Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Przy-przy-przypuszczam, że nadejdzie stamtąd. Potem ktoś przypomniał sobie, że jedyna droga do i z Lasu Duncton prowadzi przejściem dla krów pod drogą ryczących sów, na południowym wschodzie, więc posłano kilka kretów poprzez Pastwiska ku samej drodze i tam miały czekać cierpliwie na Tryfana. Przez dzień. Dwa... Po jakimś czasie zmieniły je inne i wokół przepowiedni Żywokosta zaczęły narastać wątpliwości. Poza tym co gderliwsi zaczęli sugerować, że żaden kret nie chce obcych w systemie, a ten kret oznacza może przy- bycie jakichś innych kretów, więc przybycie Tryfana może w końcu wcale nie jest takim dobrym pomysłem. Żywokost wszelako zachowywał spokój. Potrafił wyczuć, że Tryfan nadejdzie, ale nie potrafił określić kiedy. Potem listopad zamienił się w grudzień, zaczęto radośnie oczekiwać Najdłuższej nocy i większość krecich myśli jęła krążyć wokół innych spraw niż powrót Tryfana. Rzecz jasna, część z nich miała nadzieję, że powróci on akurat na tę świętą noc, ale większość mówiła: "Nie liczcie na to, minęło półtora kre- toroku od przepowiedni Żywokosta, a ani pyszczka na widoku i nie ma prawie kreta, który chciałby iść i podjąć obowiązki komitetu powitalnego. W każdym razie nie ja! Ja robiłem to już dwukrotnie!" Było to bliskie prawdy, bo większość z nich wciąż wędrowała w dół, do drogi ryczących sów, i na próżno czekała w zimnie na powrót Tryfana. W zasadzie było zaszczytem być tam wysłanym, ale... z nadejściem Naj- dłuższej Nocy kret ma ciekawsze rzeczy do zrobienia, a poza tym młodym trzeba przypomnieć pieśni i rytuały. Wreszcie nadeszła Najdłuższa Noc, a wraz z nią zwykłe dla tego okresu podniecenie. Obrzędy zaczęły się wczesnym popołudniem, kiedy światło zaczęło przygasać. Pojedynczo lub parami, a czasem trójkami krety pod- ążały korytarzami i po powierzchni ku Kamieniowi. Jedne szeptały swe własne modlitwy, inne wpatrywały się w skałę, która w zapadających ciemnościach wydawała się większa niż w rzeczywistości. Wielu przybywało, by spotkać starych przyjaciół, których nie widzieli czasem nawet od kilku kretolat, krety bowiem, jeśli tylko mogą je znaleźć, szanują spokój i ciszę; nikt nie przeszkadza tym, którzy są znani jako odludkowie. Wszędzie słychać było paplaninę i stłumiony śmiech. Świętujący przy- chodzili i odchodzili, a każdy pamiętał, by wyszeptać imię Lipy, on bo- wiem był pierwszym Białym Kretem i jego historię zawsze wspomina się i powtarza w Najdłuższą Noc. Chmury w górze przerzedziły się i zaczął wyłaniać się księżyc, był trochę zamglony, ale wystarczająco widoczny dla kreta. Dobry znak na nadchodzący cykl pór roku. Kret lubi, gdy w Najdłuższą Noc pokazuje się księżyc. Żywokost także poszedł do Kamienia. Zrazu prawie go nie zauważano, ale potem krety rozstąpiły się, bo wszyscy wiedzieli, że lubi w spokoju odmawiać swoje modlitwy. Kiedy skończył, Datka życzyła mu szczę- śliwej Najdłuższej Nocy, aczkolwiek uczyniła to nieco wstydliwie. Trą- cali się nawzajem przyjaźnie, na co inne krety patrzyły z przyjemnością, bo jeśli jakiekolwiek dwa krety powinny się połączyć, to właśnie tych dwoje. - A więc czy Tryfan przyjdzie dziś wieczór? - odezwał się z cie- mności jakiś kret, odważając się zadać pytanie, które dręczyło wszystkich. Wszyscy łudzili się, że tak będzie, chociaż niewielu ośmielało się do tego przyznać, gdyż nad tą właśnie Najdłuższą Nocą wisiała aura pustki i ocze- kiwania. - Jest bardzo blisko - rzekł Żywokost. - Wy-wydaje mi się, że przyjdzie. - Czy on jest bardzo srogi? - zapytał jakiś młodzik, bo pośród kreciąt Tryfan był bardzo sławny i krążyło o nim wiele opowieści. - Jest silny - odparł Żywokost. - Ale czy jest srogi? - Nie s-sądzę, - Żywokost uśmiechnął się. - Chyba że wobec wrogów. - Jest mądry, prawda? - Tak - stwierdził uzdrowiciel. - I zawsze tak dobrze wygląda - zachichotała młoda, urodzona po- przedniej wiosny samica, która jeszcze nie odbyła godów. Żywokost nic na to nie powiedział. - A więc czy mamy na niego czekać? - zapytał jeszcze inny kret. - N-n-nie. Czekanie sprawia, że sprawy toczą się wolniej - oświad- czył Żywokost. - Zjemy coś w norze zgromadzeń i opowiemy kilka historii. A na powierzchni mogą zostać ze dwa krety, aby go powitać. Tej nocy jednak nikt nie miał na to ochoty, sam Żywokost zaś nie mógł tego uczynić, bo musiał przewodniczyć uroczystościom. - Cóż - powiedział, niechętnie pozwalając prowadzić się w kory- tarze. - B-b-byłoby lepiej... - I wtedy pewna krecica, widząc, że Żywokost jest nieszczęśliwy, iż nie ma nikogo, kto by powitał Tryfana, opuściła ich niepostrzeżenie i powróciła na powierzchnię. - Gdzie jest D-D-Datka? - zapytał nieco później Żywokost, zauwa- żając jej nieobecność. Było mu smutno, bo w noce takie jak ta lubił mieć przy sobie swą starą przyjaciółkę. Ale nikt nie wiedział, gdzie zniknęła samica. Na powierzchni, obok Kamienia, Datka patrzyła w gęstniejący mrok i przez jakiś czas wsłuchiwała się w przytłumiony gwar i śmiech świętu- jących kretów. Westchnęła i odmówiła kilka modlitw, myśląc, że dla Żywokosta, który nie myśląc o sobie, tyle dał Lasowi Duncton, nie mogłoby być lepszego prezentu niż przybycie Tryfana. Jednakże..