Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Musi wystarczyć ci jasiek i koc. Ale oczywiście jeśli będziesz nalegał... - Nie ma sprawy - odparłem. - I tak wystarczająco zakłóciłem ci spokój. - Nie ma o czym mówić. Zaspokój tylko moją ciekawość i już na spokojnie powiedz co się stało. W dalszym ciągu nie mogę zrozumieć jak upadłeś na te schody. Przecież gdybyś miał pecha, to mogłeś się zabić. Dobrze, że nie przewróciłeś się do tyłu. Wahałem się dłuższą chwilę czy powinienem powiedzieć prawdę. Andrzej był moim dobrym kolegą, ale był również poważnym człowiekiem interesu. Bałem się, że takie opowieści uzna za wytwór mojej chorej wyobraźni. Sam nie wiem dlaczego, zdecydowałem opowiedzieć mu wszystko zgodnie z prawdą. - Pewnie będziesz się śmiał - zacząłem - ale prześladują mnie... - zawiesiłem głos - chyba jakieś duchy. Po wypowiedzeniu ostatniego słowa opuściłem głowę w oczekiwaniu na dalszy rozwój wypadków. Czekałem żeby dalej pociągnął rozmowę i doczekałem się. - Jesteś tego pewny? - zapytał jakimś zmienionym głosem. - W zasadzie nie. Jak można być pewnym czegoś, o czym nawet nie mam pewności czy istnieje? Tak mi się po prostu wydaje. To trwa już kilka dni. Zamiast spytać o szczegóły nocnej eskapady, Andrzej całkiem rzeczowo i z pełną powagą zadał kolejne pytanie: - A dokładnie od kiedy zdarzają ci się te przygody? - W zasadzie od niedawna, no powiedzmy od trzech - spojrzałem na zegarek - czterech dni. A bo co? Andrzej pochylił się w moją stronę, oparł łokcie o stół, splótł dłonie. Wyglądał na zakłopotanego. - Bo widzisz - zaczął - mnie też ostatnio przydarzyło się kilka rzeczy, które nie umiem w żaden sposób wytłumaczyć. Wyobraź sobie, że któregoś wieczoru, a raczej nocy, już po zamknięciu budy, gdy tylko położyłem się do łóżka zacząłem odczuwać pragnienie. Na górze w barku nie miałem nic bez procentów. Musiałem więc zejść na dół do kuchni. Jakieś dwa tygodnie temu spaliła mi się żarówka na klatce więc schodziłem trochę po omacku. W pewnym momencie wydawało mi się, że jakaś bezcielesna postać przesunęła się tuż obok mnie. Aż na moment zesztywniałem ze strachu. Takie głupie uczucie, że w domu jest jeszcze ktoś oprócz mnie. Gdy tylko pokonałem pierwszy strach w kilku skokach znalazłem się na dole i pozapalałem wszystkie możliwe światła, włączyłem nawet mały telewizor. Nie pamiętam co leciało na Eurosporcie, ale pewien jestem, że gdy wróciłem z puszką coca-coli przed telewizor stwierdziłem, że ktoś przełączył na MTV. Wziąłem więc do rąk pilota i wcisnąłem ósemkę. Wtedy obraz w telewizorze zniknął zupełnie. Nie jestem pewien, ale chyba całkowicie się wyłączył. Zdaje się, że zgasła dioda od czuwania. Trwało to na szczęście zaledwie moment. Już po chwili wszystko wróciło do normy, no prawie, bo rzadko zdarza mi się oglądać migawki ze wszystkich dostępnych programów. Tak jakby ktoś przełączał pomiędzy kanałami i nie mógł się zdecydować, który program chce oglądać. To było raczej dziwne, jeśli wziąć po uwagę uwagę, że pilot znajdował się w mojej dłoni i nic nie przyciskałem. Zrobił się tylko jakiś zimny, prawie lodowaty. I wiesz co zrobiłem? Pewnie będziesz się śmiał. Wsadziłem go do szuflady i zamknąłem na klucz. Obraz w końcu ustabilizował się, ale nie wiem czyją to było zasługą. Znowu mogłem oglądać Eurosport, ale zeżarło gdzieś kolor. Trochę mnie to wkurzyło, a więc go w końcu wyłączyłem zupełnie i ruszyłem na górę zapalając wszystkie możliwe światła. W sypialni rzuciłem się na łóżko i chyba szybko bym zasnął gdyby nie to, że usłyszałem wyraźne skrzypienie. Początkowo pomyślałem, że ktoś może być na schodach. W momencie wyskoczyłem z łóżka jak poparzony i wybiegłem na klatkę. Oczywiście nikogo nie było, a skrzypienie - o zgrozo - usłyszałem za sobą. Krok po kroku wróciłem do sypialni starając się dokładnie zlokalizować miejsce, z którego dochodzą te odgłosy. I wiesz co odkryłem? To skrzypiały drewniane listwy na ścianie. A najdziwniejsze było to, że gdy tylko zbliżałem się do miejsca, z którego rozchodził się dźwięk wszystko cichło, żeby za chwilę zacząć skrzypieć na przeciwległej ścianie. W końcu dałem za wygraną. Włączyłem magnetofon, a po wypiciu coli zasnąłem - oczywiście przy zapalonym świetle. Rano nic podejrzanego już nie usłyszałem, a ściany jakie była takie są. Nikt nie mógł się dostać do domu niezauważenie, bo zawsze przed pójściem spać włączam motion detektory. Zresztą i tak sprawdziłem wszystkie drzwi i okna. Chociaż powiem ci szczerze, że do piwnicy nie zszedłem. Tylko zamknąłem ją na klucz, żeby ewentualnie ktoś stamtąd nie wyszedł. Wysłuchałem go w skupieniu pomimo narastającej od dobrych kilku minut senności. Co prawda nie życzyłem mu źle, ale w sytuacji jakiej się znalazłem jego problemy były mi na rękę. Nie dość, że potraktował mnie poważnie, to jeszcze zyskałem współtowarzysza niedoli. - Wcale ci nie zazdroszczę, ale pociesz się. Ze swoich przygód wyszedłeś bez szwanku, a na mnie wystarczy popatrzeć. Od kilku dni czuję się jak worek treningowy. Oprócz tego straciłem chyba szanse na dalszą znajomość z Izą. A wierz mi, że zależało mi na tej kobiecie jak na nikim do tej pory - powiedziałem. - W porządku