Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Co więc znaczyło całe to gadanie o Estebanie? Czyż tamci dwaj nie tak mnie nazwali? — Ach — zawołał Bluber —John chciał sopie saszartofać. On fcale nie sną Afryki, nikty tu nie pył. Pefnie miszlał, sze pan jest krajofiec. John fszystkich krajofców nazywa Esteban. Pofiec, John, czy nie jest tak, jak mówię? — Ale chytry Żyd nie czekał na odpowiedź Johna. — Fidzi pan, sapłądziliśmy i jeśli pan fyprowadzi nas, sapłacimy, co pan sechce — niech pan pofie sfoją cenę. Człowiek–małpa niezupełnie im wierzył, ale ich pokojowy nastrój ułagodził go. Może zresztą była część prawdy w tym, co mówili. Może istotnie przypadkiem zaszli na to terytorium. Ale sprawa wzięcia go za Estebana wciąż go zaciekawiała. Chciał też dowiedzieć się, kto zabił Gobu, wielką małpę. — Proszę, siądź pan — nalegał Kraski. — Właśnie mieliśmy pić kawę. Zrobi nam pan wielką przyjemność, jeśli zechce napić się jej z nami. Nic się złego nie stanie, jeśli napiję się kawy z tymi ludźmi, pomyślał Tarzan. Flora nie myliła się, twierdząc, że jeżeli Tarzan posiadał jaką słabostkę, to było nią upodobanie do czarnej kawy. Nie przyjął ofiarowanego stołka, tylko przykucnął, ukazując w blasku ogniska doskonałe kształty swej postaci półboga. Peebles. Throck i Bluber przyglądali się w milczeniu, a Kraski poszedł przyrządzić kawę. Dwaj Anglicy na wpół tylko zdawali sobie sprawę ze swej pomyłki, a Bluber był pełen strachu. Jego bystrzejsza inteligencja szybko pojęła, że Kraski prawdziwie rozpoznał przybysza i że Peebles i Throck mylnie wzięli go za Estebana. Nie wiedząc o pomyśle Flory, lękał się, że Tarzan odkryje ich zamiary. Nie znając potęgi człowieka–małpy, nie drżał o życie, lękał się tylko utraty celów wyprawy. Bliski był płaczu na myśl o tym, gdy Kraski przyniósł kawę. Z ciemnego namiotu Flora Hawkes z niepokojem przyglądała się całej scenie. Przerażała ją myśl, że może zostać odkryta. Była ona pokojówką lady Greystoke w Londynie i w afrykańskim bungalowie i wiedziała, że lord Greystokc natychmiast by ją poznał, gdyby ją zobaczył. Ciągłe marzenia o bajecznych bogactwach Oparu, o których nasłuchała się z rozmów Greystoke’ów, rozbudziły w niej pragnienie posiąścia ich. Z wolna obmyśliła plan zdobycia dostatecznej ilości złotych sztab, by zapewnić sobie niezależność i bogactwo. Najpierw zainteresowała tą myślą Kraskiego. Ten zaś wciągnął do spółki dwu Anglików i Blubera. Ci czterej zdobyli pieniądze, niezbędne na pokrycie kosztów wyprawy. Flora poszukiwała człowieka, który mógłby z powodzeniem udawać Tarzana we własnej dżungli i znalazła Estebana Mirandę. Piękny, rosły, pozbawiony skrupułów Hiszpan, obdarzony aktorskimi zdolnościami, mógł doskonale naśladować jej byłego pana, zewnętrznie przynajmniej. Hiszpan, zgoliwszy brodę i przybrawszy się w strój, wzorowany na stroju, używanym w puszczy przez Tarzana, ćwiczył się usilnie w naśladowaniu swego pierwowzoru. Naturalnie, pojęcia nie miał o dżungli i nie odważyłby się na pojedynek z dzikimi zwierzętami, ale na drobniejszą zwierzynę polował przy pomocy włóczni i strzał i robił ciągłe próby ze sznurem, który należał do jego przebrania. Teraz Flora Hawkes widziała wszystkie swe dobrze obmyślone plany zagrożone zniweczeniem. Ze drżeniem spoglądała na Kraskiego, zbliżającego się do grupki przy ognisku. Kraski postawił dzbanek i filiżanki na ziemi, nieco za Tarzanem. Gdy napełniał filiżankę dla gościa, ujrzała, jak dolał do niej część zawartości butelki, którą mu dała w namiocie. Zimny pot wystąpił jej na czoło, gdy patrzyła, jak Kraski podawał filiżankę Tarzanowi. Czy ją weźmie? Czy się czego nie domyśli? A gdyby się domyślił, jak straszliwą karę wymierzy im wszystkim? Widziała, jak Kraski podawał filiżanki reszcie towarzystwa i jedną wziął sobie. Wszyscy pięciu wzięli się do picia. Nastąpiła reakcja. Wyczerpana i osłabiona padła na ziemię. Przy ognisku Małpi Tarzan wychylił swą filiżankę do ostatniej kropli. ROZDZIAŁ VI ŚMIERĆ I ZDRADA Po południu tego samego dnia, którego Tarzan odnalazł obóz spiskowców, wartownik stojący na zewnętrznym murze zrujnowanego grodu Oparu, dostrzegł oddział ludzi, zbliżający się od strony doliny. Mieszkańcy Oparu znali jednych tylko cudzoziemców — Tarzana, Janinę Clayton i ich czarnych Waziri. Legendy tylko wspominały o minionej przeszłości, gdy inni jeszcze obcy ludzie zjawiali się w Oparze. Niemniej od niepamiętnych czasów zawsze na szczycie zewnętrznego muru stała warta. Obecnie, zamiast licznych niegdyś i gibkich wojowników Atlantydy, sprawowało straż koślawe, kalekie stworzenie, ledwie przypominające człowieka. W ciągu długich wieków piękna rasa zwyrodniała, a wskutek krzyżowania z wielkimi małpami, mężczyźni nabrali wyglądu zwierzęcego. Kobiety zachowały piękne kształty i powabne, nawet piękne nieraz twarze. Przypisać to należy temu, że zapewne uśmiercano bezzwłocznie noworodki płci żeńskiej o wyglądzie małpim, płci męskiej zaś o czysto ludzkich cechach. Typowym okazem męskich mieszkańców Oparu był wartownik. Niska, przysadzista postać, kudłate włosy i broda, zarośnięte, niskie, w tył cofnięte czoło, małe, blisko osadzone oczka, wystające kły, krótkie, pałąkowate nogi, długie ręce, obrośnięte podobnie jak twarz, włosem, świadczyły o jego małpim pochodzeniu. Zauważywszy zbliżających się ludzi, zszedł z muru i pośpieszył do świątyni. Cadj, arcykapłan Oparu, wypoczywał w cieniu wielkich drzew, otoczony niższymi kapłanami. Strażnik przybiegł do niego zadyszany: — Cadj — zawołał — ludzie zbliżają się do Oparu! Jest ich co najmniej pięćdziesięciu. Dojrzałem ich, stojąc na warcie na zewnętrznym murze. Nic więcej nie mogę powiedzieć, bo są jeszcze bardzo daleko. Odkąd był tu wielki Tarmangani, nie pokazał się żaden człowiek w Oparze