Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Do pracy nie poszedBem. ChowaBem si pod Bó|ko, wiedzc, czym to grozi w razie odkrycia. UdaBo si. W cigu dnia poczuBem wyrazn popraw. Wieczorem nawet zjadBem troch kartofli upieczonych na blasze |elaznego piecyka. & Tej nocy jako[ nie mogli[my usn. Z dala grzmiaBa artyleria. Nad ciemnym horyzontem bBdziBy [wiatBa reflektorów. Rano nie wyszli[my do pracy. W poBudnie uszykowano nas do wymarszu z obozu. {elazny zapas kartofli rozdzielili[my midzy siebie. Na par dni starczy. Nie uszli[my I daleko. W sosnowym lesie staB dBugi pocig towarowy. ByBo 408 to to samo miejsce, w którym dwa tygodnie temu wyBadowano nas po piciodniowej podró|y. Kilkadziesit bydlcych wagonów byBo ju| zaBadowanych wizniami z poprzedniego obozu. Nas wpakowano do jednego z wyjtkowo du|ych wagonów w pobli|u lokomotywy. Zaraz urzdzili[my si, zawieszajc  hamaki" w poprzek wagonu. Zrodek jak zwykle zajmowali esesmani. ByBo ich dwóch. Jeden starszy i tgi o poczciwej gbie bawarskiego chBopa, drugi mBodszy, ponury i zBo[liwy. Wida byBo, |e tych dwóch nie lubi' si. Siedzieli na dBugiej Bawce, tarasujcej otwarte drzwi wagonu. Pod Bawk le|aB pies, do którego ten mBodszy czule przemawiaB, podtykajc mu pod nos surowe miso. MiaB tego peBne wiadro. Na pro[b jednego z nas, by daB nam kawaBek ochBapa, warknB jak zBy pies, nie przestajc karmi prze|artego ju| pupila, ze wstrtem odwracajcego gBow od podtykanego mu misiwa. W koDcu psu zaczBo si odbija, po czym wyrzygaB si. Musieli[my po nim sprztn. Bawarczyk z odraz i nie ukrywan nienawi[ci spogldaB na swego koleg i przekarmionego psa. Gdy tylko si [ciemniBo, pocig ruszyB. Zasnli[my szybko, zmczeni poprzedni nie przespan noc. RozdziaB CV ObudziB nas chBód poranku. Ku niezmiernemu zdziwieniu spostrzegli[my, |e stoimy w tym samym lasku, gdzie wieczorem nas zaBadowano. Teraz kazano wysiada. Po chwili byli[my z powrotem w du|ym obozie, tak przypominajcym Birkenau. Lager byB przepeBniony. Od czasu jak przeniesiono nas do arbeitslagru, przybyBy tysice wizniów spdzonych tu z ró|nych stron. Wikszo[ koczowaBa na obszernym polu rozcigajcym si od baraków a| do szosy odgrodzonej od obozu drucianym parkanem. Niektórzy gromadzili si wokóB ognisk, które wolno byBo rozpali, inni waBsali si du|ymi grupami, polujc na nielicznych wizniów przyprowadzonych tej nocy z jakiego[ obozu, gdzie zostali obdarowani paczkami Czerwonego Krzy|a, na ich zgub  niestety. Bo je[li nie oddaB kto[ paczki dobrowolnie, zabierano mu j siB. Ci, którzy zd|yli je spo|y, znalezli ciche, zdawaBoby si, schronie- 409 nie w latrynach, mczeni biegunk, co zreszt nie przeszkadzaBo im dalej konsumowa resztek tBusto[ci zawartych w paczkach. OszalaBa z gBodu banda wpadaBa do latryn gdzie po krótkiej bezpardonowej walce, zdobywszy nie dojedzone resztki, topiBa nieszcz[ników w doBach kloacz-nych. Byli te| tacy, którzy zadowalali si ludzk padlina walajc si niemal na ka|dym kroku. WBa[nie w teJ chwili kapowie prowadzili  kanibala" do sterty trupów z których jeden, pozbawiony po[ladków, staB si ofiar ludo|ercy. Po chwili jego zwBoki le|aBy obok trupa z wycitymi po[ladkami. Jeden z wizniów [cigaB ju| z niego dobre jeszcze buty. W obozie panowaBo bezprawie