Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Mieli nadzieję, że będą stanowić w ten sposób cele zbyt drobne, by standardowe czujniki mogły ich namierzyć. To Sam’l nauczył ją tego sportu. Mnóstwo czasu na odwet, tak, pod warunkiem, że szczęście nam dopisze, pomyślała, ale nie powiedziała tego głośno, tylko pomogła Sam’lowi zapiąć klamry. Nawet teraz, w samym środku nocy, wieża wciąż jaśniała tęczą barw. Marr i Senn spali niespokojnie, zwinięci niemal w jeden kłębek. Wydawało się, że minione lata nie zostawiły na nich śladu, wciąż wyglądali tak samo młodo jak wówczas, gdy zajmowali się kateringiem dla dworu Imperatora, gdzie Sten był młodym kapitanem, dowódcą Gurkhów, osobistej straży władcy. Może tylko sierść im lekko pociemniała, przechodząc w głębsze odcienie złota. Ale to wszystko. Obaj Milchenowie wciąż cieszyli się dostatkiem i hołdowali pięknu i miłości. Dla Stena byli więcej, niż przyjaciółmi, chociaż od lat go już nie widzieli. To oni wydali kiedyś wielkie przyjęcie, po którym Sten i Lisa Haines zostali kochankami. Marr obudził się nagle. Usiadł. Senn gwizdnął pytająco i zamrugał wielkimi oczami. - To tylko sen. - Nie. Grawiwóz. Nadjeżdża aleją. - Nie widzę. Śniło ci się. - Jest. Patrz. Jedzie bez świateł. - Kochany... Czuję jak chłodne palce wnikają w mą duszę. Zimno, coraz zimniej. W nocy, bez świateł. Jeśli się tu zatrzyma, udajmy że nas nie ma. Marr nie odpowiedział. - Nie otworzymy. W dzisiejszych czasach, gdy Imperator nie jest już taki, jak kiedyś, tylko głupiec wychodzi po północy z domu. Ci, którzy zjawiają się o takiej porze z pewnością nie są przyjaciółmi. Cisza. Wóz zatrzymał się przed domem. - Coraz zimniej. Też to czujesz? - Tak. - Do diabła. Kto to jest? - Nie wiem. - Nie zapalaj świateł. Może sobie pojadą. Marr poruszył smukłą dłonią i cztery lampy zalały parking blaskiem. - Aleś ty głupi - sapnął Senn. - Teraz już wiedzą, że jesteśmy w domu. Ale kim są? Marr zerknął przez okno. - Dwie istoty ludzkie. Mężczyzna i kobieta. Mężczyzny nie znam, ale kobietę chyba już widziałem. - Owszem. Ja też. Nosi broń. Wyłącz światła. - Znam ją - obwieścił Marr. - To ta policjantka. Wzywała mnie całe lata temu w jakiejś mglistej sprawie. Ciekawe. - Która policjantka... Aha, Haines. - Tak. Ta, która kochała Stena. - Zatem ucieka. Imperator szuka wszystkich, którzy go znali. A ona musi chyba coś wiedzieć, bo inaczej by nie uciekała. - Myśl, Senn. Czy sam nie uciekłbyś przed tym upiornym Poyndexem? Zwłaszcza po tym, jak osobiście zamordował Mahoneya? - Wyłącz światła. Wracaj do łóżka. Nie wtrącamy się do ludzkiej polityki. Widzisz, zawracają. Ktoś inny się nimi zajmie. Marr nie odpowiedział, wydało mu się, że słyszy czyjeś kroki na parkingu. - Pewien człowiek mówił mi kiedyś - odezwał się w końcu cicho i powoli, - że gdyby kazano mu albo wyprzeć się przyjaciela albo zdradzić ojczyznę, wówczas pragnąłby mieć dość siły, aby zostać zdrajcą. Przytulili się na chwilę, splatając wyrostki czuciowe. - Dobra - powiedział Senn odsuwając się. - Ale nie opowiadaj mi o lojalności i innych ludzkich powikłaniach. Po prostu chcesz znów mieć gości, by dla nich gotować. Zatoczył dłońmi półkole. I nagle wieża rozbłysła potokiem światła, witając Lisę Haines i Sam’la. Rozdział 7 U Wiecznego Imperatora znów było tłoczno. Klimatyzatory już pracowały na pełnych obrotach, a personelu wciąż przybywało. - Avri. - Tak, Wasza Wysokość? - Jak z operacją K-B-N-S-O? - Kiepsko, sir. Najlepsi nasi fachowcy robią co mogą, ale ludzie nie przyjmują ich wersji. - Która brzmi? - Że był to, cytuję, tragiczny wypadek, koniec cytatu, spowodowany przez atak Stena na stację. Że próbowaliśmy jedynie, cytuję, chronić niewinnych cywili, koniec cytatu. - Zmieńcie „niewinnych cywili” na „próbę ograniczenia nieuniknionych strat do minimum”. - Dziękuję, sir. - A potem weźmiecie się do kontrofensywy. - Czyli, sir? - Po prostu. Fale radiowe i inne to własność Imperium. Czyli moja. Zapowiedz, że cofniemy koncesję każdemu, kto będzie kłamał po swojemu, zamiast po mojemu. - Tak jest, sir... - Nie słyszę entuzjazmu w twoim głosie. Co jeszcze ich gryzie? - Boją się. Boją się, że następnym razem Sten zajrzy właśnie do nich. - Żaden problem. Anders. - Tak, Wasza Wysokość. - Zbierz nieco statków i oddziałów. Macie obstawić wszystkie większe rozgłośnie imperialne. I to tak, żeby pchła nie przeszła przez kordon. Zrozumiano? - Tak jest, sir. Ale nie mam już prawie nic do zebrania. Nie z takimi cięciami w budżecie. I tak wielką pomocą udzielaną naszym słabszym sojusznikom. Chyba, żeby sięgnąć po garnizony, ale one są bardzo rozproszone... - Zorganizuj to jakoś, Anders. Natychmiast. - Tak jest, sir. - I jeszcze jedno. - Tak, sir? - Nie zapomnę ci, jak spieprzyłeś sprawę tej audycji. - Tak jest, sir. Biorę na siebie pełną odpowiedzialność, sir. - Zamknij się, Anders. A w wolnej chwili pomyśl o tym miłym zakątku, gdzie poślę cię, gdy będzie już po wszystkim. O jakiejś zagubionej wysepce, na przykład. Wśród lodów. I pamiętaj, żeby była bardzo, bardzo mała, góra kilometr w każdym kierunku. A teraz bierz się do roboty. - Uff..