Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Przejechały przez Phoenix. - Zakurzona dziura - podsumowała Vikki. Pewnego upalnego wieczoru siedziały na kocu rozłożonym na masce wynajętego samochodu i oglądały zachód słońca. Pustynia Sonora, pokryta białymi saguaros, rozciągała się przez setki kilometrów południowo-wschodniej Arizony. Na tej największej pustyni w Ameryce Północnej, obejmującej większość terytorium Arizony, rośnie 298 gatunków kaktusów. W pobliżu wznosi się pasmo gór Maricopa. Błękitne niebo odcina się ostro od czerwonawej ziemi. Czasem słychać zająca ścigającego pozostającą wcześniej w absolutnym bezruchu jaszczurkę; poza tym na pustyni panuje absolutna cisza. Dziewczęta siedziały na masce, opierając się o przednią szybę. Anthony bawił się na ziemi, jak każdy dwulatek zainteresowany wyłącznie tym, jak się najbardziej ubrudzić i złapać węża, niekoniecznie w tej kolejności. - Anthony - powiedziała Vikki, ocierając pot z czoła. - Wstawaj natychmiast. Nie wiesz, że węże połykają swoje ofiary w całości? - Już dobrze, Vikki - zaprotestowała Tatiana. - Wystarczy. - W całości, Anthony - powtórzyła Vikki. - Ja już duży. I chcę małego węża. - Jak na dwulatka Anthony miał zdumiewająco bogaty zasób słów. - Nie jesteś wcale duży. Jesteś jeszcze małym chłopcem. - Vikki. - Co? Tatiana nie odpowiedziała, spojrzała tylko groźnie na przyjaciółkę. - Dlaczego to robisz? Wypowiadasz tylko moje imię, a ja mam od razu wiedzieć, o co ci chodzi. Co jest? - Wiesz doskonale. - Nie, nie przestanę. Nie boisz się o niego? - Nie — odparła Tatiana. — Anthony, znajdziesz wąż, powiesz mnie. Zabierzemy go do Nowy Jork i ugotujemy. - To będzie bardzo miła odmiana po bekonie. Na twoje następne urodziny. - Vikki pociągnęła spory łyk wody. - W prezencie kupię ci książkę, jak być dobrą matką, książkę kucharską i podręcznik gramatyki. Bo chyba zaczynasz się cofać. - Cofać? - Nie ma sprawy. Ale tak poważnie, Taniu, jadasz orzeszki firmy Planter? - Co? - Orzeszki firmy Planter. - Nie, nie lubię orzeszków. - Jaki napis znajduje się na reklamie na Times Square? Mijałyśmy ją parę dni temu. - Nie wiem. Chyba: „Orzeszki Planter: torebka dziennie doda ci energii". - No właśnie. Bardzo dobrze. Gdybyś ty układała ten slogan, brzmiałby następująco: „Orzeszki Planter: torebka w dzień: doda tobie energia". Widzisz różnicę? - Nie - odparła z powagą Tatiana. - O Boże. Tatiana odwróciła się, by ukryć uśmiech. Wyjęła z torby butelkę coca-coli i podała ją Vikki. - Napij się coca-coli. Napój, który orzeźwia. - Bardzo dobrze! - Vikki się uśmiechnęła. Anthony nie znalazł węża, ale poszukiwania mocno go wyczerpały. Wspiął się na kolana Tatiany z rączkami oblepionymi brudem i mocno się do niej przytulił. Podała mu butelkę z wodą. - Piękny, prawda? - powiedziała Tatiana, nie patrząc na Vikki. - Twój synek? Tak. Ale pustynia jak pustynia, nic ciekawego. Choć mimo wszystko to miła odmiana. Tyle że nie chciałabym tu mieszkać. Nic tu nie rośnie, tylko kaktusy. - Wiosną kwitnie mnóstwo dzikich kwiatów. Musi być wtedy naprawdę pięknie. - Wiosną w Nowym Jorku też jest pięknie. Tatiana milczała jakiś czas. - Pustynia jest naprawdę niesamowita - odezwała się w końcu. - Jest w porządku. Widziałaś kiedyś step? - Tak. Ale to zupełnie coś innego. Na stepie jest zimno i szaro. Zgoda, teraz jest tu ponad trzydzieści stopni, ale w grudniu, w okolicy świąt, będzie dwadzieścia. Słońce wysoko na niebie. Nie będzie wcale ciemno i ponuro. W grudniu będę mogła chodzić tylko w bluzce z długimi rękawami. - Co noszą zimą w Arizonie? -pyta Dasza Aleksandra. — Koszule z długimi rękawami. - No, teraz już wiem, że to bajki. Opowiedz je Tatianie. Ja jestem za stara. - Taniu, ty mi wierzysz, prawda? - Tak. - Chciałabyś mieszkać w Arizonie, krainie wiecznej wiosny? - Tak, Aleksandrze. - Ale teraz można się tu upiec - powiedziała Vikki. - Ruszajmy, zanim zamienimy się w jajecznicę. Tatiana wzdrygnęła się lekko, by odpędzić wspomnienia. - Tak tylko sobie mówię. Pustynia w niczym nie przypomina stepu. Podoba mi się tutaj. - Ależ to zupełne pustkowie. - Wiem. To fantastyczne. Ani żywego ducha. - I to uważasz za fantastyczne? - W pewnym sensie... tak. - Trudno sobie wyobrazić, by ktoś chciał kupić tu ziemię i zamieszkać na stałe. Tatiana odchrząknęła. - A gdyby zrobiła to twoja przyjaciółka? - Która? - Ja. - Chcesz tu zamieszkać? - Vikki urwała i odwróciła głowę. -A może chcesz tu kupić ziemię? - spytała z niedowierzaniem. - Spróbuj sobie wyobrazić, że kupiłam kawałek porośniętej kaktusami ziemi na skraju pustyni Sonora. - Nie, to przekracza moje możliwości. Tatiana milczała. - Kupiłaś? Skinęła głową. - Ten kawałek? - Tak. - Kiedy? - W zeszłym roku. Kiedy przyjechałam tu z Anthonym. - Wiedziałam, że powinnam była z tobą jechać! Dlaczego? I za co? - Spodobało mi się tutaj. - Spojrzała na pustynię rozciągającą się aż do stóp gór. - Nigdy nie miałam nic własnego. Kupiłam ją za pieniądze, które przywiozłam ze sobą ze Związku Radzieckiego. Za pieniądze Aleksandra. - Boże święty, ale dlaczego akurat ten kawałek? - Vikki spojrzała na nią zdumiona. - Założę się, że kupiłaś go bardzo tanio. - Bardzo. Ziemia kosztowała tylko cztery istnienia. Harolda. Jane. Aleksandra. I Tatiany. Przytuliła mocniej Anthony'ego. - Hmmm. Szykujesz więcej takich niespodzianek? - spytała Vikki, przypatrując się jej uważnie. - Czy to już koniec? - Koniec. - Tatiana się uśmiechnęła. W milczeniu podziwiała rozciągającą się przed nimi pustynię, góry Maricopa, zachód słońca, potężne kaktusy i dziewięćdziesiąt siedem akrów Stanów Zjednoczonych, które nabyła za cztery tysiące osiemset pięćdziesiąt dolarów. Rozdział trzydziesty pierwszy Oswobodzenie Colditz, kwiecień 1945 Amerykanie wyzwolili Colditz w kwietniu po trzech dniach walk. Przynajmniej takie chodziły pogłoski, bo choć Aleksander słyszał wystrzały, to na dziedzińcu zobaczył tylko garstkę Amerykanów. Udało mu się do nich podejść i poprosić o papierosa. Kiedy pochylał się nad podsuniętym przez jednego z szeregowców ogniem, powiedział po angielsku, że jest Amerykaninem. Nazywa się Aleksander Barrington i jeśli uda się to potwierdzić, może ktoś będzie mógł mu pomóc. Amerykański żołnierz roześmiał się tylko i odparł: - Tak, a ja jestem królem angielskim. Kiedy Aleksander otworzył usta, by odpowiedzieć, zjawił się Uspieński i też poprosił o papierosa. Aleksander pomyślał, że będzie miał jeszcze jedną okazję, by z nimi porozmawiać, ale okazało się, że był w błędzie