Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Gdyby chcieli nas zabić, już bylibyśmy martwi. Zachowaj spokój. Rób, co mówią. Liz popatrzyła na męża i mocno ścisnęła jego dłoń. Potem odwróciła głowę w stronę zakrwawionych zwłok ich nieszczęsnego przewodnika. Przywódca terrorystów przeszedł przed ustawionymi w szeregu turystami, przyglądając się każdemu z nich. Zatrzymał się na sekundę przed Jimem. Douglas stał w niemiłosiernie palącym słońcu i spoglądał w zimne oczy okrutnego wroga. Nie mógł dostrzec jego twarzy, ukrytej pod zawojem ritry, ale oczy terrorysty mówiły bardzo wiele. Jim nie odczuwał takiej nienawiści od czasów, gdy walczył w Wietnamie. Niech szlag trafi tego sukinsyna, pomyślał. To nie są bandyci, to terroryści. Człowiek z pistoletem stanął przed rzędem turystów, pozostali ustawili się za jego plecami. - Nazywam się Jurij Terrek - powiedział. - Wy wszyscy jesteście wrogami Bractwa, a teraz staliście się naszymi jeńcami. Zostaniecie ukarani za zbrodnie przeciwko ludzkości, jakie Stany Zjednoczone i inne mocarstwa zachodnie ośmieliły się popełnić. Stojąca obok Jima sześćdziesięcioletnia wdowa z Kanady zaczęła się modlić. Douglas rozmawiał z nią w autobusie. Powiedziała mu, że nazywa się Mary Uley i oszczędzała przez dwa lata, aby pojechać na wycieczkę do Ziemi Świętej i Egiptu. - Każdemu z was zadam pytanie, a wy udzielicie odpowiedzi - poinstruował zwięźle Terrek, jakby wydawał komendę psu. Stał z lewą ręką opartą na biodrze, w prawej trzymał pistolet z lufą skierowaną do góry. - Jeżeli nie odpowiecie, zostaniecie rozstrzelani. Jeśli się poruszycie, też zostaniecie rozstrzelani. Turyści stali jak skamieniali. Terrek podszedł do tęgiej Niemki i popatrzył w jej przerażone oczy. Jeden z jego podwładnych zaśmiał się. - Narodowość? - zapytał Terrek ponurym tonem. - Deutsche - odpowiedziała z gniewem; w jej oczach tlił się opór. - Może powinienem zastrzelić pani męża - Terrek oparł zimną lufę pistoletu na nosie Karla. - Czy chciałaby pani zobaczyć, jak mózg męża rozpryskuje się na piasku? - Nein... bitte - błagała Helga. Terrek roześmiał się i zwrócił się do Karla. - Deutsche - odpowiedział Karl słabym głosem, wpatrując się w piasek pod nogami. Terrek opuścił pistolet i ruszył dalej. Następna w kolejce była Mary. - Kanadyjka - powiedziała z łkaniem; w ręku trzymała różaniec. Terrek odebrał jej różaniec, rzucił go na ziemię i wdeptał butem w piach. Mary skamieniała z przerażenia. Teraz Rosjanin podszedł do Jima. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Douglas zawsze nienawidził tyranów, a ten facet reprezentuje najgorszy typ. Widać to było w jego oczach - nienawiść, która nigdy nie zgaśnie. Jim znał to spojrzenie. Wiedział również, co będzie dalej. - Jesteś Amerykaninem - stwierdził Terrek. - Zdradza cię arogancja. Od kilku tygodni nie zabiłem Amerykanina. Jim nie odpowiadał. Starał się nie prowokować terrorysty. Terrek szybkim ruchem przyłożył mu pistolet do czoła i nacisnął spust. Głos wystrzału niósł się echem po okolicznych wzgórzach. Jim Douglas osunął się na ziemię. Jego krew opryskała Elizabeth. Liz krzyknęła i uklękła obok ciała ukochanego męża. Nagle od wschodu nadleciały dwa duże helikoptery. Wylądowały kilkaset metrów od turystów. Ich obracające się śmigła wywoływały potężny wiatr, który porywał pustynny piasek jak huragan. - Niech to będzie dla was przykładem. Wykonujcie moje rozkazy, a reszta z was przeżyje - Terrek przekrzykiwał hałas pracujących silników. - Jest tu trzydzieści osiem... obecnie trzydzieści siedem... osób. Bądźcie posłuszni, a zostaniecie uwolnieni we właściwym czasie. Dla Elizabeth Douglas czas się zatrzymał. Klęczała na piasku, trzymając głowę Jima na kolanach; krew męża pobrudziła jej szorty. Terrek dal znak człowiekowi, który stał obok niego. Ten skinął na pozostałych terrorystów, żeby zagonili jeńców do śmigłowców. - Wszyscy do helikopterów, natychmiast! - krzyknął. Grupa złożona z dziewiętnastu kobiet, piętnastu mężczyzn i trojga dzieci posłusznie brnęła przez piach pustyni. Tylko Liz się nie poruszyła. Nadal klęczała, trzymając w objęciach ciało męża. Podniosła głowę i spojrzała w zimne oczy Terreka. - Nie zostawię go - powiedziała. Terrek wycelował pistolet w jej głowę. Helga i Karl, oddaleni o kilka kroków, rzucili się, by ją odciągnąć na bok. - Zabierzcie stąd tę amerykańską zdzirę, zanim ją zastrzelę - warknął Terrek. Helga i Karl ciągnęli Elizabeth w kierunku czekających helikopterów. - Nie mogę go tutaj zostawić! - krzyknęła Amerykanka. - Musisz - odrzekła Helga, popychając Liz do przodu, w kierunku drzwi śmigłowca; jej głos drżał. - Musisz. 12 listopada, godzina 13