Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Jedyną godną uwagi rzeczą w zachowaniu Topolnego było w owym czasie to, że ze swymi koncepcjami nigdy nie przychodził do Siołły, a profesor przy spotkaniach - widywali się codziennie - o nic nie pytał. Przyszedł marzec, a z nim wielkie śniegi, które zamieniły okolicę kolonii uniwersyteckiej w pejzaż białych wzgórz. Pewnego szczególnie mroźnego wieczoru ktoś zadzwonił do mieszkania Czwartka położonego w domku tuż za parkiem Instytutu. Gospodarz w szlafroku narzuconym na pidżamę otworzył drzwi. Późnym gościem był Topolny. Drżał z zimna. Wszedł do pokoju zanosząc się od kaszlu. Czwartek bez słowa poszedł do kuchni i po chwili wrócił z parującym imbrykiem, cukiernicą, chlebem i masłem. Odszukał w szafce butelkę rumu, z aptekarską dokładnością odmierzył kieliszek, wlał do herbaty i przysunął gorący napój Topolnemu, który z bezmyślnym wyrazem twarzy apatycznie patrzał w płytę stołu. Czwartek znowu się zakrzątnął, wydobył skądś aspirynę, kazał Topolnemu zażyć dwie tabletki i zapić je herbatą; potem usiadł naprzeciw niego i przypatrywał mu się badawczo. Na koniec odezwał się spokojnie: - Wcześnie dziś przyszedłeś. Masz co nowego? Topolny nie odpowiedział, głową nawet nie ruszył, tylko jego dłoń końcami palców spoczywająca na krawędzi stołu jakoś sama obsunęła się w dół. Ten drobny gest powiedział Czwartkowi więcej niż obszerne wywody. Znowu zapanowało milczenie. Topolny pil herbatę i rozgrzewał się; na policzki wystąpiły mu rumieńce. - Wiesz co - powiedział nagle Czwartek - to wszystko razem dawno przestało mi się podobać. Pracujesz z uporem, tego się nie da zaprzeczyć, ale ty się przecież marnujesz, człowieku! Topolny nic nie odpowiedział. - Czasem trzeba być nieustępliwym - ciągnął Czwartek - ale teraz? Co byś powiedział o człowieku, który poświęca życie budowie perpetuum mobile? Topolny mocniej niż było trzeba odstawił szklankę. - Synteza stellaru to nie jest budowa perpetuum mobile - powiedział. Rozkaszlał się. Czwartek odczekał chwilę i rzekł: - Ależ zastanów się. Ta synteza musi iść po drodze „karbion plus syntet”. Tego nie ominiesz. Karbionu, który na wylot przebija ci jądro, też palcem nie przytrzymasz. Mówię do ciebie jak do brata: rzuć to. Daj temu pokój. Jest więcej ciekawych problemów na świecie. Topolny chciał się odezwać. - Nie mów nic - szybko powiedział Czwartek. - Nie będę teraz z tobą gadał. Lecisz z nóg. Idź do domu, połóż się i prześpij wszystko; jak będziesz chciał, jutro porozmawiamy o tym dalej, chociaż, Bóg mi świadkiem, nie wiem, o czym by tu jeszcze mówić: rzecz była niemożliwa od samego początku. Wiesz, że cię lubię i nie chcę cię obrażać, ale gdybyś zdobył się na obiektywne spojrzenie z boku, sam przyznałbyś, że to śmieszne: dwudziestoparoletni asystent przeciw czołówce najwybitniejszych fizyków amerykańskich., No idź już, idź. Czekaj, dam ci proszek nasenny. Masz. W przedpokoju Topolny z takim impetem naciągnął rękaw płaszcza, że dał się słyszeć odgłos rozdzieranej podszewki. Mruknął coś pod nosem, zatrzasnął za sobą drzwi i poszedł do domu. Mieszkał ledwo dwieście kroków od Czwartka. Kiedy zdjął u siebie płaszcz, ujrzał zwisające z rękawa długie strzępy podszewki, usiadł więc przy lampie i jął cierpliwie cerować rozdarcie. Nie zależało mu wcale na tym, by mieć cały płaszcz, lecz uznał, że szycie będzie niezłym sposobem uspokojenia nerwów. Skończywszy pracę przez chwilę oglądał swoje dzieło, po czym westchnął ciężko i zasiadł do zeszytu z wzorami, ale już po dziesięciu minutach miał dość tego zajęcia. Zeszyt poleciał na podłogę, a Topolny w ciągu kilkunastu sekund rozebrał się i wskoczył do łóżka. Teraz dopiero poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Nie mógł zasnąć. W głowie, gdy przymknął powieki, poczynały krążyć momenty kwadrupolowe, czynne przekroje pochłaniania, spiny, funkcje falowe i pola mezonowe. Przewracał się z boku na bok, w końcu zaświecił lampę przy łóżku i z półeczki wziął pierwszą książkę, jaka się nawinęła; były to”Elementy teorii względności Weyla. Czytał nieuważnie i co jakiś czas łapał się na tym, że rozmyśla z oczami wlepionymi ślepo w jakieś miejsce tekstu. Czwartek miał rację. Czy nie było maniaków, którzy z uporem równym mojemu, ba, przewyższającym go wielokrotnie, usiłowali budować jakieś wiecznie poruszające się machiny, marnując życie całe? Gdzie probierz wartości wysiłku, gdzie pewność, że rozwiązanie w ogóle istnieje? Zmusił się do czytania, przebiegł kilka stronic, ale nic nie rozumiał. Jestem jak wóz bez kierowcy - myślał - muszę sztucznie stwarzać sobie tor, po którym mogę się posuwać, i co jakiś czas przychodzi katastrofa: wyskakuję z szyn, wykolejam się, tracę grunt pod nogami. A Czwartek? O, jemu nie trzeba szyn, on sam jest kierowcą, sternikiem własnego losu. Mój Boże, jak on nie ma żadnych wątpliwości, jak rozumie, co można, a czego nie można. Niemal z podziwem wspominał zalety przyjaciela: jego umiar, spokój, równowagę duchową... Gdzież mi do niego! - pomyślał, westchnął i znowu czytał, aż doszedł do miejsca, w którym Weyl podaje swój znany przykład na względność wpływu czasu: „Na Ziemi mieszka dwu braci bliźniaków. Jeden z nich wyrusza w podróż międzygwiezdną na rakiecie pędzącej z ogromną szybkością. Po powrocie na Ziemię okazuje się on dużo młodszy od brata, który nie podróżował, albowiem we wszystkich ciałach materialnych, a więc i żywych organizmach, czas płynie tym wolniej, im szybciej się poruszają. Tak więc podczas gdy ziemski brat postarzał się o lat kilkadziesiąt, brat - podróżnik gwiazdowy przeżył ledwo lat kilkanaście”. Tutaj uwaga Topolnego znowu się rozproszyła. Wspomniał o tym, z jaką pewnością przed kilku miesiącami mówił do Siołły, że nie przyjąłby gotowego rozwiązania problemu, i usta wykrzywił mu ironiczny uśmiech. Cóż za bezczelna pewność siebie - pomyślał. Z książką wspartą o kołdrę, zapatrzył się nie widzącymi oczami. Hm, gdyby tak można wyprawić się w gwiazdową podróż i powrócić przeżywszy kilka lat, podczas gdy na Ziemi upłynie tymczasem wiek cały, może bym się dowiedział, czy synteza stellaru jest możliwa. Może do tego czasu odkryte zostaną jakieś nowe tajemnice jądra, otworzą się nie znane dziś drogi... Powoli ogarniała go senność. Odłożył książkę i zgasił lampę. Świat rozwiewał się, myśli topniały, nikły w ogarniającym wszystko mroku. Wtem drgnął jak od uderzenia. Uniósł głowę