ostatni człon oznacza kolor, odcień zieleni) - zatem Dora, jak mówię, miała wygląd dziewczęcy, była urocza i miła. Przyznaję, że jej głos nie pasuje do tego wszystkiego. Była, jak można to określić, tancerką. Jej sztuka wymagała inteligencji i dużego znawstwa, olbrzymich wrodzonych zdolności i nieustannych ćwiczeń. Taniec odbywał się w stanie nieważkości i najlepiej można go opisać w ten sposób: trochę numer cyrkowy "kobieta bez kości", a trochę balet klasyczny, jakby umierający łabędź w wykonaniu Daniłowej. A równocześnie było to cholernie seksowne. Oczywiście w sensie symbolicznym, ale postawmy sprawę jasno, większość tego, co uważamy za "seksowne" jest symboliczne, z wyjątkiem być może otwartego rozporka ekshibicjonisty. Kiedy Dora tańczyła w Dniu Milionowym, ludzie dyszeli z pożądania - a ty byś też dyszał, gdybyś ją zobaczył. A teraz o tym, że była chłopakiem. Dla jej widzów nie miało to znaczenia, że genetycznie była samcem. Dla ciebie też by to nie miało znaczenia, gdybyś siedział wśród nich, ponieważ nie wiedziałbyś o tym - chyba, że pobrałbyś wycinek jej ciała i umieścił pod mikroskopem elektronowym, aby znaleźć chromosom XY. Dla widzów nie miało to znaczenia, było im to obojętne. Dzięki metodom, które są nie tylko skomplikowane, ale i nie znane w naszych czasach, tamci wiedzieli dość dużo o zdolnościach i skłonnościach dziecka na długo przed jego urodzeniem - gdzieś tak w drugim stadium podziału komórkowego, dokładniej mówiąc, gdy dzieląca się komórka jajowa staje się wolną blastocystą. I wtedy oczywiście rozwijali w nim te skłonności. A czy my byśmy tego nie robili? Gdy stwierdzamy, że jakieś dziecko wykazuje zdolności muzyczne, przyznajemy mu stypendium u Juilliarda. Gdy oni stwierdzali, że jakieś dziecko ma skłonności żeńskie, robili z niego kobietę. A że płeć już od dawna nie miała nic wspólnego z rozmnażaniem, takie postępowanie było stosunkowo łatwe, nie powodowało żadnych kłopotów i wywoływało niewiele komentarzy. Co to znaczy "niewiele"? Och, to mniej więcej tyle, ile wywołuje nasze sprzeciwienie się Woli Boskiej, gdy plombujemy sobie ząb. Mniej nawet, niż wywołałoby używanie aparatu słuchowego. Czy nadal brzmi to strasznie? Przyjrzyj się więc bliżej pierwszej napotkanej piersiastej babce i pomyśl, że mogłaby być Dorą, ponieważ nawet w naszych czasach zdarzają się osobnicy, którzy są samcami genetycznie, lecz samicami somatycznie. Jakiś przypadkowy układ warunków w łonie matki okazuje się ważniejszy niż szablony dziedziczności. Różnica polega na tym, że nam się to zdarza tylko przypadkowo i nie dowiadujemy się o tym, chyba że po wnikliwych badaniach, a i to rzadko. Tymczasem ludzie z Dnia Milionowego robili to często, ponieważ tego chcieli. Chyba już dosyć o Dorze. Wprowadziłoby to tylko zamieszanie, gdybym dorzucił, że miała dwa metry dziesięć centymetrów wzrostu i roztaczała woń masła arachidowego. Zacznijmy więc naszą opowieść. W Dniu Milionowym Dora wypłynęła ze swego domu, weszła do rury transportowej, skąd strumień wody wyssał ją błyskawicznie na powierzchnię i wyrzucił w pióropuszu kropel tuż przed jej... nazwijmy to salą prób. - O, cholera! - krzyknęła Dora mocno zmieszana, bowiem łapiąc równowagę zatoczyła się na jakiegoś całkiem obcego typa, którego będziemy odtąd nazywać Donem. Całkiem nieźle się spotkali. Don podążał właśnie tam, gdzie mieli mu wyremontować nogi. Nie w głowie były mu amory