Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Ale i w rzeczywistości dzieje się najczęściej tak samo, i nieraz zdarzało mi się czytać w dziennikach angielskich o podobnych zdarzeniach. Fakty tego rodzaju są powszechne i zdarzają się bez różnicy religii. Zresztą, wobec tej nie dającej się zaprzeczyć etycz-no-metafizycznej tendencji życia, żadna religia na świecie przyjąć by się nie mogła, gdyby nie tłumaczyła życia zgodnie z tą tendencją: punktem oparcia religi w duszach ludzkich jest jej strona etyczna. Człowiek odczuwa pobudkę moralną, ale stąd nie wynika jeszcze, żeby ją rozumiał i zdawał sobie sprawę z racji jej istnienia, religia daje jej za podstawę swój dogmat i spaja ją z nim tak ściśle, że wydają się nierozdzielne. Kapłani usiłują nawet wpoić przekonanie, że niewiara i niemoralność są jednym i tym samym. Stąd pochodzi, że człowiek wierzący utożsamia niewierzącego z niemoralnym; dowodem tego jest fakt, że wyrażenia takie jak: bezbożny, ateusz, niechrześcijanin, kacerz, są używane jako synonimy moralnego zepsucia. Religie mają zadanie w znacznym stopniu ułatwione; biorąc bowiem wiarę za punkt wyjścia, mogą też domagać się wiary w swoje dogmaty, a nawet wymuszać ją groźbami. Systemy filozoficzne napotykają w tym względzie na daleko większe trudności; toteż rozważając wszystkie systemy po kolei, widzimy, że żaden z nich nie sprostał swemu zadaniu, ani w uzasadnieniu etyki, ani też w związaniu jej z pewną metafizyką. A jednak konieczność oparcia etyki na metafizyce jest nieunikniona, jak to już wykazałem we Wstępie, wspierając się powagą Wolfa i Kanta. Jednak pomiędzy wszystkimi zagadnieniami, jakie duch ludzki usiłuje rozstrzygnąć, problemat metafizyki jest do tego stopnia najtrudniejszy, że wielu myślicieli uznało go za całkowicie nierozwiązalny. Ja w danym razie mam do czynienia jeszcze z jedną trudnością dodatkową, którą powoduje tutaj forma oderwanej monografii; mianowicie, nie mogę wziąć za punkt wyjścia żadnego określonego systemu metafizycznego, który uznawałbym za swój; gdyż musiałbym albo go wyłożyć, co zabrałoby zbyt wiele miejsca, albo też przyjąć go jako dany i pewny, co byłoby zbyt ryzykowne. Z tego zaś znów wynika, że i tu tak samo jak w poprzednich rozdziałach, nie mogę się posługiwać metodą syntetyczną, lecz tylko analityczną, tj. że zamiast iść od przyczyn do skutków, muszę ze skutków wnioskować o przyczynie. Jestem zatem zmuszony wyrzec się wszelkich przypuszczeń i wychodzić z takiego tylko stanowiska, które byłoby wspólne dla wszystkich; ta twarda konieczność utrudniła mi już wykład podstawy etyki, i to do tego stopnia, że teraz patrząc nań, doznaję wrażenia, jak gdybym dokonał jakiejś sztuki nadzwyczaj trudnej, na podobieństwo np. tej, gdy ktoś wykonuje w powietrzu to, co się zwykle czyni na stałej podstawie. Z chwilą jednak, gdy chodzi o metafizyczne wytłumaczenie podstawy etyki, trudność operowania bez przesłanek staje się tak wielka, że widzę z niej tylko jedno wyjście: a mianowicie, dać tylko zarys ogólny, zaznaczyć raczej niż wdawać się w objaśnienia, wskazać drogę, która tu prowadzi do celu, nie idąc po niej aż do końca, i w ogóle powiedzieć tylko bardzo małą cząstkę tego, co miałbym do powiedzenia w innych warunkach. Na usprawiedliwienie takiego postępowania powołuję się, obok powodów wyżej wymienionych, jeszcze i na to, że właściwe zadanie rozwiązałem już w poprzednich paragrafach, a zatem to, co tutaj daję, jest to tylko opus super erogationis, dodatek dany dobrowolnie, i który też dowolnie można przyjąć lub odrzucić. 762 163 wdzięczności, ponieważ uważają tylko za wynik głupoty innych ludzi. Inaczej bowiem musiałby uznać w kimś innym własną istotę, do tego zaś nie jest zdolny nawet wtedy, gdy z tamtej strony objawia mu się to w postaci nieomylnych znaków. Dlatego właśnie niewdzięczność tak nas oburza. Odosobnienie moralne, w którym zły człowiek z natury swej przebywa i z którego nie może się wydostać, z łatwością wtrąca go w rozpacz. - Człowiek zaś dobry z tym większą ufnością odwołuje się do pomocy innych, ponieważ w sobie samym poczuwa gotowość przyjścia im z pomocą w razie potrzeby. A to dlatego, że, jak już wyżej powiedziano, dla pierwszego świat przedstawia się jako „nie-ja", dla drugiego zaś -jako „to samo ja". - Człowiek wspaniałomyślny, który przebacza nieprzyjaciołom i za złe dobrem płaci, człowiek taki jest wzniosły i zasługuje na największą pochwałę; poznał on bowiem swoją własną istotę nawet tam, gdzie ta istota stanowczo się go wyparła. Jeśli sięgniemy aż do dna rzeczy, to ujrzymy, że wszelki czyn prawdziwej dobroci, wszelka pomoc prawdziwie i zupełnie bezinteresowna, która nie ma żadnej innej pobudki, jak tylko potrzebę bliźniego, nosi właściwie charakter jakiegoś aktu tajemniczego, jest mistycyzmem, ujawnionym w praktyce; jej źródłem bowiem i ostateczną zasadą jest ta sama prawda, która stanowi podstawę wszelkiego mistycyzmu, wszelkie inne objaśnienie byłoby niezgodne z prawdą. Oto np. ktoś daje potrzebującemu jałmużnę, nie mając przy tym na względzie nic innego, jak tylko przyniesienie ulgi człowiekowi, którego trapi niedostatek; czyn taki byłby niemożliwy, gdyby dawca nie był przekonany, że to jego własna istota objawia się jemu w owej smutnej postaci nędzarza, gdyby w tym obcym zjawisku nie rozpoznał samego siebie, swojej istoty wewnętrznej. Dlatego to w poprzednim rozdziale nazwałem współczucie wielką tajemnicą etyki