Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Towarzyszyło temu zgrzytanie i skrobanie o posadzkę, którego Marshall nie mógł usłyszeć. Mały demon przylgnął do jego nóg niczym oślizła, czarna pijawka, trzymając się silnie szponiastymi palcami. Jednocześnie stwór usiłował przeniknąć do duszy Hogana. Żółte ślepia wystające z guzowatej twarzy bacznie obserwowały każde posunięcie. Marshall odczuwał głęboki, narastający ból, a ów niewielki duch doskonale o tym wiedział. Niełatwo mu było zatrzymać tego człowieka. Marshall stał pośrodku wielkiego, pustego korytarza, a w nim zaczęły wzbierać boi, miłość i rozpacz. Czuł, że żarzy się w nim jeszcze maleńki węgielek walki. Ruszył w kierunku drzwi. ..Ruszaj się, Hogan, ruszaj! To jest twoja córka!” Robiąc zdecydowany krok ciągnął za sobą po posadzce demona, którego szpony wciąż przywierały do Marshalla. W ślepiach było widać coraz większą wściekłość i furię, nozdrza buchały oparami siarki. Skrzydła rozłożyły się w poszukiwaniu jakiegoś punktu zaczepienia, jakiegoś sposobu, by Marshal-la zatrzymać, ale nie mogły niczego znaleźć. „Sandy, zlituj się nad swoim starym” - pomyślał Hogan. Nim osiągnął koniec korytarza, biegł już prawie. Potężne dłonie uderzyły w poprzeczny uchwyt na drzwiach, a te otwarły się gwałtownie, uderzając w blokadę na zewnątrz. Wybiegł na schody, a potem na ocienioną wiązami ścieżkę dla pieszych. Spojrzał wzdłuż jezdni, w poprzek trawnika przed Stewart Hali, potem zerknął w przeciwną stronę, ale jej już nie było. Demon ścisnął go jeszcze mocniej i począł pełznąć, wspinając się na Hogana. Marshall poczuł się bardzo samotnie, opanowała go rozpacz. Wtem usłyszał: - Tu jestem, tato! Demon natychmiast zwolnił uścisk i spadł, parskając gniewnie. Marshall odwrócił się i ujrzał Sandy. Stała tuż koło drzwi, przez które dopiero co wybiegł, sprawiała wrażenie, jakby próbowała ukryć się przed kolegami. Wyglądało na to, że ma zamiar robić mu wyrzuty. „Cóż, lepsze już to, niż gdybym miał ją stracić” - pomyślał. - No - zaczął bez zastanowienia - wybacz, ale odniosłem niedawno wrażenie, że się tam mnie wyparłaś. Sandy próbowała się wyprostować, okazać mu cały swój ból i gniew, ale wciąż nie potrafiła szczerze spojrzeć mu w twarz. - To było... Było po prostu zbyt bolesne. - Co było? - No wiesz... Ta cała sprawa tam. - Tak... Jak wiesz, lubię powodować sensację. Żeby ludzie mieli co pamiętać... - Tato! - Więc kto ukradł wszystkie napisy „Rodzicom wstęp wzbroniony?” Skąd mogłem wiedzieć, że ona nie życzy sobie mnie tam? I w ogóle, cóż w tym jest takiego cennego i tajemnego, że nie może tego słuchać nikt z zewnątrz? Ból Sandy był w tej chwili tak wielki, iż zdobyła się na spojrzenie mu prosto w twarz. - Nic! W ogóle nic! To był tylko wykład. - Wobec tego o co jej chodzi? Gorączkowo szukała wytłumaczenia. - Nie wiem. Może wie, kim jesteś. - Nie ma mowy. Nigdy przedtem jej nie widziałem. Wtem w jego umyśle pojawiło się pewne pytanie: - Co masz na myśli mówiąc, że wie, kim jestem? Sandy sprawiała wrażenie przypartej do muru. - To znaczy... No, daj spokój. Może wie, że wydajesz gazetę. Może nie chce, żeby dziennikarze tu węszyli. - Cóż, mogę ci wyznać, iż nie węszyłem. Po prostu szukałem ciebie. Sandy chciała zakończyć dyskusję. - Dobra, tato, w porządku. Po prostu źle cię oceniła, zgoda? Nie wiem, co Jej chodziło. Przypuszczam, że ma prawo wybierać sobie słuchaczy. - A ja nie mam prawa wiedzieć, czego się uczy moja córka? Sandy nie wypowiedziała słów, które już miała na końcu języka, za to zaczęła wysnuwać pewne wnioski. - Więc jednak węszyłeś. Gdy tylko padły te słowa, Marshall wiedział doskonale, że znów się zaczęło, stara zabawa w koty i psy, w walczące koguty. To nie miało sensu. Jakaś cząstka w nim samym nie chciała tego, ale reszta była zbyt rozgniewana i załamana, by móc się zatrzymać. Demon natomiast czaił się niedaleko, unikając Marshalla, jakby ten był rozpalonym żelazem. Patrzył, czekał, irytował się. - Tylko głupi mógłby powiedzieć, że węszyłem! - ryknął Marshall. - Jestem tu, bo jestem twoim ojcem, i cię kocham, i chciałem cię odebrać po zajęciach. Stewart Hali - tyle tylko wiedziałem. Jakoś udało mi się ciebie znaleźć i..