Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Nie może znów samowolnie zapuścić się na terytorium wroga; musi wykonywać powierzone mu tu i teraz zadania. W wielkiej sali Kar Garudwyn Neevor wyprostował się w swym krześle. Jego dłonie spoczywały na stole, a między nimi leżał jakiś pierścień. Ten srebrny krążek pociemniał ze starości, a osadzony w nim duży kamień miał matową, szarą barwę, równie ciemną jak podtrzymujący go metal. Eydryth przebiegła palcami po strunach leżącej na kolanach harfy. Grała cichą melodię, która miała skupić uwagę wszystkich obecnych. Kerovan przemówił w chwili, gdy ucichła ostatnia nuta: - Kłopoty. - Tak, członkowie Czterech Klanów chcą zająć się swoimi sprawami. - Neevor próbował po kolei włożyć pierścień na palce prawej ręki, aż wreszcie umieścił go na palcu wskazującym. Metal zasłaniał palec od kłykcia do pierwszego stawu. - Zbyt dobrze pamiętają Drogę Smutku i nie chcą odbyć jeszcze jednej takiej podróży. Mimo że udzielą tylko ograniczonej pomocy, będą patrolować swoje ziemie i gdyby przyszły wieści z Lormtu o tym, że można całkowicie zamknąć Bramy, zrobią to. Nie osądzaj ich pochopnie, Kerovanie. Przypomnij sobie noc, kiedy obozowałeś przy tamtej drodze, i co wtedy usłyszałeś i wyczułeś. Tak, Kerovan bardzo dobrze pamiętał tamtą noc na Wielkim Pustkowiu. Zapuścił się tam wraz z Raillem, którego wtedy uważał za swego jedynego przyjaciela, i obudził się czując, jak przytłacza go brzemię niezrozumiałej rozpaczy. - Co to ma znaczyć? - Joisan wskazała na srebrny pierścień. Neevor wyciągnął rękę, spojrzał z zadowoleniem na klejnot i odrzekł: - To przewodnik. Ostrzeże nas o obecności Bramy, zarówno 243 aktywnej jak i uśpionej. Zaprowadzi nas tam, dokąd musimy pójść. Jest także orężem. A teraz... - szybko omiótł wzrokiem ich twarze - ...Gniazdo Gryfa jest twierdzą, którą musicie utrzymać. Bez względu na to, czy wam się to podoba, czy nie, musicie chronić też ziemie Czterech Klanów. Tutaj znajduje się prawdziwe serce waszej Mocy i nie możecie jej osłabiać opuszczając Kar Garudwyn. Nie obawiajcie się, znajdą się tacy, którzy wykonają zlecone przeze mnie zadanie. Nie pomaszerujemy całą armią na Ziemie Spustoszone ani na położone dalej na wschód tereny; poślemy tylko tych, którzy mają pewne wrodzone zdolności i każdy z nich znajdzie swoje miejsce w moim planie. Z Gniazda wyruszy Firdun... Wymieniony właśnie wszedł do komnaty, przyciągnięty melodią Eydryth, i stał nie odrywając spojrzenia od wielkiego maga. Czyżby to on był słabym ogniwem łańcucha obrońców Kar Garudwyn? Oczy Neevora zabłysły, a upierścieniony palec wskazał prosto na młodzieńca. Kiedy mag to uczynił, szary kamień ożył w wybuchu fioletowego światła i zaraz potem zgasł. - Tak przemawia ten, który, wedle słów Głosów Wielkich Mocy, będzie naszym przewodnikiem. Twoje zdolności bardzo się nam przydadzą, znacznie bardziej niż tutaj. Teraz zaś... - odsunął krzesło i wstał - ...przybywają dwaj inni członkowie naszej wyprawy. Sylvya przeprowadziła ich przez wasze umocnienia. Przez wychodzące na zewnętrzny dziedziniec okno dobiegł ich tętent końskich kopyt. Firdun pierwszy wybiegł przez drzwi, którymi przed chwilą wszedł, a reszta tuż za nim. Sylvya osunęła się na brzeg fontanny i zanurzyła palce w wodzie. Jej słodki uśmiech przynosił wielki spokój. Obok niej stało dwoje obcych. Był tam młody mężczyzna, który niedawno przestał być chłopcem. Towarzyszyła mu dziewczyna o ciemnych włosach, na których spoczywał srebrny diadem ozdobiony półksiężycem z tego samego metalu. Przybysz miał płowe kędziory i nosił zbroję, na jaką mógł sobie pozwolić tylko najpotężniejszy wielmoża: kolczugę i hełm z quanstali. Jedyną bronią przybysza wydawał się miecz zawieszony u pasa z płowego futra tej samej barwy, co jego włosy. Klamrze nadano kształt głowy szczerzącego kły lamparta. Dziewczyna w diademie była ubrana w matowozielony podróżny strój z grubej, wytrzymałej tkaniny, która zdawała się zmieniać kolor z każdym jej poruszeniem. Drugi, również srebrny, dysk księżyca spoczywał na piersi nieznajomej. Na kolanach, gdyż siedziała w siodle, trzymała krótki kij, niewiele dłuższy od różdżki. Jego górną część spowijały księżycowe kwiaty, które miały kwitnąć tylko w nocy, a przecież rozsiewały słodką woń za dnia. Wierzchowce nowo przybyłych różniły się od wszystkich koni, jakie Firdun kiedykolwiek w życiu widział. Były nieco większe od kiogańskiej rasy, którą tak lubił młody władca Mocy, jabłkowitej maści, o różnych odcieniach szarości. Oczy rumaka, który zwrócił ku niemu głowę, by mu się przyjrzeć, miały jasnozieloną barwę i wydawało się, iż są pozbawione źrenic. - Ibycusie! - Mężczyzna z zadowoleniem powitał Neevora. - Jak sam widzisz, jesteśmy dobrymi i posłusznymi dziećmi