Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Wychodząc, tłumaczył sobie, że właściwie nie skłamał ojcu Bauerowi. ů Niemiec nie określił bowiem dokładnie, z którymi amerykań- skimi przyjaciółmi ma się spotkać. Swoje pierwsze kroki skierował do YMCA, gdzie spytał nieśmiało recepcjonisty: - Jak długo trzymacie listy, jeśli nikt ich nie odbiera? - W nieskończoność - odpowiedział urzędnik. - Mój szef ma fioła na tym punkcie. Leżą u nas listy z lat pięć- dziesiątych, które już kompletnie pożółkły ze starości. - Czy ma pan może coś dla Timothy'ego Hogana?- spytał Tim, czując, jak przechodzą mu zimne ciarki po plecach. - Zaraz zobaczę - odpowiedział recepcjonista, zaczynając szukać pod literą H. Wreszcie spojrzał na Tima i powie- dział: - Przykro mi, ale nie ma niczego na nazwisko Hogan. Tim miał trudności z oddychaniem. Pozostała mu jeszcze tylko nikła nadzieja. - Jeśli wolno mi spytać - czy jest może coś dla Debory Lurii? Recepcjonista przerzucił korespondencję pod literą L i od- powiedział: - Przykro mi, ale również nie ma. - Czy to oznacza, że prawdopodobnie odebrała list?- spytał Tim z rosnącym podnieceniem. Młody mężczyzna uśmiechnął się, rozbawiony jego niepo- kojem. - To całkiem logiczny wniosek. Tim wybiegł z budynku i puścił się ulicą wysadzaną cyp- rysami w kierunku centralnego dworca autobusowego. Wprost frunął na skrzydłach nadziei. Jeszcze przed wyjazdem z Włoch Timothy zorientował się dokładnie, nie tylko gdzie leży kibuc Debory, lecz również którym autobusem dostanie się tam z Jerozolimy. Podczas ostatnich, pełnych napięcia dni w Rzymie, jak mógł, oszczędzał swoje kieszonkowe, żeby mieć więcej pieniędzy na podróż. Teraz jego poświęcenie zostało nagrodzone. O jedenastej czterdzieści wsiadł do autobusu jadącego do Twerii - skąd już tylko krótki spacer dzielił go od kibucu Kfar Ha-Sharon. W czasie podróży kierowca zwracał uwagę pasażerów na miejsca, związane z najdramatyczniejszymi wydarzeniami z Biblii. W zwykłych okolicznościach Timothy przyglądałby się z za- partym tchem mijanym widokom, słuchając komentarza kie- rowcy: "Po prawej widzicie starożytną Betanię, ojczyznę sióstr Marii i Marty, gdzie Jezus wskrzesił ich brata Łazarza". Tym- czasem zupełnie nie potrafił się skoncentrować. Znajdował się w stanie przypominającym hipnozę, nie był jednak na tyle otępiały, by nie czuć przejmującego strachu. Jak zareaguje Debora? Przecież przeczytała jego list, ale nie zostawiła od- powiedzi. Gdy zbliżali się do Afuli, Tim zauważył po lewej stronie drogowskaz z napisem Nazaret. Jak to możliwe, że nie poczuł wzruszenia? Czy jego uczucia do Debory są silniejsze nawet od jego miłości do Chrystusa? 28 Debora - Deboro... Deboro! Pracowała właśnie w polu, gdy zobaczyła jednego z dziesię- ciolatków, biegnącego ku niej na złamanie karku. - Uważaj, Motti - ostrzegła go. - Nie hodujemy tutaj tłuczonych ziemniaków. Otarła czoło chusteczką zabrudzoną już od porannego potu. - Deboro - zawołał znowu chłopiec - Boaz chce cię zobaczyć! - Mamy przerwę na lunch za pół godziny - powiedziała, prostując się. - Czy to nie może poczekać? - Kazał, żebyś przyszła natychmiast. Debora westchnęła, wbiła widły w kopczyk ziemi i ruszyła ciężkim krokiem w stronę biura kibucu. Gdy była już w połowie drogi, uderzyła ją nagła myśl. Może zachorował ktoś z jej rodziny - albo jeszcze gorzej? Jej zdener- wowanie rosło. Boaz nie wezwałby jej z pola z błahego powo- du. Bez wątpienia to jakieś złe wiadomości. W poczekalni znajdowało się troje kibucników. Dwie siwo- włose kobiety pisały na maszynie, a osiemdziesięciodwuletni Jonah Friedman manipulował przy centralce telefonicznej. - Jonah - spytała drżącym z przestrachu głosem Debo- ra - co to za nie cierpiąca zwłoki sprawa? Staruszek wzruszył ramionami. - Ja nic nie wiem. Jestem tylko recepcjonistą. Czy mam powiedzieć Boazowi, że jesteś tutaj, czy najpierw się od- świeżysz? - Po co mam się "odświeżać"? - spytała niecierpliwie. - No cóż - rzekł Jonah z przepraszającym uśmiechem- jesteś trochę szmucik tu i tam..