Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Simon utkwił we mnie surowe i poważne spojrzenie. - Słuchaj, żeby wszystko było między nami jasne. Ty zabiłeś herosa. Musisz się z tym pogodzić, rozumiesz? Narobiłbyś tylko sobie i innym nie lada kłopotów, gdybyś się teraz tego wyparł. - W porządku, Simon. Skoro tak chcesz. - Nie mam zamiaru z tobą dyskutować. Nie masz najmniejszego pojęcia o tym, co się tu dzieje. Po prostu zrób, jak mówię. To dla twego własnego dobra, wierz mi. - Świetnie. Cudownie. Zrobię, jak mówisz. Musiałem wyglądać na zaniepokojonego, ponieważ Simon uśmiechnął się nagle i dał mi kuksańca w ramię. - Nie martw się. Cały czas będę przy tobie. Gotów? - Jak nigdy - powiedziałem, po czym dodałem: - Tylko jeszcze jedno. - Co takiego znowu? - Wiem, że to pewnie nie jest odpowiednia pora - zacząłem z wahaniem - ale musimy porozmawiać o powrocie - powrocie do prawdziwego świata. Powiedziałeś, abym zaczekał z tym do przybycia do Sycharth... no cóż, już tu jesteśmy. Może powinniśmy powiedzieć o tym królowi. - Masz rację - odparł Simon. Przez chwilę myślałem, że będzie rozsądny. - To nie jest odpowiednia pora. Pomówimy z królem po uczcie. Chodź, zabaw się trochę, Lewis. Odpręż się, dobrze? Wszystko załatwimy w swoim czasie. - Dobrze - zgodziłem się niechętnie. - Po uczcie. - A zatem ruszajmy. - Simon odwrócił się i wyprowadził mnie z kwatery. Zmierzaliśmy do królewskiej hali śladem naszej wczorajszej wędrówki. Im bliżej byliśmy królewskiego dworu, tym większa była wokół krzątanina. Na podwórcu przed królewską halą układano na kozłach długie dechy, a po obu stronach ustawiono ławy. Grupa mężczyzn i chłopców układała piramidę z dębowych beczek. Kilkudziesięciu wojowników kręciło się w pobliżu wejścia do hali. Na drugim końcu trawiastego placu stały spętane konie. Simon zauważył, że spoglądam na konie i powiedział: - Niektórzy wodzowie Meldryna Mawra przybyli na llys. „Llys” w języku dawnych Brytów oznaczało sąd - słowem tym określało się zarówno miejsce spotkania, jak i samo spotkanie. Była to wyśmienita okazja dla omówienia wszelkich spraw natury prawnej, przeprowadzenia transakcji handlowych, dochodzenia sprawiedliwości i zadośćuczynienia za osobiste krzywdy. Każdy, kto chciał wnieść skargę, mógł stawić się na obrady sądu i przedstawić swą sprawę królowi, aby wydał stosowny werdykt. Słowo króla było prawem w królestwie, jedynym prawem, jakie znał jego lud. Z mocy orzeczenia króla można było zyskać lub stracić majątek, na zawsze zmienić swe życie. Fakt, iż miałem być uczestnikiem tak dramatycznego spektaklu, sprawił, że na przemian przenikały mnie fale strachu i podniecenia: Czego król chciał ode mnie? Co powie? A co ja powiem? Trudno będzie mi się, zgodnie z radą Simona, odprężyć; przyjemne spędzanie czasu w ogóle nie wchodziło w grę. Przystanęliśmy przed wejściem do hali. Simon rzucił okiem na słońce. - Wkrótce zaczną - powiedział. - Lepiej wejdźmy do środka i zajmijmy miejsca. Ostatni raz sprawdził mój wygląd. - Szkoda, że nie mieliśmy czasu, abyś się ogolił. - Jasne, teraz mi to mówisz - mruknąłem, pocierając szczeciniastą brodę, nagle zażenowany i poirytowany tym, że nie zadbał w porę o moje sprawy. Przeszliśmy pomiędzy kamiennymi kolumnami, witając wojowników kręcących się w pobliżu wejścia - ktoś do nas coś zawołał, a Simon odpowiedział. Rozległy się śmiechy. Domyśliłem się, że żartowano moim kosztem, ale uśmiechnąłem się nerwowo i kiwnąłem głową. Ruszyliśmy dalej. W wejściu stał ogromny, srogo wyglądający wojownik, wymuszając na wchodzących zachowanie należnego szacunku. Simon zagadnął do niego i muskularny olbrzym odsunął się na bok, pozwalając nam przejść. Spojrzenie, jakim mnie obdarzył, było pełne lekceważenia, nie miałem co do tego wątpliwości; najwyraźniej nie uważał mnie za zabójcę herosa. - To jest Paladyr - wyjaśnił Simon. - Heros Meldryna. Wspaniały facet. Hala była zimna i ciemna. Sprawiała wrażenie mrocznego lasu. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do przyćmionego światła, sączącego się przez wąskie okna, zobaczyłem, czym był ów las - były to wielkie, drewniane kolumny, wspierające belki dachu. Każda kolumna była rzeźbiona w spiralne celtyckie wzory. Na końcu ogromnego pomieszczenia gigantyczne palenisko ziało chłodem i ciemnością, niczym odkryty dół. Drewniane przepierzenie naprzeciwko paleniska zamykało odległy koniec hali; wywnioskowałem, że tam mieściły się królewskie pokoje