Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Ale nie poszedłem prosto do biura. Była prawie jedenasta, istniała więc niemała szansa, że sąd już rozpoczął sesję przewidzianą na ten dzień, uśmiechnąłem się więc i zacząłem przepychać do sali przesłuchań. Była zatłoczona. Zawsze była zatłoczona, bo podczas przesłuchań można było zobaczyć wiele znanych osobistości. W swej próżności pomyślałem, że również się do nich zaliczam i wchodząc sądziłem, że wiele głów zwróci się w moją stronę. Nie było żadnych głów i żadnego odwracania. Wszyscy gapili się na pół tuzina wychudzonych, brodatych indywiduów w afrykańskich tunikach i sandałach, siedzących przy barierce po stronie sali przeznaczonej dla powodów, pijących Coca-colę i chichoczących do siebie. Starcy. Nie co dzień można było ich oglądać. Pogapiłem się na nich jak wszyscy, aż poczułem dotknięcie na ramieniu i odwróciłem się, by ujrzeć Maitre Ijsingera, mojego prawnika z krwi i kości, patrzącego na mnie z wyrzutem. - Spóźnił się pan, Mijnheer Broadhead - szepnął. - Sąd zauważy pana nieobecność. Ponieważ Sąd zajęty był właśnie poszeptywaniem i wykłócaniem się o to, czy dziennik pierwszego badacza, który odkrył tunel Heechów na Wenus można uznać za materiał dowodowy, szczerze w to wątpiłem. Ale jak się płaci prawnikowi tyle, co ja Maitre Ijsingerowi, to nie po to, żeby się z nim kłócić. W nadziei, że odkryte przez nich przy pierwszej wizycie na Ziemi australopiteki w końcu wyewoluują tworząc cywilizację techniczną, Heechowie zdecydowali się zachować złożoną z nich kolonię w czymś w rodzaju zoo. Ich potomków nazwano "Starcami". Oczywiście, Heechowie pomylili się w swoich prognozach. Australopiteki nigdy nie nabyły inteligencji, jedynie wymarły. Dla ludzkiej rasy była kubłem zimnej wody refleksja, że tzw. "Niebo Heechów", czyli największy i najbardziej zaawansowany technologicznie statek kosmiczny, jaki widziała ludzkość, był w rzeczywistości tylko czymś w rodzaju klatki z małpami. Oczywiście, nie było żadnego powodu prawnego, żebym w ogóle mu płacił. Jeśli o cokolwiek w ten sprawie chodziło, to o wniosek Cesarstwa Japonii o rozwiązanie Korporacji Gateway. Uczestniczyłem w niej, jako znaczący udziałowiec w przedsięwzięciach czarterowych S. Ja., gdyż Boliwijczycy wystąpili z wnioskiem o zakazanie lotów czarterowych twierdząc, że finansowanie kolonistów było równoznaczne z "przywróceniem niewolnictwa." Kolonistów nazywano w nim "wziętymi w niewolę chłopami pańszczyźnianymi", a ja, wraz z innymi, zostałem określony jako "niecny wyzyskiwacz ludzkiej niedoli". Co tu robili Starcy? Cóż, również byli stroną postępowania, gdyż twierdzili, iż S. Ja. jest ich własnością - oni i ich przodkowie żyli tam od tysięcy lat. Ich pozycja w sądzie była nieco skomplikowana. Pozostawali pod opieką rządu Tanzanii, gdyż uznano, że to właśnie Tanzania była ich pierwotną ziemską ojczyzną, ale Tanzania nie była reprezentowana na sali sądowej. Tanzania bojkotowała Pałac Sprawiedliwości z powodu niekorzystnej dla niej decyzji dotyczącej pocisków woda-ziemia, wydanej rok wcześniej, więc ich sprawami zajmował się Paragwaj, który w istocie był stroną bezpośrednio zainteresowaną z powodu sporu granicznego z Brazylią, która z kolei była obecna jako państwo, gdzie znajdowała się siedziba Korporacji Gateway. Nadążacie za tym wszystkim? Bo ja nie i dlatego zatrudniłem Maitre Ijsingera. Gdybym pozwalał sobie na angażowanie się w każdy głupi proces o parę milionów dolarów, nie wychodziłbym przez cały dzień z sali sądowej. Mam zbyt wiele do roboty z pozostałymi aspektami mojego życia, więc w normalnych warunkach rzuciłbym do walki prawników i spędzał czas w znacznie sensowniejszy sposób, plotkując z Albertem Einsteinem albo brodząc przy brzegu Morza Tappajskiego z moją żoną. Teraz wszakże było kilka szczególnych powodów dla mojej obecności. Zobaczyłem jeden z nich, wpół śpiący, siedzący na skórzanym krześle koło Starców. - Chyba tam pójdę i zobaczę, czy Joe Kwiatkowski nie ma ochoty na filiżankę kawy - zwróciłem się do Ijsingera. Kwiatkowski był Polakiem reprezentującym Wschodnioeuropejską Wspólnotę Gospodarczą, a w tym procesie - jednym z powodów. Ijsinger zbladł. - Ależ on jest naszym przeciwnikiem!. - Ale jest również moim starym przyjacielem - odparłem, tylko nieco naginając fakty - Kwiatkowski był poszukiwaczem z Gateway i parę razy tęgo popiliśmy wspominając dawne dobre czasy. - Podczas procesu o takiej randze nie ma przyjaciół - poinformował mnie Ijsinger, a ja ograniczyłem się rzucenia mu uśmiechu i pochyliłem się, by syknąć na Kwiatkowskiego, z którym fajnie się gadało, jeśli tylko był w pełni obudzony. - Nie powinienem być z tobą tutaj, Robin - huknął na mnie, kiedy znaleźliśmy się w moim apartamencie na piętnastym piętrze. - Zwłaszcza siedząc przy kawie! A masz coś do kawy? Pewnie, że miałem - śliwowicę z jego ulubionej krakowskiej gorzelni. I kambodżańskie cygara jego ulubionej marki, solone śledzie i do tego wszystkiego herbatniki. Gmach sądu zbudowano nad małym kanałem przy rzece Maas i czuło się zapach wody