Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Drapieżników dotąd nie widziała, czuła jednak, że kręcą się gdzieś w pobliżu, słyszała bowiem ich odgłosy, przez co mrok budził w niej jeszcze większą trwogę. Las tętnił życiem. Nocą każdy dźwięk rozbrzmiewał dużo głośniej niż w dzień. Genevieve wzdrygnęła się, słysząc trzask łamanej gałązki, serce podeszło jej do gardła. Była pewna, że hałas spowodowało jakieś zwierzę, zaczęła się więc żarliwie modlić, żeby nie było większe i bardziej niebezpieczne od, powiedzmy, królika. Bóg jeden raczył wiedzieć, co zrobiłaby, gdyby do jej obozowiska zbliżyła się puma albo niedźwiedź. Przerażała ją myśl, że mogłaby stać się posiłkiem drapieżcy. Genevieve zaczęła sobie wyobrażać straszliwy moment śmierci. Dla uspokojenia zaczęła nucić jeden ze swoich ulubionych hymnów, nagle jednak uświadomiła sobie, że jego słowa mówią o śmierci i odkupieniu. Urwała i bezwładnie oparła się o drzewo. Wolno wyciągnęła przed siebie nogi, założyła jedną na drugą, i powiedziała sobie, że musi odpędzić zgubne myśli. Ta noc minie tak samo jak minęły dwie poprzednie. Wystarczy mieć szeroko otwarte oczy i na wszystko uważać. O spaniu naturalnie nie było mowy. Nie usłyszała nadejścia Adama. Nagle zorientowała się, że Adam siedzi obok niej z jej rewolwerem w dłoni. Tak ją zaskoczył, że aż krzyknęła. Chciała się poderwać, uderzyła plecami o drzewo i znowu krzyknęła. Omal nie umarła ze strachu. Jak, u licha, udało mu się tak bezszelestnie podejść? Postanowiła spytać go o to, gdy tylko będzie mogła wydobyć z siebie głos. Adam nie odezwał się słowem. Położył rewolwer na ziemi. Przez kilka sekund bezmyślnie gapiła się na broń i dopiero potem odwróciła się, by na niego spojrzeć. Jeszcze nigdy w życiu nie uszczęśliwiło jej tak czyjeś towarzystwo. Ale Adam nie sprawiał wrażenia zachwyconego jej widokiem. Sądząc po błysku w oczach i zaciśniętych zębach, musiał być bliski furii. Genevieve miała ochotę go uściskać. Zamiast tego jednak zmarszczyła czoło i przycisnęła dłoń do serca. - Przestraszył mnie pan. Wyraźnie nie miał na ten temat nic do powiedzenia. Genevieve znowu zaczerpnęła tchu i wyznała: - Nie słyszałam, jak pan nadchodzi. - Bo miała pani nie słyszeć. Patrzyli sobie w oczy przez chwilę, która zdawała się trwać wieki. Milczeli. Adam usiłował okiełznać złość, powtarzał sobie w myśli, że zdążył na czas, że nic złego jej się nie stało, że jest cała i zdrowa, przynajmniej na razie. Ale ulga jeszcze podsyciła jego gniew. Szczerze mówiąc, ścierały się w nim dwa pragnienia. Chciał pocałować Genevieve, lecz jednocześnie wbić jej trochę rozumu do głowy. Oparł się jednak obu pokusom. Genevieve patrzyła na niego mokrymi od łez oczami, w których malowała się wdzięczność, że nie będzie dłużej sama. - Co pani tutaj robi? - Obozuję. A co pan tutaj robi? - Przyjechałem po panią. Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. - Naprawdę? Dlaczego? Odpowiedział pytaniem na pytanie: - Dlaczego pani tak nagle wyjechała z rancza? Odwróciła głowę i wbiła wzrok w ogień. - Doszłam do wniosku, że czas na mnie. - To ma być odpowiedź? - Niech pan mówi ciszej - szepnęła. - Po co? - Nie chcę... Zwierzęta... - Co zwierzęta? - Jak nas usłyszą, zorientują się, że tu jesteśmy, i mogą podejść do obozowiska. Musiał bardzo uważać, żeby się nie uśmiechnąć. - Zwierzęta kierują się również zapachami. - Słyszałam niedawno głos pumy. - Ona nie będzie pani niepokoić. - Jest pan pewien? - Tak. Wyraźnie odprężona oparła się o niego. - Nie ma dzisiaj gwiazd. - Czemu wyjechała pani w środku nocy, z nikim się nie żegnając? Skąd ten pośpiech? Wprawdzie znał odpowiedź, ale był ciekaw, czy Genevieve powie mu prawdę. Gdyby tak się stało, byłoby to coś nowego. Zmarszczył czoło, przypomniał sobie bowiem jak kłamała na zawołanie. Mina Adama była wystarczająco groźna, by Genevieve zjeżyły się włosy. Zesztywniała. - Wiem, że pan jest zły, ale... - No pewnie, że jestem zły. - Dlaczego? Adam pokręcił głową