Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Czy wierzył w to Rama? Milczał. Zacisnął zęby i za Gwiazdą Polarną ruszył na czele małpiej armii na południe. I padł Rawana. W proch frunęło królestwo demonów. I powróciła Sita w objęcia Ramy. I z zielonej wyspy, Już niedemonicznej, z już niepiekielnej Lanki razem spojrzeli w górę, by przekonać się, że nawet stąd gwiazda ich świeci nie bledsza. Czy mówili sobie, iż nie o miłość ich wzajemną, nie o ich wierność cała ta wielka wojna małp i demonów się przewaliła? Miłość trwała. Przeciw tym, którzy w niej swój udział mieć pragnęli, był bój. Czy mówił o tym Rama i Sita, małżonka jego? Nikt ich nie podsłuchiwał. Nikt też nie słyszał, aby sobie przysięgali wierność. Czyż w ogóle byłoby to potrzebne, czyżby to było godne pary kochanków idealnych? Kochanków z baśni... Fakt, iż tak często my nie z baśni, my w realności utopieni ślubujemy wierność, jakże jaskrawo dowodzi skrytej gdzieś w nas samych, wiecznie czyhającej niewierności. Fakt ów brutalnie, lecz jasno mówić się zdaje o tym, jak to niewierność na wskroś przenika ludzkie marzenie, jak bezustannie walczy z marzeniem o wierności. Czy wiedziała o tym Sita, kochanka z baśni? Czy też dopiero w marzeniach bajarzy wyrosła w ów symbol czystości tym bielszej, że skąpanej w próbach demonicznych pokus Rawany? Ona – kochanka dnia. I on, Rama kryształowy, kochanek nieludzki – bez stygmatu nocy bowiem. Czarnej dusznej nocy demona, która wyła w marzeniach Rawany. I w marzeniach tego, który się Rawany wyparł wstydliwie – w człowieku. Który się zaparł Demona i na swój ideał – bowiem nie na swój obraz i podobieństwo – miał wrychle wykuć pamięć o Ramie. Między bogów go postawić, czcić jako wcielenie samego przedwiecznego Wisznu. Jako własną swą tęsknotę za nieosiągalnym za nie blednącą nigdy jasnością Gwiazdy Polarnej... Pomarli dawno bohaterowie – Sita i Rama jej małżonek, nieszczęsny czernią swych marzeń Rawana, małpi król Sugriwa i Hanumanta, jego minister – ten, co to nie wiedzieć: karzeł czy olbrzym; że znawca gramatyki to tylko pewne, bo jednoznaczne. Pomarli. Ale powracają, by w każdym z wyznawców, w każdym stawać od nowa do nigdy nie zakończonych zapasów. Tak tedy nadal dobry biały bóg dnia Rama walczy o człowieka. W człowieku walczy z Rawana – czarnym Demonem Nocy. I któż waży się osądzić – który z nich Zły, Dobry który? Który większej człowiekowi przysparza udręki... Z lepkim mlaśnięciem odlepiłem się od siedzenia. Diablo niskie te samochody. Jak tak dalej pójdzie, będę mógł po guzach na głowie liczyć przejechane węże. Że tez niczego się to gadzie plemię nie potrafi nauczyć. Wyłazi to–to z gąszczu na sam środek rozpalonej szosy, jakby mu w cieniu mało było południowego wrzątku. No i kończy żywot pod kołami. Szkoda właściwie, że demona, a nie węża na Sri Lance obrano ongiś jako symbol kuszenia. Jabłek tu wprawdzie niedostatek, mógłby jednak w węża przeobleczony Rawana kusić Sitę pod innym jakimś owocowym drzewkiem. A zawsze większa by była satysfakcja z przejechania nieszczęśnika, który nieopatrznie wygramolił się na asfaltową patelnię. Cóż, trudno. A przecież wszystko w tym przekładańcu mogło się wydarzyć. Że też się tyle formacji kulturowych, tyle sprzecznych wzajem obrazów i sensów świata pomieściło na małej w końcu wysepce Rawany. Nie dziwota, że przetapiać im się przyszło w przedziwną jedność pierwiastków wielorakich. Ariela nie miał zapewne pod ręką demon Rawana, sam bardziej do Kalibana niż do księcia Mediolanu podobny. Gdybyż tak magiczną pałeczkę Prospera był 26 posiadał, spokojniej może potoczyłyby się losy wyspy. Nie posiadał jej widać wszelako, skoro burze nie omijały zielonego okrucha lądu na oceanie. Może właśnie dlatego, iż raz po raz wszystko stawało tu na głowie, przynajmniej symbol tożsamości – święte imię wyspy – usiłowali zachować mieszkańcy kolebiącego się im pod nogami skrawka ziemi. Skoro rzecz sama się zmienia, niechaj choć znak Jej świadczy o ciągłości. Grecy i Rzymianie zwali wyspę Taprobane. Arabscy majtkowie Sindbada – Serendib, Portugalczycy i Holendrzy przydali jej imię Ceilao czy też Ceylan. Aż na koniec świat od Anglików przyjął nazwę Cejlon. Nazwy te znaczą etapy kutych przez obcych na obcy wzór czasów wyspy. Kutych po wierzchu. Ponad światem tych, którzy coraz niżej przegięci trwali na tej ziemi. Dla nich zawsze była to Lanka. Sri Lanka