Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Wszyscy słyszeliśmy, jak jęczała do siebie w nocy, przewracała się na wielkim łożu, które kiedyś dzieliła z ojcem. Niekiedy wstawała i przechadzała się po pokoju, otwierała okno, by wpuścić więcej powietrza, z takim impetem, że okiennice obijały się o ściany z hukiem, od którego drżała podłoga. Leżałam bezsennie, nasłuchując przez długi czas, jak chodzi, szura, wzdycha i spiera się sama ze sobą przenikliwym szeptem. Zasnęłam około północy, lecz obudziłam się znowu jakąś godzinę później, by się przekonać, że matka wciąż jeszcze nie śpi. \ 89 PlĘĆ ĆWIARTEK POMARAŃCZY Dziś może się wydawać, że byłam bez serca, ale wtedy czułam jedynie tryumf. Nie uważałam się za winną z powodu tego, co zrobiłam, nie miałam współczucia dla jej cierpienia. Nie rozumiałam go wówczas, nie wiedziałam, jaką torturą może być bezsenność. To, że niewielki woreczek ze skórką pomarańczową ukryty w jej poduszce mógł wywołać tak silną reakcję, wydawało się wręcz niemożliwe. Im bardziej rzucała się na poduszce, tym silniejszy musiał się stawać zapach. Im silniejszy zapach, tym większy jej niepokój. Migrena musi wkrótce nadejść, myślała. Nie wiedzieć czemu oczekiwanie bólu może być bardziej dręczące, bardziej dotkliwe niż sam ból. Niepokój, który wyrył na jej czole nieniknącą zmarszczkę, wgryzał się w nią niczym szczur w klatce, płosząc sen. Węch mówił jej, że w domu są pomarańcze, lecz umysł przekonywał, że to niemożliwe - skąd miałyby się wziąć, na miłość boską? A przecież gorzki aromat pomarańczy dolatywał ją z każdego ciemnego zakamarka pokoju. Wstała o trzeciej rano i zapaliła światło, by pisać w albumie. Nie wiem na pewno, czy wtedy to zapisała - nie notowała dat - a przecież wiem. Gorsze niż kiedykolwiek, zapisała. Litery są maleńkie; kolumna mrówek z fioletowego atramentu sunących w poprzek strony. Leżę w łóżku, zastanawiając się, czy kiedyś'jeszcze zasnę. Cokolwiek się zdarzy, nie może być gorsze niż to. Nawet szaleństwo przyniosłoby mi ulgę. A kawałek dalej, pod przepisem na tarte z ziemniaków, dodała: Jestem pęknięta jak zegar. O trzeciej nad ranem wszystko jest możliwe. Potem wstała, żeby wziąć pigułki z morfiną. Trzymała je w łazience w szafce obok przyborów do golenia ojca. Usłyszałam, jak drzwi się otwierają, potem skrzypienie wyszorowanych desek pod jej stopami. Zadzwoniły buteleczki, brzęknął kubek, kiedy nalewała do niego wody z dzbanka. Sądzę, że trwająca sześć godzin bezsenność wywołała w końcu atak. Tak czy inaczej, była nieprzytomna, kiedy wstałam nieco później. 90 Joannę Harris Reinette i Cassis jeszcze spali, spod grubych zasłon używanych z powodu zaciemnienia sączyło się słabe, zielonkawe światło. Mogła być piąta rano. W naszej sypialni nie było zegara. Usiadłam na łóżku, w ciemności wymacałam ubranie i szybko je włożyłam. Znałam każdy kąt niewielkiego pokoju. Słyszałam oddechy rodzeństwa - Cassi-sa płytszy, posapujący - i bardzo cicho przeszłam obok ich łóżek. Miałam wiele do zrobienia, zanim ich obudzę. Chwilę nasłuchiwałam pod drzwiami pokoju matki. Cisza. Wiedziałam, że wzięła tabletki i wszystko wskazuje na to, że będzie spała długo, ale nie mogłam sobie pozwolić na ryzyko przyłapania na gorącym uczynku. Bardzo delikatnie obróciłam gałkę u drzwi. Deska podłogi trzasnęła pod moją bosą stopą głośno niczym kapiszon. Zamarłam w pół ruchu, wsłuchując się w jej oddech, czekając na zmianę rytmu. Nie doczekałam się. Pchnęłam drzwi. Jedna okiennica była uchylona i do pokoju wpadało światło. Matka leżała w poprzek łóżka. W nocy zrzuciła z siebie przykrycie, jedna poduszka spadła na podłogę, drugą przyciskała odrzuconą ręką. Głowa zwisała jej pod niewygodnym kątem, włosy zwieszały się aż na podłogę. Zauważyłam bez szczególnego zdziwienia, że poduszka na łóżku to ta, w której ukryłam muślinowy woreczek. Uklękłam obok matki. Oddychała ciężko i powoli, jej oczy poruszały się pod sinymi powiekami. Wolno wsunęłam dłoń w poszewkę. Palcami wymacałam zgrubienie na środku poduszki i przeciągnęłam je w okolice rozcięcia we wsypie. Dotknęłam woreczka, przyciągnęłam go bliżej paznokciami i wreszcie mocno chwyciłam. Matka nawet nie drgnęła. Tylko jej oczy poruszały się nerwowo pod ciemną skórą powiek, jakby nieustannie śledziły jakiś jasny, nieuchwytny obiekt. Usta miała półotwarte; nitka śliny ciągnęła się po policzku aż na materac. Wiedziona impulsem, podsunęłam jej saszetkę pod nos, mnąc ją w dłoni, by zapachniała mocniej. Matka zakwiliła przez sen, odwróciła głowę 1 91 Pięć ćwiartek pomarańczy w przeciwną stronę i skrzywiła się. Włożyłam woreczek do kieszeni. potem żwawo zabrałam się do pracy. Przez ramię rzuciłam na matkę ostatnie spojrzenie, jak gdyby była niebezpiecznym zwierzęciem, udającym sen. Podeszłam do kominka