Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Dróżka wiodła płytkim wąwozem ku miniaturowemu zagajnikowi, w którym cykały świerszcze, witające nadejście nocy. Ze wszystkich rzeczy, jakie dotąd widział na planecie, tylko świerszcze przypominały mu rodzinne strony. Ścieżka była dosyć szeroka i starannie pielęgnowana. Nie widział Everynne, więc poprosił siatką o wyostrzenie czułości jego wzroku i słuchu. Podążając śladami kobiety, poruszał się bezgłośnie. W pewnej chwili minął parę nagich kochanków, oddających się pieszczotom w gąszczach paproci. Po przejściu blisko stu jardów dotarł do skraju miasta. Zorientował się, że znajduje się na tarasie widokowym porośniętym bujną trawą i kończącym się metalową balustradą. Ujrzał tam Everynne, stojącą w miejscu, gdzie taras graniczył z zagajnikiem. Kobieta przyglądała się zachodowi słońc. Po piaszczystej plaży, przez którą przeszli zaledwie przed kilkoma godzinami, przelewały się teraz gnane przybojem morskie fale. Woda przybrała pomarańczowomiedzianą barwę, a o wapienne skały rozbijały się spienione bałwany. W morskiej toni, nieco dalej od brzegu, było widać mnóstwo zielonkawych świateł. Everynne stała nieruchomo, nie odzywając się ani słowem. Chociaż dumnie uniosła głowę, wydawała się Gallenowi tak krucha, że mógłby podnieść ją jedną ręką. Mimo iż była odwrócona tyłem, widział łzy, płynące po jej policzku. Jej ciałem wstrząsały dreszcze, jakby kobieta tylko z trudem powstrzymywała się od łkania. - Czy przyszedłeś, żeby popatrzyć na latarniki? - zapytała, gestem brody pokazując na spienione fale w dole i poruszające się w nich zielonkawe ogniki. - Takich ryb nie spotkasz nigdzie indziej. Każda ma własne światełko, ułatwiające jej polowanie. Gallen stanął za plecami Everynne i położył dłonie na jej ramionach. Kobieta drgnęła, jakby nie spodziewała się, że ją dotknie. Poczuł pod palcami napięte jak postronki mięśnie pleców i zaczął delikatnieje masować. Chciał poprosić Everynne o wyrażenie zgody na to, żeby mógł towarzyszyć jej w dalszej drodze, ale widząc, że się czymś martwi, nie śmiał zacząć. - Nie przyszedłem tu, żeby przyglądać się rybom - odparł cicho. - Prawdę mówiąc, niewiele mnie obchodzą. Z jakiego powodu płakałaś? Musiał długo czekać na odpowiedź. W końcu Everynne pokręciła głową. - Z żadnego. Ja tylko... - zaczęła i urwała. - Jesteś smutna - szepnął Gallen. - Dlaczego? Everynne uniosła głowę i wpatrzyła się w horyzont. - Czy wiesz, ile lat miała moja matka? - zapytała tak cicho, że jej słowa zostały niemal zagłuszone przez szum morskich fal, rozbijających się o wapienne skały. - Kilka tysięcy - odparł Gallen. Mimo wszystko była przecież istotą nieśmiertelną, a Veriasse powiedział kiedyś, że był jej strażnikiem przez sześć tysiącleci. - A wiesz, ile ja mam? - Osiemnaście? Dwadzieścia? - próbował zgadnąć Gallen. - Prawie trzy - wyznała Everynne. Gallen był wstrząśnięty. - Veriasse rozpoczął proces klonowania już po śmierci mojej matki. Hodował mnie w przyspieszonym tempie w spokojnej kadzi na planecie Shintol. Nie mógł ryzykować, że będę dorastała jak inne dzieci. Obawiał się, że mogłabym wówczas doznać jakichś obrażeń albo złamań kości. Nadzorując proces hodowli, posługiwał się siatkami, które uczyły mnie wszystkiego, co powinnam wiedzieć: historii, etyki, psychologii. Mam wrażenie, że nauczyłam się wszystkiego o życiu, ale sama niczego nie przeżyłam. - I obawiasz się, że za kilka dni twoje życie może się skończyć? - Nie, ja wiem, że się skończy - oświadczyła z przekonaniem Everynne. - Moja matka była o wiele starsza i mądrzejsza niż ja. Od tysięcy lat drononi zagrażali granicom obszaru, którym władała. Miała całe tysiąclecia na przygotowanie się do walki, a mimo to zginęła. Myślę, że nie mam absolutnie żadnej szansy. Gdybym jednak wygrała, już nigdy nie będę tym, kim jestem. Sam wiesz, jak to jest, kiedy porozumiewasz się z osobistym rozumem. Znasz radość i ból, jakich doznajesz w chwili połączenia. Pamiętaj jednak i o tym, że omnirozum ma rozmiary planety i przechowuje więcej informacji niż mózgi trylionów połączonych osobistych siatek. W porównaniu z omnirozumem jestem... czymś mniejszym od owada. Moja matka spędziła wiele lat, zespalając się z nim w całość, a kiedy jej ciało umarło, przekazała swoją osobowość klonom. Omnirozum przechowuje to wszystko, czym była moja matka. Zna wszystkie jej najskrytsze myśli, sny, marzenia i wspomnienia. Jeżeli się z nim połączę, przestanę być sobą pod każdym względem. Jej przeżycia zawładną moim mózgiem i stanie się tak, jakbym nigdy nie istniała. - Nadal pozostaniesz sobą - odezwał się Gallen, pragnąc ją pocieszyć. - Tego nikt ci nie odbierze. Mówił tak, chociaż wiedział, że nie ma racji. Jeżeli chodziło o omnirozum, Everynne byłą tylko pustą skorupą, czekającą na wypełnienie formą Wielkiej Sędziny Semarritte