Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Do wszystkich diabłów, myślę sobie, kiedyż wreszcie wyjdzie ten idiota, który tam siedzi? Prawdopodobnie to wszystko nie byłoby problemem, gdyby użycie ustępu rozkładało się równomiernie. Gdyby nie było rush hour - jak ten ranek. Również o północy jest duże zapotrzebowanie, ponieważ wachta na pomoście i wachta maszynowa mają zmianę jednocześnie. Ośmiu ludzi naraz chce wtedy dostać się do ustępu. Ubiegłej nocy widać było, że ostatni z czekających skręcali się, jakby ich ktoś kopnął w brzuch. Wreszcie otwierają się drzwi do ustępu. Pierwszy oficer! Błyskawicznie chwytam moje rzeczy i prawie wyrywam pierwszemu klamkę z ręki. W ustępie nad małą umywalką jest jeszcze kran na słodką wodę. Słodka woda, której tak czy inaczej starcza tylko do umycia zębów i otarcia się szmatką, nie płynie. Mogę skorzystać z kranu do słonej wody i za pomocą odpowiedniego mydła również uzyskać trochę piany. Nie wezmę do ust tego słonego rosołu. Gdy wracam do mesy, wszyscy siedzą jeszcze dokoła stołu, milcząc za przykładem dowódcy. Z głośnika pyta ckliwy głos: Czy nadal kochasz mnie? Wczoraj mówiłeś: nie... Główny mechanik wzdycha i wywraca oczy jak komediant ze szmirowatej sztuki. Pociągam duży łyk kawy i popłukuję nią usta, aż robi się pienista, przeciskam brązowy sok przez wąziutkie odstępy między zębami, przetaczam ją od lewego policzka do prawego, zmywając wszystkie pozostałości oleju i śliny, i potem połykam tę pianę razem z całym szlamem. Uch! Już daje się lepiej oddychać przez usta. A teraz mocny haust powietrza przez nos i połknąć razem ze wszystkim. Teraz trakt nosowo-gardlany jest wolny. Także kawa smakuje lepiej. Mechanik z pewnością miał rację. Po śniadaniu dowódca z nieukrywaną niechęcią bierze się do zapisów w dzienniku wojennym. Szkolenie podchorążych każe rozpocząć za godzinę. Główny mechanik znika znowu gdzieś na rufie, a pierwszy oficer zajmuje się jakimiś papierkami. Stołowy zbiera naczynia: normalna rutyna okrętowa. Kiedy w drodze do przedziału rufowego przechodzę znowu przez centralę, okrągły wycinek włazu kiosku jest nadal wypełniony czarną nocą. Z góry płynie chłodne i wilgotne powietrze. Dalej, na pomost! - mówię do siebie i stawiam lewą stopę na aluminiowej schodni, jakkolwiek nie mam najmniejszej chęci do wyjścia. Tak... A teraz prawa noga do góry! Jestem już na wysokości sternika, który siedzi w kiosku, zgarbiony nad swymi lekko błyszczącymi szybami. - Jeden na pomost? - Tak jest! - Głos drugiego oficera. Wysuwam głowę nad zrębnicę i życzę wszystkim dobrego dnia. Trwa pewną chwilę, nim moje oczy przyzwyczajają się do ciemności i mogą rozróżnić horyzont. Wysoko na niebie błyszczy jeszcze kilka bladych gwiazd. Na wschodzie przebija się stopniowo czerwona tkanina światła. Horyzont staje się, takie odnoszę wrażenie, coraz jaśniejszy. Stopniowo rozjaśnia się również woda. Wstrząsa mną dreszcz. Starszy sternik wychodzi na górę. Bez słowa rozgląda się, siąka nosem i rozkazuje podać sekstant. - Stoper gotowy? - woła w dół zachrypłym głosem. - Tak jest! - słychać jak z dużej odległości. Starszy sternik wycelowuje instrument na Saturna i prawe oko wciska w okular. Przez chwilę trwa tak z pochyloną głową i ściągniętą twarzą, potem opuszcza sekstant i jednocześnie kręci śrubą noniusza: ściąga Saturna z nieba i sadza go dokładnie na horyzoncie. - Uwaga... Saturn... Zero! - woła w dół. W centrali mierzy się czas stoperem. Starszy sternik ma kłopoty z odczytaniem w mroku cyfr skali: - Dwadzieścia dwa stopnie, trzydzieści pięć minut - melduje w dół. Według czasu i wysokości gwiazdy można teraz wyliczyć linię obserwacji. Z każdego punktu tej prostej widzi się o tym samym czasie obserwowaną gwiazdę pod tym samym kątem. Jednak jedna linia nie określa jeszcze położenia okrętu - potrzebna nam jest druga. Starszy sternik znowu wycelowuje sekstant. - Uwaga... Jowisz... Zero! Przerwa, a potem: - Czterdzieści dwa stopnie, dwadzieścia siedem minut! - Starszy sternik ostrożnie podaje sekstant w dół, a potem sam schodzi. Złażę za nim. Na dole ściąga kurtkę i przyciska się do stołu nakresowego. Starszy sternik nie ma obszernej kabiny, jak oficerowie nawigacyjni dużych statków. Malutki stoliczek w centrali, po lewej burcie w chaosie przełączników, rur głosowych i zaworów musi mu wystarczyć. Nad stolikiem jest szafa na sekstant i lunetę, obok półka z tabelami i podręcznikami morskimi, tablicami pływów i azymutów, podręcznikami żeglarskimi, spisami latarni morskich, tabelami meteorologicznymi. Sternik bierze ołówek i rachuje. Z sinusami, kosinusami, tangensami, kotangensami i ich logarytmami znajduje się na poufałej stopie. - Właściwie to całkiem pocieszające, że posługujemy się nadal gwiazdami - mówię, aby tylko przerwać milczenie