Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
* Jak to pozbywają się, przecież jesteśmy tu dla ich dobra? - zdziwił się mimowolnie Abdak. * Co z archiwum, szefie? - Do Kociemby podszedł jeden z aplikantów. * Postępujemy zgodnie z instrukcjami - padła ści- szona odpowiedź. * Mam iść... * Pójdziecie razem. - Naczelny inspektor ruchem głowy wskazał na Armknechta. * A my? Co mamy robić? - Z grupy stojącej pod drzwiami wystąpiła sekretarka. * Zabierzcie rzeczy osobiste i szykujcie się do wy- jazdu. Personel delegatury ruszył pospiesznie do budynku. Na placu przy bramie pozostał tylko naczelny inspek- tor i trzęsący się za strachu Abdak. Kilka minut później od strony rynku nadjechał czarny Toor 560, z którego wysiadł wysoki mężczyzna w granatowym kaftanie krzyżackiego sędziego. Zamie- nił ściszonym głosem kilka zdań z oficerem, po czym zbliżył się wolno i niepewnie wyciągnął rękę w stronę Kociemby. Naczelny inspektor popatrzył mu prosto w oczy. Dłoń Krzyżaka zawisła w powietrzu. Zapadło krępują- ce milczenie. * Witaj, Janie - odezwał się w końcu sędzia. - Pew- nie nie uwierzysz, ale jest mi naprawdę przykro, że spo- tykamy się w takich okolicznościach. * Jakie to są okoliczności, Gotfrydzie? Może udzie- liłbyś mi kilku wyjaśnień w tej kwestii? Domyślam się, że wiesz, co tu się dzieje? - Głos naczelnego inspektora był zimny jak lód. * Pozwól, że nie odpowiem na to pytanie. Za kilka godzin dowiesz się wszystkiego, lecz teraz... sam rozu- miesz... - Krzyżak rozłożył ręce. * Rozumiem, że naruszyliście wszystkie umowy i postępujecie niezgodnie z prawem. Dziwne jest dla mnie to, że ty, człowiek służący prawu, przychodzisz do mnie w takiej chwili. Powiedz mi, jak czujesz się, kie- dy za twoimi plecami stoi setka uzbrojonych żołnierzy? Czy tak według ciebie wygląda praworządność? - spy- tał Kociemba tym samym tonem. Krzyżacki sędzia podniósł głowę, a jego twarz po- ciemniała. * Zarzucasz mi brak poszanowania prawa? Drażnią cię ludzie za moimi plecami? Co zaś powiesz na dzie- siątki tysięcy żołnierzy Rzeczypospolitej, którzy stoją za twoimi plecami? Czy nie raz rozmawialiśmy o sprzecz- nym z wszelkimi zasadami praworządności podwój- nym systemie sądowniczym? Sam nazwałeś ten system upokarzającym dla naszego kraju. Czy nie byłeś świad- kiem, jak moje postanowienia niezawisłego sędziego były zmieniane przez sądy Rzeczypospolitej tylko dla- tego, że naruszały wasze interesy? Wiesz dobrze, że nie miało to zbyt wiele wspólnego z praworządnością. Za- przeczysz może, że wywierano na ciebie naciski, kiedy chodziło o tak zwane „dobro Rzeczypospolitej"? * A ty zaprzeczysz temu, że nigdy nie pozwalałem, aby polityka wzięła górę nad prawem? - odparował Ko- ciemba. - Nie żyjemy w idealnym świecie, wiesz o tym dobrze, lecz nigdy nie pozwalałem, abyście czuli się upokorzeni naszą obecnością. Starałem się zawsze kie- rować naczelną zasadą państwa prawa. Ilekroć zabiera- no ci sprawę, pilnowałem, aby w Rzeczypospolitej zło- czyńcy byli traktowani z całą surowością. Powiedz mi, czy i ty uległeś emocjom? Wiesz przecież, że Rzeczpo- spolita nie puści płazem naszego wygnania. Drogą pra- wa uda się wam wywalczyć znacznie więcej niż w ten sposób! - Wskazał na żołnierzy. Sędzia popatrzył za siebie, na zacięte twarze miesz- czan i nieruchome sylwetki zbrojnych. - Uczymy się od was - powiedział. - Lud Zakonu nie chce już nowych deputacji i odwołań. Dla nich to rzeczy nieznane i wrogie. Patrząc na was, zrozumieli, że liczy się tylko brutalna siła, która daje niezależność. - Brutalna siła nie jest rozwiązaniem... - Naczelny inspektor przerwał nagle, bowiem na płocie delegatury pojawił się kudłaty wyrostek, który przeskoczył zwin- nie na drugą stronę i dopadł metalowego słupa, stoją- cego tuż obok garaży. Pod pachą trzymał zawiniątko. Wspiął się szybko na szczyt masztu, gdzie, poruszana wiosennym wiatrem, powiewała flaga Rzeczypospoli- tej. Zdecydowanym ruchem zerwał ją i rzucił w stro- nę tłumu. Trzymając się nogami słupa, rozwinął flagę krzyżacką i przymocował materiał do grubej liny. Ze- brani na ulicy ludzie powitali jego gest z nieopisanym entuzjazmem. Flaga Rzeczypospolitej, darta na strzępy, przestała istnieć w mgnieniu oka. Niewielki jej skrawek, nadzia- ny na koślawy badyl, podpalono, podając sobie z rąk do rąk. Na budynek delegatury znowu poleciały kamienie. * Tego się od nas nauczyliście? - Kociemba spojrzał na sędziego wyzywająco. Sędzia uśmiechnął się słabo. * Dla ludzi liczą się symbole. Powinieneś o tym wie- dzieć. Powiewająca flaga, sztandary i werble, to wszyst- ko rozpala wyobraźnię i sprawia, że rzecz, o którą wal- czymy, staje się bliższa... Popatrzył na budynek delegatury. Z okna wycho- dzącego na ulicę wypełzły kłęby dymu. * Więc jednak jesteś posłuszny instrukcjom. - Po- kiwał głową. - Kazałeś spalić archiwum, żeby nikt nie dowiedział się o sprawkach Rzeczypospolitej? * Stajesz się nieprzyjemny - skwitował oschle na- czelny inspektor. Na widok płomieni, które poczęły wydobywać się z okien, żołnierze ruszyli w stronę budynku. - Stać! - Sędzia zdecydowanym gestem zatrzy- mał szereg. - Żegnaj, Janie - powiedział pospiesznie. - Mam nadzieję, że mimo wszystko zachowasz dobre wspomnienia z Morąga. Choć pewnie nigdy już się nie zobaczymy, chciałbym, żebyś wiedział, że zawsze uwa- żałem cię za doskonałego prawnika. Kociemba skinął głową. - Żegnaj, Gotfrydzie. Być może jeszcze się spotka- my. Mam nadzieję, że wtedy nie będą stały za mną ty- siące żołnierzy. Pięć samochodów opuściło wolno teren delegatury. Żołnierze utworzyli żywy mur, chroniący je przed ata- kiem wzburzonego tłumu. Trzy policyjne kobuzy ru- szyły w eskorcie za kolumną. Czwarta Delegatura Rze- czypospolitej przestała istnieć. Rozdział 8 Marienburg 20 maja 1957 roku W sali obrad Sejmu Komturial- nego panowała grobowa cisza. Czterdziestu posłów, skupio- nych przy oknach, spoglądało z przerażeniem na tłum miesz- czan maszerujący Dominikaner- strasse6. Dziesiątki ludzi podążały na rynek, gdzie odbywał się właśnie całkowicie sponta- niczny wiec, popierający ogłoszoną przed kilkoma go- dzinami mobilizację. Napięcie już od rana zdawało się niemalże krystalizować w powietrzu. Około pierwszej w nocy mieszkańców osiedli położonych na obrzeżach miasta obudził odgłos setek silników, dobiegający od strony pobliskiej autostrady. Długa kolumna wojsko- wych pojazdów osiemnastego regimentu „Marienburg" zmierzała na zachód - ku pobliskiej granicy